Kierowca (37. Gdynia Film Festival)
Około cztery lata temu polskie portale filmowe obiegła sensacyjna wiadomość – Christopher Lambert, nieco już zapomniana gwiazda kina lat osiemdziesiątych, przyjeżdża do Warszawy, by pod wodzą francuskiego reżysera Jerome Dassiera odegrać jedną z głównych ról w enigmatycznym thrillerze „Kierowca”. Film miał był rodzimą produkcją, w całości nakręconą na stołecznych ulicach. Pomimo że projekt wydawał się być intrygujący, słuch o nim zaginął. Dosłownie – w ciągu kolejnych miesięcy i lat nie pojawił się ani zwiastun, ani nawet plakat do „Kierowcy”, a projekt nie trafił do dystrybucji w żadnym kraju. Do dziś jedynym materiałem na temat filmu Dassiera, który można znaleźć w internecie, jest przeciętnie wykonany making-off. Na żadnym zagranicznym portalu nie opublikowano też ani jednej recenzji. Jeżeli wierzyć temu, co o „Kierowcy” mówi Google, pokaz w ramach cyklu Polonica na 37. FPFF w Gdyni to dopiero druga okazja, by ten thriller w ogóle zobaczyć.
Studentka Ania, grana przez popularną ostatnio Agnieszkę Grochowską, dorabia wieczorami jako szofer ekskluzywnej limuzyny. Podczas postoju na parkingu jednego z warszawskich hoteli spotyka ubranego w sam szlafrok Rosjanina, ukrywającego się przed przeszukującą budynek policją. Choć Ania czeka właśnie na klienta, przemyca chłopaka w bagażniku, sądząc, że cały kurs zajmie jej tylko kilkadziesiąt minut. Okazuje się jednak, że francuski biznesmen Devereaux (Christopher Lambert), którego dziewczyna ma wieźć, przyjechał do Polski w poszukiwaniu konkretnej kobiety i nie zamierza zwolnić głównej bohaterki przez całą noc.
Pomimo że spora część akcji toczy się wokół problemów z zamkniętym w bagażniku Rosjaninem, dla reżysera najważniejsza wydaje się być relacja między dwójką pozornie obcych sobie ludzi, którzy w ciągu jednej nocy odkrywają, że mają ze sobą o wiele więcej wspólnego, niż podejrzewali. Devereaux na początku traktuję Anię z charakterystyczną dla stereotypowego biznesmena wyższością, by w końcu zrozumieć, jak bardzo ta młoda dziewczyna jest mu bliska. Z kolei Ania, szczerze nienawidząca wszystkich swoich klientów, zauważa, że za maską nieuprzejmego bogacza kryje się całkiem ciekawy człowiek, borykający się z typowo ludzkimi problemami.
W tym miejscu można by posądzić Dassiera o banał – powstały już setki (jeśli nie tysiące) filmów o nieoczekiwanej przyjaźni pomiędzy ludźmi pochodzącymi z różnych klas. „Kierowcy” daleko jednak do oczywistości i nachalnej publicystyki, która często się w takich tytułach pojawia. Tempo filmu Dassiera jest leniwe, wręcz ospałe, stylistyka momentami przywołuje na myśl kino noir. Warszawa w ujęciu Billa Butlera (legendarny operator, autor zdjęć do „Lotu nad kukułczym gniazdem”, „Szczęk” i „Rozmowy”) przypomina bezduszny labirynt hoteli i klubów, a muzyka Łukasza Targosza, ograniczająca się do kilku powtarzanych w kółko partytur, podkreśla senny klimat całości. Wszystko to sprawia, ze rodzącą się więź poznajemy z perspektywy zatopionych w uśpionym mieście bohaterów.
Niestety, senność wdarła się też do narracji filmu i stanowi to jedną z jego największych wad. Jerome Dassier stanął za kamerą po raz pierwszy w karierze, a popełnione przez niego błędy zaliczyć można do tych typowo debiutanckich. W strukturze klasycznego filmu ważne są punkty zwrotne, odpowiednio przez reżysera zaznaczone, tak, by odbiorca odczuł, że właśnie dzieje się coś ważnego. Tymczasem Dassier przechodzi nad kluczowymi wydarzeniami bez mrugnięcia okiem, nie potrafi ich odpowiednio zaakcentować. Szczególnie mocno widać to w kryminalnym wątku rosyjskiego uciekiniera, z samej swej natury związanym z zagadkami i sprawami do rozwiązania. Kiedy tylko w kadrze pojawia się twarz odgrywającego tę rolę Andreia Chadova (niezwykle podobnego do… Carey Mulligan), na wierzch wyłażą wszystkie braki reżysera i scenarzysty w jednej osobie.
Ważne sceny z Chadovem są bowiem nie tylko źle zaznaczone w strukturze filmu, ale przede wszystkim słabo napisane. Właściwie każdy moment z Rosjaninem w roli głównej polega na tym samym: Devereaux chce wyjąć coś z bagażnika, więc Ania musi stosować najróżniejsze wybiegi, by do tego bagażnika ostatecznie nie zajrzał. Wtedy do gry wkracza Rosjanin, który szantażuje główną bohaterkę perspektywą podkablowania policji. I tak w kółko, prawie do końca filmu. Wszystkie te sceny są niemal identyczne, co po pewnym czasie zaczyna nudzić i irytować. Właśnie w nich ujawnia się brak doświadczenia Jerome Dassiera, który – zamiast odróżnić je wyraźnie od powolnie rozwijającej się historii Ani i Devereaux – cały film opowiada w taki sam sposób, jakby budowanie napięcia w ogóle go nie interesowało.
Gdyby część kryminalną „Kierowcy” rozpisać w bardziej inteligentny sposób albo – jeszcze lepiej – całkowicie ją wyrzucić, byłby to na pewno interesujący film o ulotnej relacji, nakręcony w charakterystycznym stylu. Jako całość jest jednak wyraźnie niedopracowany i momentami zwyczajnie nudny. Seans „Kierowcy” przypomina rozmowę z kimś, kto ma coś ciekawego do powiedzenia, ale swoich myśli nie umie ubrać w słowa. I jak wszystkie takie rozmowy pozostawia spory niedosyt.