search
REKLAMA
Recenzje

KIEDYŚ BYŁEM SŁAWNY. Brytyjskie feel good movie, jakiego wszyscy potrzebujemy

„Kiedyś byłem sławny” w reżyserii debiutanta Eddiego Sternberga to klasyczny feel good movie w brytyjskim stylu.

Dawid Myśliwiec

3 października 2022

Kiedyś byłem sławny
REKLAMA

Konwencja feel good movie w kinie brytyjskim ma szczególne miejsce. Od trylogii Bridget Jones przez produkcje Rogera Michella po filmy takie jak Hotel Marigold czy Dumni i wściekli wszystkie te tytuły przekazują mnóstwo pozytywnej energii i działają ku pokrzepieniu serc. Tradycję tę postanowił kontynuować Netflix, dlatego jeden z ich ostatnich filmów fabularnych, Kiedyś byłem sławny w reżyserii debiutanta Eddiego Sternberga, to właśnie klasyczny feel good movie w brytyjskim stylu. I do tego bardzo udany!

Historia opowiedziana w filmie Sternberga przypomina mi trochę pomieszanie Zacznijmy od nowa (2013) Johna Carneya z Sokołem z masłem orzechowym (2019) duetu Tyler Nilson, Mike Schwartz. Głównym bohaterem Kiedyś byłem sławny jest bowiem niegdysiejszy członek superpopularnego boysbandu, niejaki Vinnie D (świetny Ed Skrein), który próbuje wskoczyć ponownie na karuzelę muzycznego biznesu, ale udaje mu się to dopiero, gdy poznaje autystycznego nastolatka Steviego (znakomity debiutant Leo Long), który wymiata na perkusji. Spontaniczny jam na jednej z ulicy londyńskiego Peckham szybko staje się viralową sensacją, dzięki czemu obaj panowie – choć oczywiście nie bez przeszkód – otrzymują szansę pokazania się miejscowej publiczności na przeglądzie talentów. Czyż to nie wzorcowa wręcz ścieżka muzycznej kariery?

Kiedyś byłem sławny
I Used To Be Famous. Ed Skrein as Vince in I Used To Be Famous. Cr. Christopher Murray Holt/Netflix © 2022

Kiedyś byłem sławny mówi o branży muzycznej w sposób daleki od idealizowania. W filmie Eddiego Sternberga show biznes jest bezduszną maszyną, która nie zna litości nawet dla największych gwiazd – albo się poświęcasz, albo wypadasz na zawsze. Pokiereszowany przez życie Vince, który wydaje się podręcznikowym przykładem przegrywa, chce wrócić do gry nie dlatego, że tęskni za sławą – choć z rozrzewnieniem wspomina, gdy publika skandowała jego pseudonim – lecz z miłości do muzyki. Właśnie dlatego chowa godność do kieszeni, przypina sprzęt grający do „mobilnej” deski do prasowania i podąża uliczkami Peckham w poszukiwaniu miejscówki do grania. I właśnie dzięki tej determinacji natrafia na Steviego, uzdolnionego perkusistę, który pomimo pewnych ograniczeń wynikających z autyzmu marzy o dołączeniu do prestiżowej szkoły muzycznej i rozwijaniu swoich umiejętności. Niegdysiejszy frontman zespołu Stereo Dream zaraża chłopaka entuzjazmem i determinacją, a wspólne sesje okażą się mieć na nich obu zbawienny wpływ.

Ku pokrzepieniu serc

Nawet gdybym chciał, nie potrafiłbym niczego zarzucić filmowi Sternberga. Kiedyś byłem sławny dostarcza mnóstwa dobrej energii, choć nie spodziewajcie się tu wyłącznie radosnych klimatów – zarówno przeszłość Vince’a, jak i bieżące doświadczenia Steviego zapewniają momenty, w których co wrażliwsi będą musieli sięgnąć po pudełko z chusteczkami, ale w ostatecznym rozrachunku Kiedyś byłem sławny znacznie mocniej rozgrzewa serca, aniżeli wyciska łzy. Duża w tym zasługa niesamowitej i natychmiast widocznej chemii pomiędzy Edem Skreinem i Leo Longiem – panowie doskonale dogadują się na planie, a sporo humoru skrywa się przede wszystkim w ciętych ripostach Steviego, który ani przez moment nie czuje się zawstydzony scenicznym doświadczeniem starszego kolegi. Pomiędzy bohaterami rodzi się autentyczna przyjaźń, wynikająca w równym stopniu ze wspólnych zainteresowań, co z przykrych doświadczeń rodzinnych Vinniego.

Kiedyś byłem sławny

Już jakiś czas temu stało się oczywiste, że filmowa polityka Netfliksa oscyluje wokół bezpiecznego kina środka, które będzie w stanie dotrzeć do widza pod każdą szerokością geograficzną, z okazjonalnymi wycieczkami w rejony bardziej wymagającego repertuaru o tzw. award potential. Kiedyś byłem sławny to właśnie takie kino środka – bezpieczna opowieść ku pokrzepieniu serc, z dodatkową wartością w postaci inkluzywności (osoba ze spektrum autyzmu jako jeden z głównych bohaterów). Debiut Eddiego Sternberga niesie za sobą szlachetny, choć zapewne nieco naiwny morał, zgodnie z którym w świecie muzyki znajdzie się miejsce dla każdego, bez względu na ograniczenia czy dawne błędy. Prawda, że to piękne?

Dawid Myśliwiec

Dawid Myśliwiec

Zawsze w trybie "oglądam", "zaraz będę oglądał" lub "właśnie obejrzałem". Gdy już położę córkę spać, zasiadam przed ekranem i znikam - czasem zatracam się w jakimś amerykańskim czarnym kryminale, a czasem po prostu pochłaniam najnowszy film Netfliksa. Od 12 lat z różną intensywnością prowadzę bloga MyśliwiecOgląda.pl.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA