Karuzela
To drugi pełnometrażowy film Roberta Wichrowskiego. Wcześniej próbował zmierzyć się z komedią sensacyjną we „Francuskim numerze” (2006), w najnowszym obrazie, w „Karuzeli”, przedstawia dramat obyczajowy.
Rzeczywiście, to, co widzimy na ekranie, to dosłownie dramat.
Reżyser tworzy przede wszystkim seriale. W swoim dorobku ma takie „perełki”, jak: „BrzydUlę”, „Szpilki na Giewoncie” czy też „Klub szalonych dziewic”. To, przynajmniej częściowo, tłumaczy, dlaczego jego nowy obraz jest tak nieudolny w warstwie scenariuszowej. „Karuzela” to nic więcej, jak „Na Wspólnej” (również „dzieło” Wichrowskiego) podane w wersji hardcore dla dorosłych. Pojawiają się tu nawet lokowania produktów, co jest charakterystyczne dla tego typu wymienionych wcześniej seriali.
To historia dwóch dobrych kumpli – Rafała (Mikołaj Roznerski) i Piotra (Mateusz Janicki). Obaj mają już koło trzydziestki i traf chciał, że zakochują się w tej samej dziewczynie, w Magdzie (Karolina Kominek-Skuratowicz). Rafał usuwa się jednak w cień i wyjeżdża do Berlina do pracy za barem. Gdy Piotr zapala znicz nad grobem swojej matki, Magda wyznaje mu, że jest w ciąży. Ten wniebowzięty, że będzie ojcem kupuje samochód i bierze kredyt na mieszkanie. Oświadcza się dziewczynie, ona mówi „tak”. Chłopak pełen entuzjazmu ma nadzieję połączyć koniec z końcem, mimo że pracuje w niedochodowym sklepie z płytami muzycznymi. Jak łatwo przewidzieć wkrótce jeden kłopot będzie gonił kolejny. Za mało dramatycznie? Z biegiem kolejnych zdarzeń pojawi się figura znienawidzonego ojca, który przypomina sobie o swoim synu, rodzona siostra Piotra (Maria Pawłowska), o której istnieniu nie miał pojęcia przez długie lata, długi, mafia, kontyngent wojskowy w Afganistanie, a nawet morderstwo. Można by było uszyć z tego kilka sezonów obyczajowego serialu telewizyjnego. Wichrowski postanowił to jednak upchnąć w 80-minutowym filmie, który od „Na Wspólnej” odróżnia tylko parę przekleństw, trochę krwi i scen seksu.
Wątki się tu mnożą, a z racji tego, że obraz nie jest długi, to żaden nie został w pełni zgłębiony. Zwyczajnie nie ma na to czasu, dla reżysera ważniejsze są rozmowy bohaterów o niczym – w tym aktorzy sprawdzają się świetnie, gdyż wszyscy z obsady mają na koncie występy w serialach. Na początku odwiedzamy na chwilę Berlin, gdzie nakręcone sceny służą tylko temu, aby Rafał poznał Natalię – siostrę Piotra i swoją przyszłą dziewczynę. Parze jednak nie uda się stworzyć stałego związku, czego powodów podawać nie będę, gdyż te odkrywamy dopiero w finale filmu. W ogóle miłosne powiązania w „Karuzeli” przypominają trochę te z „Mody na sukces”. Wpadamy też, bodaj na trzy minuty, na misję w Afganistanie, na którą wybrał się Piotr, aby zarobić na spłatę długów wobec mafii, która również pojawia się w trzech krótkich scenach. Gdy dochodzi do tragedii wszyscy są załamani i popadają w czarną rozpacz, ale tylko na chwilę, bo zaraz znów pojawia się kolejny motyw i trzeba szybko zapomnieć o strasznych doświadczeniach i zmierzyć się z rzeczywistością.
W filmie co i raz oglądamy te bardziej rozpoznawalne budynki i części Warszawy. To trochę taka celuloidowa pocztówka. Mamy plażę przy Stadionie Narodowym (tu promowany jest lokal gastronomiczny), Park Skaryszewski (można dowiedzieć się w jakim piwie smakują się bohaterowie), Dworzec Centralny, Wilanów itd. To również charakterystyczny motyw z polskich seriali telewizyjnych, gdzie twórcy lubią sportretować znane przestrzenie.
Reżyserowi udało się zadbać o oprawę wizualną i dźwiękową. Jest tu kilka ładnych zdjęć, zwłaszcza w scenach końcowych, za które odpowiada Adam Bajerski, w przeszłości pracował on przy takich filmach jak: „Zmruż oczy”, „Sztuczki” i „Imagine”. W warstwie dźwiękowej usłyszymy produkcje wykonawców sceny alternatywnej. Swoje kompozycje udostępnili Fern, Hattii Vatti, Random Trip czy Ewa Abart. Muzykę do filmu skomponował też Mikołaj Bugajak, znany szerzej jako Noon, producent trzech pierwszych płyt Pezeta. W finałowej scenie usłyszymy zaś „Sen” Edyty Bartosiewicz w świetnym wykonaniu Marka Dyjaka. Słowa piosenki pozostaną jednak mało skomplikowaną metaforą tego co mieliśmy (nie)przyjemność zobaczyć na ekranie.
„Karuzela” to zdecydowanie propozycja dla pań po 40-stym roku życia, które po seansie będą mogły westchnąć i powiedzieć: „życie to nie jest bajka”. Morał z filmu płynie jeden – życie kręci się jak karuzela, wszystkiego możemy się po nim spodziewać. Jak ktoś, cudem, tego nie wiedział, to już wie i do kina na film Wichrowskiego iść nie musi.
PS. Plakatu jeszcze nie ma, choć film wchodzi do kin w maju. Ot, polskie standardy.