search
REKLAMA
Nowe Horyzonty 2024

JUTRO O ŚWICIE. Intymny dramat o stracie albo islandzkie BLISKO

Islandzki reżyser wychodzi od ciekawego pomysłu na obyczajowy przekładaniec, ale nie idzie po klasycznych torach narracji psychologicznej.

Tomasz Raczkowski

8 sierpnia 2024

REKLAMA

Pewnego ranka Unę i Diddiego, zakochanych studentów sztuki, spotyka nagła tragedia. Pożar w tunelu, którym chłopak jedzie do pracy, wywraca życie ich oraz bliskiej grupy przyjaciół do góry nogami. Do mierzącej się z traumą straty i bezsilnego żalu paczki dołącza Klara, dziewczyna Diddiego z innego miasta. Jedna z dziewczyn wie o drugiej, druga o pierwszej nie. W ten sposób zawiązuje się pełna z napięcia, niejednoznaczności i podtekstów sytuacja, którą eksploruje Rúnar Rúnarsson w Jutro o świcie.

Islandzki reżyser wychodzi od ciekawego pomysłu na obyczajowy przekładaniec, ale nie idzie po klasycznych torach narracji psychologicznej, eksplikującej motywacje i przeżycia kolejnych bohaterów oraz ich przemiany. Zamiast tego stawia na podążenie za efemerycznym flow sytuacji zmagania z traumą po stracie, pozwalając, by emocje i konteksty wynikały bezpośrednio z pokazywanych na ekranie sytuacji, bez dodatkowych objaśnień narracyjnych. Dlatego, choć Jutro o świcie to już czwarty film reżysera o utartej pozycji w kinie islandzkim, ogląda się je jak natchniony debiut, czerpiący garściami z nowofalowych modeli prowadzenia historii i „przyklejenia” do postaci kręcących się po swoim życiu – tu po urokliwych, ale w kamerze Sophii Olsson szczególnie uderzających milczącym chłodem przestrzeniach Reykjavíku. Jak się okazuje, w dalszym ciągu może to być przepis na świetne kino.

Jutro o świcie urzeka subtelnością, z jaką dotyka problemów przeżywanych przez główną bohaterkę. Una, bo to za nią podąża kamera i nasza uwaga, w świetnie stonowanej kreacji Elín Hall, napędza dramaturgiczny rytm filmu swoją tłumioną żałobą „tej drugiej”, ale jej relacja z Klarą rozwija się w sposób bardziej złożony, niż można oczekiwać. Zamiast prostolinijnym dramatem o starciu psychologicznym dwóch kobiet, Jutro o świcie staje się grą emocjonalną, wygrywaną na bardzo intymnym, podstawowym poziomie. Rúnarsson unika scen konfrontacyjnych, stawiając na impresyjnie rozmazane scenki rodzajowe, które dzięki znakomitym zdjęciom Olsson zyskują frapującą głębię.

Osoby śledzące karierę Rúnara Rúnarssona mogą być na Jutro o świcie zaskoczone. Reżyser – który po swoim świetnym debiucie nieco spuścił z tonu, zarówno we Wróblach, jak i Echu, często przesadzając z udramatycznieniem akcji i niepotrzebnie dopowiadając konteksty – tym razem wykazuje się daleko idącą powściągliwością, precyzyjnie odmierzając akcenty dramatyczne i przełamania. Jutro o świcie nie zawiera zbędnych scen, a puenta przychodzi mimochodem, Rúnarsson nie dopowiada zaś zbędnych puent i podsumowań. Pod względem ładunku emocjonalnego i sfer, w jakich operuje narracja, Jutro o świcie można porównać do Blisko Lukasa Dhonta czy Monstera Hirokazu Koreedy – przy czym film Rúnarssona jest z tych tytułów najbardziej skromny i wycofany (w pozytywnym sensie), nienarzucający się widzowi. Z tego też względu może, w przeciwieństwie do tamtych filmów, przejść pod radarami szerszej widowni arthouse’owej. Nie zmienia to jednak faktu, że Rúnar Rúnarsson nakręcił nie tylko swój najlepszy jak dotąd film w karierze (kto wie, może będzie to dla niego nowe otwarcie), ale i kolejny wielki film islandzkiej kinematografii.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA