JULIUSZ. A miało być tak pięknie…
Na pełnometrażowy debiut Aleksandra Pietrzaka czekałem od dawna. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie doborowa obsada: Wojciech Mecwaldowski, Jan Peszek, Maciej Stuhr, Andrzej Chyra czy Jerzy Skolimowski, oraz wcześniejsze dokonania reżysera – świetne Ja i mój tata oraz jeszcze lepsze Mocna kawa wcale nie jest taka zła. Mój entuzjazm drastycznie zmalał, kiedy dowiedziałem się, że za scenariusz Juliusza odpowiedzialnych jest aż 5 osób, w tym Kacper Ruciński oraz Abelard Giza – obaj to czołowi przedstawiciele polskiego stand-upu, a drugi z nich jest współtwórcą kabaretu Limo. Nie dałem się jednak zniechęcić i ostatecznie wybrałem się do kina z mieszanymi odczuciami. Dość powiedzieć, że moje obawy okazały się w pełni uzasadnione.
Humor
Tutaj leży pies pogrzebany. Zdecydowanie największym problemem Juliusza jako komedii jest to, że lwia część scen wypada nie zabawnie, ale żenująco. Prym w tym aspekcie wiodą te epizody, których konstrukcja oparta została na tzw. humorze fizjologicznym. Spotkamy się tutaj z m.in. niewybrednymi gagami dotyczącymi wstrzymywania się przed puszczeniem bąka w towarzystwie kobiety albo oddawania moczu w miejscu publicznym. Reszta humorystycznych (przynajmniej w założeniu) scen to nudne, kompletnie przewidywalne schematy. W pewnym momencie postanowiłem nieco umilić sobie ten męczący seans i zacząłem w głowie odgadywać co za kilka/kilkanaście sekund zdarzy się na ekranie. I wiecie co? Nieomalże zawsze udawało mi się poprawnie przewidzieć, w jakim mniej więcej kierunku rozwinie się dana scena. Jak by to powiedział bohater innej, znacznie lepszej i dużo zabawniejszej komedii: That’s just lazy writing.
Scenariusz
Tym sposobem przechodzimy do drugiej pięty achillesowej Juliusza. Scenariusz debiutu Aleksandra Pietrzaka bardziej przypomina zbiór luźno ze sobą powiązanych skeczy niż pełnoprawną historię. Wszystkie sceny łączy jedynie obecność tytułowego bohatera, który stale próbuje uporać się z kolejnymi, wyrastającymi jak grzyby po deszczu problemami: uzależnionym od seksu i alkoholu ojcem, znienawidzoną pracą w szkole czy wreszcie domagającym się błyskawicznej spłaty długiem ukochanej. Nie lepiej mają się bohaterowie. Większość z nich w trakcie filmu pod żadnym względem nie ewoluuje, a ich budowa sprowadza się jedynie do zbioru kilku z góry narzuconych przez scenarzystów cech charakteru. Tym sposobem najlepszy kumpel Juliusza to irytujący, acz optymistycznie nastawiony do życia erotoman, ukochana Dorota – niezależna, prowadząca własną klinikę weterynaryjną kobieta, a ojciec bohatera przez nieomal cały seans jawi się jako lubieżny, niespełniony artysta, który nie potrafi żyć bez seksu oraz alkoholu. Gwoli sprawiedliwości, ostatni z nich na papierze przechodzi przemianę mentalną, kiedy ostatecznie decyduje się pomóc synowi spłacić długi jego wybranki. Dzieje się to jednak poza ekranem i bardziej przypomina tanie rozwiązanie deus ex machina niż realną psychologiczną metamorfozę.
Znane nazwiska
Kompletnie niewykorzystane. Najbardziej nie mogę odżałować postaci wykreowanej przez Macieja Stuhra, która pojawia się dosłownie w kilku scenach, tylko po to, aby po chwili w niezbyt przyjemny sposób na dobre zniknąć z ekranu. Szkoda, bo aktor wniósł do filmu niesamowicie dużo energii, której wcześniej ewidentnie brakowało. Chętnie zobaczyłbym więcej scen z jego udziałem, ale niestety panowie scenarzyści zadecydowali inaczej. Podobnie sytuacja wygląda z postaciami, w które wcielili się Andrzej Chyra oraz Krzysztof Materna. Ich bohaterowie pojawiają się w filmie na moment, ale równie dobrze moglibyśmy ich na ekranie nie zobaczyć wcale, a fabuła w żaden sposób by z tego powodu nie ucierpiała. Grzechem śmiertelnym jest zmarnować występ tak świetnych aktorów.
Co dalej?
No właśnie. Po paru świetnych krótkich formach Aleksander Pietrzak nakręcił kompletnie nieudany debiut pełnometrażowy. Mam ogromną nadzieję, że następnym razem dostanie do współpracy kogoś bardziej kompetentnego niż Abelard Giza czy Kacper Ruciński i uda mu się zrealizować obraz na miarę Ja i mój tata czy Mocna kawa wcale nie jest taka zła. Trzymajmy więc kciuki za kolejne projekty tego młodego reżysera, bo to naprawdę fajny, utalentowany chłopak, tylko akurat znalazł się w złym towarzystwie.