JESTEM ZBIEGIEM
Dzisiaj Mervyna LeRoya pamięta się głównie z wielokrotnie przypominanej przez stacje telewizyjne produkcji historycznej Quo Vadis (1951) na podstawie powieści Henryka Sienkiewicza. Ale stworzył on także jeden z najwybitniejszych filmów lat trzydziestych. I nie mam na myśli dramatu gangsterskiego Mały Cezar (1931), który mocno się już zestarzał, lecz poruszającego i wciąż wywołującego ogromne wrażenie dzieła pod tytułem Jestem zbiegiem. Film równie emocjonujący co Ścigany (1993) Andrew Davisa, aczkolwiek nacisk położony został na co innego. Mamy tu bowiem kino bardziej pesymistyczne – ucieczka z więzienia prowadzi bohatera w zaskakująco mroczne rejony. Celem filmu nie jest także rozrywka ani liczenie zysków, lecz dyskusja na temat wpływu zakładów penitencjarnych na człowieka oraz roli, jaką były więzień może odgrywać w społeczeństwie.
Wzorem dla scenarzystów były – opublikowane w magazynie „True Detective” – wspomnienia Roberta Elliotta Burnsa, który w Atlancie 1921 roku został oskarżony o współudział w rabunku i skazany na dziesięć lat ciężkich robót. Wyrok odsiadywał w chain gang w stanie Georgia. Sieć obozów chain gang to bezwzględny system, w którym grupa więźniów w nieludzkich warunkach musi wykonywać ciężką pracę fizyczną głównie w kamieniołomach. System rozpowszechnił się na południu Stanów Zjednoczonych, a stan Georgia należał do ostatnich, w których tę metodę niewolnictwa zniesiono. Burns był konsultantem przy realizacji filmu, ale nazwisko głównego bohatera jednak zmieniono na James Allen. Mimo że nie używano również nazwy Georgia, władze tego stanu wniosły pozew o zniesławienie przeciwko wytwórni Warner Bros. (nazwa stanu pojawiła się jednak w tytule literackiego pierwowzoru).
Podobne wpisy
Interesująca historia, wyjątkowo rzetelna realizacja i głęboko poruszające aktorstwo sprawiły, że film nie przeszedł bez echa. Odniósł nie tylko artystyczny i komercyjny sukces, ale wywołał też duży odzew w prasie i polityce. Po premierze doszło do licznych protestów. W artykułach prasowych, petycjach i listach do kongresmenów oraz przeróżnych komisjach domagano się likwidacji „łańcuchowej ferajny” z Georgii. Oczywiście to nie było tak, że film sprawił, iż nagle ten system się zawalił. On jeszcze działał oficjalnie przez dwadzieścia lat, ale rok 1932 był początkiem jego końca. A wytwórnia Warner Bros. (znana też jako First National Pictures) – w dużej mierze dzięki temu filmowi (i Małemu Cezarowi) – zapisała się w opinii widzów i krytyków jako najbliższa rzeczywistości, społecznie zaangażowana, dbająca o realizm i rzetelność. Duży wpływ na taki wizerunek firmy mieli trzej producenci: Jack L. Warner, Darryl F. Zanuck i Hal B. Wallis.
Nie tylko w Ściganym można znaleźć podobieństwa do omawianego obrazu, ale również w pierwszej części Rambo (1982). Chodzi o wątek kryzysu, jakiego w szczególnym stopniu doznają weterani wojenni. Tak bardzo potrzebni podczas działań zbrojnych, po ich zakończeniu stają się zbędni („I’m expendable”, jak mówi Rambo w sequelu). Państwo nie może im zapewnić godziwych warunków życia ani godnej pracy, mimo że dla tego państwa niejednokrotnie ryzykowali życiem. James Allen, protagonista filmu LeRoya, walczył podczas pierwszej wojny światowej, a po powrocie chciałby zająć się inżynierią budowlaną. Wznoszenie mostów, domów, osiedli – to go fascynuje, bo jest czymś pożytecznym, co zmienia świat. Włóczęga po Ameryce prowadzi go do „piekła”, gdzie musi ciągnąć ten sam wózek wraz z grupą szemranych typów (jeden się chwali, że zatłukł siekierą trzy osoby ze swojej rodziny).
Autorzy zadają pytanie: jaką właściwie funkcję ma spełniać zakład karny o najostrzejszym rygorze? Czy kiepska żywność, niekończąca się praca, znęcanie się fizyczne i psychiczne mają na celu zmniejszenie wskaźnika przestępczości? A jeśli tak, to czy rzeczywiście tę rolę odgrywają? Czy aby władze obozu i strażnicy nie przypominają w tym momencie przestępców, skoro przyzwalają na takie praktyki? Więźniowie muszą nawet pytać o pozwolenie, jeśli chcą wytrzeć pot z twarzy, co jest całkowitym absurdem. Przeciętny, szary człowiek nie przejmuje się losem skazańców, bo jest przekonany, że zasłużyli na niego. Ale należy wziąć pod uwagę, że na dziesięciu więźniów może przypadać jeden, który trafił do zakładu – jak James Allen – za patrzenie na hamburgera. Czyli znalazł się w niewłaściwym miejscu, spotkał nieuczciwą osobę albo został po prostu wrobiony. Ta myśl sprawia, że to już dotyczy każdego z nas. Bo każdy mógłby się znaleźć na jego miejscu. Ten problem co jakiś czas wypływa. Ostatnio za sprawą Tomasza Komendy, którego niesłusznie skazano za gwałt i morderstwo i wypuszczono dopiero po 18 latach. Ale również prześladowania Romana Polańskiego mają z tą historią coś wspólnego. Autorzy zadają bowiem pytanie, czy osoba, która po skazaniu i ucieczce udowodniła, że jest wartościową jednostką społeczną, zasługuje na odpuszczenie kary?
Omawianą produkcję wyróżniono trzema nominacjami do Oscara: za najlepszy film, rolę pierwszoplanową i dźwięk, ale dobrą robotę wykonali również montażysta William Holmes i operator Sol Polito. Kamera jest w ciągłym ruchu, nie brakuje zdjęć nakładanych, a montaż jest rytmiczny jak równomierne uderzenia młota podczas pracy w kamieniołomie. Podobnie jak w Człowieku z blizną (1932) Howarda Hawksa, gdzie była scena z kalendarzem uszczuplającym się w rytm broni maszynowej, w filmie Mervyna LeRoya też wykorzystano triki z kalendarzem, różniące się podkładem dźwiękowym (np. uderzenia młota).
Jestem zbiegiem to przede wszystkim popis jednego aktora, Paula Muniego, który w roli prześladowanego, wymęczonego weterana wypadł rewelacyjnie. Aktor dobrze się sprawdzał w filmach biograficznych – wcielał się w Louisa Pasteura, Emila Zolę i Benito Juáreza – ale postać Jamesa Allena wymagała od niego więcej. Nie była to rola odtwórcza, ale pełnokrwista dramatyczna postać przeżywająca różnorakie stany emocjonalne. Na drugim planie przekonująca Glenda Farrell w roli pozbawionej skrupułów kobiety modliszki. Aktorka miała swoje chwile sławy dzięki roli dziennikarki Torchy Blane, którą zagrała w siedmiu filmach z lat 1937-39, stając się inspiracją dla twórców komiksów o Supermanie (postać reporterki Lois Lane jest nią inspirowana).
Kiedy powstawał film, panował kryzys gospodarczy, ale zamiast dać widzom odrobinę otuchy, niektórzy filmowcy zdecydowali się pokazać mroczniejszą stronę Ameryki. Konkluzja jest przygnębiająca – uczciwość i pracowitość nie prowadzą do dobrobytu. Światem rządzą egoizm i brutalność, a w efekcie tego trudno odróżnić dobro od zła. Wolność można uzyskać tylko na dwa sposoby: przez ciężką pracę lub śmierć. Dzieło Mervyna LeRoya nawet po upływie 85 lat nic nie traci ze swojej wartości. To wciąż kino, które wiele mówi o świecie, w którym żyjemy. Ma w sobie oskarżycielski ton, ale nie wskazuje palcem, kto jest winny. Podkreśla jedynie, że każdy powinien ostrożnie wybierać drogę, którą zamierza podążyć. Należy ufać tylko sobie, bo każdy jest kowalem własnego losu. Jeśli większość postępowałaby rozważnie, takie miejsca jak Georgia Chain Gang nie miałyby racji bytu.