JESTEM GRETA. Imię buntu
Kim jest Greta Thunberg, wie już dziś chyba każdy. Nastolatka ze Szwecji stała się w ostatnich latach symbolem młodzieżowego zaangażowania w sprawy kryzysu klimatycznego. Symbolem dwuznacznym – dla jednych przykładem do naśladowania i bohaterką, dla innych synonimem histerii i młodzieńczego niezrozumienia „prawdziwych spraw”. Powstanie filmu o Thunberg było więc w zasadzie nieuniknione. Główny znak zapytania dotyczy tego, czy taki obraz będzie Szwedkę wynosił na piedestał jako bojowniczkę o dobro ludzkości, czy też z niego zrzucał, demaskując demagogię i wykreowanie medialne. Co robi Nathan Grossman? Ano żadną z tych rzeczy.
Filmowiec towarzyszył Grecie w zasadzie od początku jej strajku szkolnego, realizując w efekcie coś w rodzaju inwestycji o niespodziewanie wysokiej stopie zwrotu – kiedy w 2018 roku zaczynał filmować dziewczynkę manifestującą przeciw bierności władz wobec zagrożenia ekologicznego, nie mógł oczekiwać, że w ciągu kilku miesięcy zyska ona światową sławę, będzie zapraszana na najważniejsze konferencje, a poświęcony jej materiał filmowy będzie prawdziwym skarbem. Grossman wygrał swoisty los na loterii, dzięki któremu mógł pokazać światu moment, w którym 15-letnia dziewczynka stała się ikoną walki o świadomość klimatyczną i inspiracją dla tysięcy młodych ludzi na świecie.
Choć naturalnie sam dyskurs Thunberg na temat klimatu wybrzmiewa tu dość mocno, to nie on jest najważniejszy w Grecie. Reżyser przygląda się swojej bohaterce przede wszystkim jako człowiekowi i stara się zrozumieć jej działanie, odsuwając kwestię fenomenu kulturowego, jakim się stała, na dalszy plan. Dlatego znane doskonale z Internetu i mediów wystąpienia Grety są tu zaledwie przerywnikami, kontrastującymi z intymnymi scenami z życia nastolatki, w których zyskuje ona szansę na elaborowanie swoich przekonań i ich ewolucji w sposób bardziej zniuansowany niż w blasku fleszy. Poznajemy więc Gretę Thunberg, jaką media dawno gdzieś zagubiły – niezwykle wrażliwą, wyedukowaną osobę, którą przeraża ignorancja i bierność decyzyjnych wierchuszek społecznych. Jej wartości można sprowadzić do pytania – jak my, młodzi ludzie, uczniowie, mamy planować swoją przyszłość, gdy ludzkość stoi na krawędzi zagłady? I dlaczego ci starsi i mądrzejsi zdają się nic nie widzieć?
W Grecie Grossman nie daje się ponieść łatwej publicystyce. Dając Thunberg kolejną platformę do wypowiedzenia swych poglądów, nie ulega aktywistycznemu ferworowi. Stara się za to przeniknąć do istoty doświadczenia młodego pokolenia, konfrontowanego z coraz wyraźniejszym zagrożeniem, i towarzyszącego mu aroganckiego lekceważenia tych, którzy już się w tym naszym świecie urządzili. Choć hasło to pochodzi sprzed czterech dekad i dotyczyło wtedy całkiem innych niepokojów trawiących młodzież, Greta portretuje doświadczenie poczucia braku przyszłości – No Future. Ta straszna konstatacja napędza tytułową postać do działania oraz staje się osią jej strategii jak najmocniejszej manifestacji i zagrania na poczuciu szoku przyzwyczajonych do gładkich i jałowych debat panów (głównie) w garniturach. Jeśli nie chcą słuchać naukowych autorytetów, może posłuchają krzyków dziewczynki?
Trzymając się cały czas blisko Grety i jej ojca, wspierającego ją w tej swoistej dziecięcej krucjacie, Grossman trzyma samego siebie w ukryciu. Kreuje konsekwentnie poczucie zaglądania do życia codziennego Thunbergów, w świetle którego to, co robi Greta na widoku publicznym, staje się bardziej zrozumiałe. Twórca podsuwa dyskretnie pytania o zasadność (auto)eksploatacji dziewczynki i w dość ambiwalentnym świetle stawia jej status celebryty, który dzięki inteligentnemu montażowi scen prywatnego i publicznego zdaje się diagnozować jako bardziej mechanizm obronny systemu, czyniącego z Grety ciekawostkę pokazywaną na wielkich kongresach, niż jej sukces. Budując jej historię z niewymuszonych pętli i elips, Grossman naśladuje redundantność jej działań. W tym sensie tworzy obraz Thunberg jako gwiazdy popkultury, odsłaniając rozdźwięk pomiędzy atencją, jaką dostaje, a rzeczywistym zrozumieniem.
Na koniec nie ma wątpliwości, że Gretę stworzono z sercem po stronie głównej bohaterki (trudno zresztą, żeby było inaczej, skoro wykorzystano w nim prywatne materiały i stworzono go przy współpracy samej zainteresowanej). Nie jest to jednak podkolorowana laurka ani nawet list miłosny społecznego zaangażowania. Grossman dokonuje niełatwej i pozornie mało efektownej rzeczy – obdarzenia medialnego obrazka czy wręcz mema, jakim stała się Greta Thunberg, głębią ludzkich rozterek i emocji. Jako taki film ten można polecić zarówno tym, którzy Thunberg cenią, jak i tym, którzy widzą w niej marionetkę lewackich środowisk. Pierwsi będą mogli pogłębić swoje zrozumienie postaci i jej przesłania, drudzy być może właśnie zaczną rozumieć ją i to, co reprezentuje. Bo nawet jeśli – załóżmy na chwilę – katastrofa klimatyczna nie działaby się na naszych oczach i nie miała doprowadzić do straszliwych skutków, to nietrudno zrozumieć bunt wobec pyszałkowatości tych, którym wydaje się, że są więksi niż życie i tym życiem mogą sterować. Dzięki 15-letniej Szwedce ten gniew ma imię – Greta.