JESIEŃ WE FRANCJI. Cichy dramat imigrantów
Zdaje się, że temat kryzysu migracyjnego zdążył już okrzepnąć i stracić prym w mediach. Jednak to, że materiały dotyczące migrantów przybywających do Europy nie goszczą na pierwszych stronach gazet, nie oznacza, że sami uchodźcy i ich problemy zniknęły z francuskich czy włoskich plaż. Dlatego należy docenić znaczenie filmów takich jak najnowszy obraz Mahamata Saleha Harouna, powracający do tej drażliwej kwestii. Jesień we Francji stanowi jeszcze jeden ważny głos w sprawie francuskich imigrantów, która okazuje się zaskakująco uniwersalna i aktualna dla europejskiej wrażliwości.
Podobne wpisy
Jesień we Francji opowiada o Abbasie Mahadjirze, emigrancie z Republiki Środkowej Afryki, samotnie wychowującym dwójkę dzieci we Francji. Mężczyzna w nowym miejscu radzi sobie nieźle – pracuje, wynajmuje mieszkanie i tworzy udany związek z Francuzką polskiego pochodzenia, Carole. We Francji przebywa także jego brat, który podobnie jak on uciekł z ojczyzny przed wojną, w nadziei na lepszy, spokojny byt w Europie. Jednak Abbas, podobnie jak jego brat, pod pozorem spokoju ukrywa kłębowisko nerwów, niepokoju i wewnętrznej walki ze zwątpieniem. Cała rodzina żyje w ciągłej niepewności, czekając na decyzję sądu w sprawie dalszego pobytu, pod ciągłą groźbą deportacji do kraju, z którego ucieczkę okupiła bardzo drogo. Zmagając się z obcą rzeczywistością, pracując gdzie się da, wegetując na uboczu społeczeństwa, byli nauczyciele akademiccy i intelektualiści siłą wtłoczeni są w bycie obcymi i zmuszeni do konfrontacji z upokarzającą biurokratyczną maszyną, odmawiającą im podmiotowości. Haroun przedstawia codzienną walkę w całej jej banalności i z dnia na dzień coraz bardziej irytującym poczuciu beznadziei, oddając tym samym swoisty hołd rzeszom imigrantów żyjących jak jego bohaterowie.
Najlepiej w Jesieni we Francji wypada pierwsza i ostatnia część, kiedy reżyser subiektywizuje narracje, tkając dramat Abbasa i jego rodziny z błahych szczegółów splecionych z kulturowym zapleczem migrantów. W tych fragmentach film najbardziej intryguje i jest też najbardziej autentyczny w kreacji postaci, konstruowanych za pomocą wyrazistych cech i kontekstów, w których funkcjonują. Wtedy też film Harouna jest najmocniejszy w wyrazie, a jego bohaterowie w otwarty, momentami brutalny sposób wymierzają krytyczne ciosy zarówno fałszywej, technokratycznej Europie, jak i pogrążonej w chaosie Afryce, która zmusza do emigracji. Niestety, pomiędzy frapującym otwarciem i dosadnym zakończeniem znalazły się długie fragmenty, w których twórcy jedynie układają fabularne klocki, bez polotu powielając oglądane już wielokrotnie schematy filmów imigranckich. Przydługa część środkowa sprawia wrażenie dopisanej nieco na siłę, żeby spiąć narracyjnie świetnie pomyślane dramatyczne sekwencje i wyrobić pełen metraż. Sytuację ratują jednak do pewnego stopnia aktorzy – przede wszystkim Eriq Ebouaney i Bibi Tanga jako Abbas i Etienne oraz Sandrine Bonnaire w roli Carole – których przekonujące i skupione kreacje pozwalają przebrnąć przez fabularne mielizny.
Jesień we Francji jest więc filmem nierównym, rozwadniającym w pewnej mierze intrygującą narrację i poświęcającym na ołtarzu narratorskiej klarowności dramaturgiczny impet opowieści o imigrantach. Na szczęście przejmujące i zaangażowane sedno filmu pozwala na zatarcie złego wrażenia, a kilka błyskotliwych scen bardzo mocno zapada w pamięć. Nie jest to film łatwy, bo pokrzepienia tu jak na lekarstwo, a całość przybiera zdecydowanie nihilistyczny ton, prowadząc do puenty sugerującej bardzo mizerne nadzieje na pomyślne zakończenie tej i setek innych historii, które toczą się tuż obok nas każdego dnia. Dlatego też Mahamatowi Salehowi Harounowi można wybaczyć formalne niedociągnięcia, bo istota jego Jesieni we Francji tkwi w autentycznym sprzeciwie wobec cierpienia imigrantów i ich sytuacji, przekutym w klarowną i przejmującą filmową opowieść.
https://www.youtube.com/watch?v=g_y4TJfKCKk