search
REKLAMA
Recenzje

JAK ZOSTAŁEM GANGSTEREM. HISTORIA PRAWDZIWA. Jak Kawulski został reżyserem

Jakub Koisz

30 grudnia 2019

REKLAMA

Pytania, jak to możliwe, że w Polsce absolutny debiutant (dotychczas – prezes federacji KSW) nakręcił znośny, momentami dobry film Underdog, już za nami. To proste. Udało się otoczyć odpowiednimi osobami i przełożyć własne potrzeby kinomana na polski rynek i skoro niedługo po premierze tamtego filmu zapowiedziano kolejny – musiało się to opłacać. Prawdziwa próba wiąże się z powtórzeniem wyczynu. Maciej Kawulski wydaje się zuchwały – po prostu robi swoje, bez papieru filmowca, bez mozolnego zbierania budżetu. Jak na tym wychodzi? Otóż miał ciekawość widzów, teraz zawalczył o ich uwagę. I chyba wygrał. 

Prolog przybliża nam świat polskich mafiozów, których sytuacja nieco się zmieniła, gdy „masowo” sypać zaczął Masa. Ponoć obrazek, który sprzedawał popkulturze oraz wydawcom swoich książek, to farmazon narosły na farmazonie, a film Kawulskiego zaczyna od tezy, jakoby polska mafia okresu transformacji z powodu tych banialuków nie doczekała się właściwej reprezentacji filmowo-książkowej. Akcja tego widowiska gangsterskiego rozgrywa się na przestrzeni kilku dekad, począwszy od przedstawionych w jednej scenie lat 70. I tutaj zaczynają się wątpliwości, nie wiadomo bowiem do końca, czy historia opowiedziana w tym filmie jest, jak głosi podtytuł, prawdziwa, ale bardzo szybko przestaje to mieć znaczenie. Główny bohater, bezimienny o twarzy świetnego i charyzmatycznego przed kamerą Marcina Kowalczyka, wspina się więc pod drabinach mafijnego światka, a potem z niego spada. Typowa sinusoida, którą na wielkiej tablicy nakreślił kinu papa Scorsese.

Przeskakujemy od buntowniczego dzieciństwa poprzez narwane lata nastoletnie aż do sytuacji, w której nasz bezimienny stoi na szczycie gangsterskiej hierarchii. Najciekawiej w tych skokach od dekady do dekady wypada główna postać oraz jej relacje ze światem. Te same twarze, nowe ubrania, piękne kobiety, lekko zmieniający się profil „biznesowy” – Kawulskiemu udało się nakreślić całkiem autentyczny świat, działający według własnej logiki i nietracący sensu nawet wtedy, gdy zmienia się filmowa konwencja. Oczywiście można narzekać na to, że niewiele się zmieniają te twarze, ale Marvel nie pożyczył nam swojej technologii postarzania i odmładzania twarzy, więc trzeba sobie radzić z tym „na wiarę”. I tutaj mamy pierwszy sukces tej produkcji – chociaż spogląda na mistrzów (Tarantino, Guy Ritchie), nawet przez chwilę się nimi nie zachłystuje. Tam, gdzie ma być przaśnie, tak właśnie jest, a gdzie elegancko – również udaje się przywołać znane filmowe tropy klasyków kina gangsterskiego. Jest to trudne, zważywszy na fakt, że w polskim kinie na takim „czerpaniu” wykłada się ostatnio co chwilę Patryk Vega, który, gdy próbuje być poważny, bywa najbardziej przaśny.

Kawulskiemu pomagają w tym projekcie prawie że niosący ten film na barkach aktorzy. Obie Natalie, Szroeder i Siwiec, są niezagubionymi błyskotkami obsadowymi i o dziwo idealnie wkomponowano je w opowieść tak, żeby ich medialna osobowość dobrze wybrzmiewała w postaciach. Ale oprócz tego na ekranie mamy Tomka Włosoka (oprócz wpadki w filmowym potworku opowiadającym o wyścigach samochodowych w Warszawie aktor ma niezłą passę w dobieraniu ról, które pokazują, na co go stać), bezbłędnego Jana Frycza oraz dobrze bawiącego się rolą Janusza Chabiora, któremu Kawulski ponownie pozwala nagrać się za cały ten rok.

I chociaż w pewnym momencie reżyser, podobnie jak w przypadku Underdoga, szarżuje, wkładając w swoje ciasto chwyty narracyjne podpatrzone w reklamach piwa, czyli spowolnienia, pompatyczne, sentymentalne sceny, to okazuje się, że potrafi tworzyć zachodnie kino na polskiej zasmażce. Nic tutaj nie wywołuje efektu „wow”, ale bardzo trudno stworzyć w tym kraju kino środka, które nie zaczyna się w pewnym momencie zataczać niczym pijany wujek na weselu. Kawulski, co jest przedziwne i na swój sposób cudowne, kręci bez zająknięcia takie filmy, jakie chce oglądać. A chce oglądać filmy oglądalne. 

REKLAMA