JAK ZOSTAŁAM PERLICZKĄ. Półtorej godziny na krawędzi fotela [RECENZJA]
Choć slogan „nowy głos kina” pojawia się praktycznie za każdym razem, kiedy na festiwale trafi udany debiut, ale niekiedy użycie tej formuły bywa bardziej uzasadnione. Tak było w przypadku pokazywanego premierowo w 2017 roku Nie jestem czarownicą Rungano Nyoni – brytyjskiej reżyserki zambijskiego pochodzenia. Na drugi film, weryfikujący na ile jej feministyczny dramat w klimacie realizmu magicznego sygnalizuje otwarcie mocnej i ważnej dla kina afrykańskiego premiery, przyszło nam czekać aż do tego roku, gdy Nyoni pokazała w canneńskiej sekcji Un Certain Regard swój drugi pełny metraż: Jak zostałam perliczką, który teraz trafił na wrocławskie Nowe Horyzonty, rymując się świetnie z tegorocznym nurtem Afrykańskich Nowych Fal.
W debiucie Nyoni podejmowała nośny temat czarownictwa, a w zasadzie oskarżeń o nie w tradycyjnych kulturach Wschodniej Afryki. Jakkolwiek mocno wybrzmiał przy tym aspekt realistyczny ewentualnych czarów, opowieść o dziewczynce, którą społeczność posądza o bycie tytułową wiedźmą, zapewniał pewną fantastyczno-magiczną asekurację dla tematyki społecznej. W Jak zostałam perliczką, choć reżyserka pozostaje wierna konwencji realizmu magicznego, nie ma takich wentyli bezpieczeństwa, Nyoni wchodzi w dużo bardziej bezpośrednią polemikę ze społecznymi strukturami swojego rodzinnego regionu. Tym razem też dość długo czeka z odkryciem kart, o czym film traktuje, w pierwszym akcie mocno grając z surrealistycznym punktem wyjścia. A ten jest całkiem spektakularny i frapujący – wracająca nocą z imprezy Shula (skądinąd dzieląca imię z bohaterką Nie jestem czarownicą) napotyka na drodze ciało mężczyzny, który okazuje się jej wujem. Absurdalność natrafienia na zwłoki krewnego w środku nocy i pośrodku niczego, futurystyczny kostium bohaterki i groteskowy taniec oględzin, telefonów i spotkań irytujących kuzynek, który oglądamy w pierwszej sekwencji, sprawnie wprowadza nas w odrealniony, frapujący, ale równocześnie groźny klimat filmu. Potem zaś, jak u mistrzów dreszczowców, napięcie tylko rośnie.
W Jak zostałam perliczką niewiele dzieje się w sensie klasycznej akcji. Poza sceną znalezienia zwłok lwia część filmu rozgrywa się podczas uroczystości żałobno-pogrzebowych, które to dla Shuli i jej kuzynek okazują się obezwładniająco wrogim i trudnym do poruszania się środowiskiem. Cały dramat filmu rozgrywa się w rytuałach, społecznych konwenansach i dialogach, odsłaniających po kawałku postać zmarłego i jego wpływ na bohaterki, oraz konsekwencje tegoż dla życia każdej z nich. Mężczyźni są u Nyoni niemal nieobecni, ale widmo ich władzy nieustannie unosi się nad wszystkim, co robią i co przeżywają kobiety. Ten patriarchalny klincz i niemal absolutna niemożliwość przełamania zaklętego kręgu przemocy i milczenia budują gęsty klimat Jak zostałam perliczką, który mimo wyrazistego społecznego osadzenia Nyoni reżyseruje jak horror spod znaku sygnującej film marki A24. W efekcie przez półtorej godziny siedzimy na krawędzi fotela, chłonąc toksyczną atmosferę zambijskiej stypy, z całą brutalnością i niesamowitością tamtejszej kultury. Środki formalne stosowane przez brytyjsko-zambijską reżyserkę dobrane są tak, by podkreślały złowrogi charakter sytuacji, podsuwając mroczne podteksty.
W swoim niedawnym filmie Lingui subsaharyjski mistrz Mahamat-Saleh Haroun opowiadał o kobiecej traumie, puentując ją tyleż budującym, co kiczowatym przesłaniem o potędze siostrzeństwa. U Rungano Nyoni nie ma tego typu pokrzepienia – pojednania i katharsis zachodzą jedynie na prywatnej mikroskali, w perspektywie całej społeczności zrozumienie i pocieszenie to zaś jedynie kolejne rytuały. Wyjściem z przemocowej matni może być jedynie tytułowa ucieczka w myślenie magiczne, ludową ezoterykę, która oblepia świat przedstawiony Jak zostałam perliczką. Kontynuując wątki z debiutu, Nyoni sugeruje, że złowrogi świat duchów odbija okrutną rzeczywistość, a w pewnym momencie daje on jedyną możliwość ucieczki. Mało pokrzepiająca myśl, ale krytyka kulturowa, którą uprawia w swoich filmach Nyoni, nie ma pocieszać. Sztuką, która się w tym przypadku udała, jest obudowanie posępnej refleksji w intrygującą filmową formę, zapewniającą nośny wehikuł dla formułowanego przez autorkę przesłania. Symbolicznie wykonuje ona rolę tytułowej perliczki, chropowatym zaśpiewem ostrzegającej przed zagrożeniem na sawannie – zostanie perliczką równa się przyjęciu roli nieprzyjemnej sygnalistki, która raczej nie ma co liczyć na oklaski.