JAK W ZEGARKU. Film, którego scenariuszem zachwycił się John Cleese
Autorem tekstu jest Piotr Żymełka.
Na początku lat osiemdziesiątych, po zrealizowaniu „Sensu życia według Monty Pythona”, słynna grupa komików przestała wspólnie tworzyć projekty. Jej członkowie nadal jednak występowali w filmach bądź serialach, a Terry Gilliam z powodzeniem stanął za kamerą. John Cleese również skoncentrował się na karierze solowej i zagrał w kilku bardzo dobrych produkcjach, by wspomnieć tu tylko „Rybkę zwaną Wandą”. Ale zanim osiągnął sukces u boku Jamie Lee Curtis, pojawił się w sympatycznej, a stosunkowo słabo kojarzonej (przynajmniej u nas) komedii „Jak w zegarku”.
Główny bohater, Brain Stimpson, jest dyrektorem szacownego angielskiego liceum. Jego obsesyjnie niemal zorganizowanym życiem rządzą wskazówki zegara, a spóźnienie to coś, co wywołuje u niego koszmary. Pewnego dnia dowiaduje się, że ma wkrótce otrzymać nagrodę dla dyrektorów, której wręczenie odbędzie się w oddalonym o kilka godzin jazdy mieście. Starannie przygotowuje się do uroczystości, układa pompatyczną mowę, lecz przewrotny los będzie rzucał mu po nogi coraz to nowe kłody, by Stimpson nie zdążył dotrzeć na galę na czas.
W miarę rozwoju fabuły postępuje rozkład zorganizowanego świata bohatera. Jego zasady zaczynają być zagrożone, a kierujące życiem pryncypia przestają obowiązywać i rozpoczyna się ciąg zabawnych epizodów. Do pewnego stopnia można tu nawet mówić o filmie drogi i zgodnie z prawidłami fabularnymi tego typu produkcji, bohater „Jak w zegarku” zmienia się pod wpływem przeżywanych perypetii. Sęk w tym, że niekoniecznie są to zmiany na lepsze. Determinacja, by dotrzeć na galę wręczenia nagród przesłania mu bowiem zdrowy rozsądek, a kolejne przeszkody, które napotyka, sprawiają, że Stimpson sięga po absurdalne i do niedawna zupełnie obce dla niego metody, byle tylko się nie spóźnić. Przekracza kolejne granice, a jego działania stają się coraz bardziej chaotyczne. Przez cały czas trwania seansu zastanawiałem się, jak skończy się intryga i muszę przyznać, że scenarzyści zaserwowali interesujące rozwiązanie, zabawne, choć pozostawiające pewien niedosyt. Finał nie przypadł zresztą do gustu samemu Cleesowi.
Niewątpliwą zaletą jest możliwość ujrzenia w kadrze różnych mniej znanych zakątków Wielkiej Brytanii. Zwykle bowiem, gdy fabuła rozgrywa się na w ojczyźnie Szekspira, w kadrze widzimy Londyn z jego ikonicznymi plenerami, względnie inne duże miasto. Tutaj zwiedzamy takie lokalizacje jak Edgbaston, Grimsby, Kingston Upon Hull, Much Wenlock, Shrewsbury, Stourport oraz West Bromwich. Prawda, że brzmi odświeżająco? Do tego, możemy ujrzeć angielską prowincję z połowy lat osiemdziesiątych, co dodaje całości nostalgicznego klimatu. Zdjęcia realizowano przez osiem tygodni w czerwcu i lipcu 1985 roku.
John Cleese stwierdził kiedyś, że scenariusz autorstwa Michaela Frayna jest najlepszym jaki czytał (jednak za najlepszy film ze swoim udziałem uważa wspomnianą „Rybkę zwaną Wandą”). Ponoć w dniu, w którym tekst wylądował na jego biurku, aktor od razu go przeczytał i momentalnie podjął decyzję, że chce zagrać głównego bohatera. Na stołku reżysera zasiadł Christopher Morahan, który wcześniej pracował głównie dla telewizji oraz był twórcą teatralnym. „Jak w zegarku” stanowi najbardziej znany tytuł w jego karierze.
Film zebrał całkiem dobre opinie krytyków i cieszył się relatywnie dużą popularnością w Wielkiej Brytanii, a fragmenty dialogów weszły tam nawet do języka codziennego i są od czasu do czasu cytowane w gazetach i literaturze. Niestety, ze względu na typowo angielski humor produkcja nie zyskała aprobaty widzów za oceanem. Cleese wziął sobie do serca tę lekcję i późniejsza o trzy lata „Rybka zwana Wandą” poradziła sobie w USA o niebo lepiej. Mimo wszystko warto zapoznać się z tą nieco mniej znaną propozycją z dorobku aktora. Zawiera ona bowiem sporo zabawnych sytuacji i świetny klimat thatcherowskiej Wielkiej Brytanii.