INVINCIBLE. Superbohaterska krwawa jatka dla fanów THE BOYS
Nareszcie Robert Kirkman może być zadowolony z serialowej adaptacji swojego komiksu. Po kłótniach przy produkcji The Walking Dead oraz szybkim zakończeniu emisji Outcast pojawiła się wierna oryginałowi, ale też poszukująca własnych form i rozwiązań fabularnych animacja Invincible, której osiem odcinków można obejrzeć na platformie Amazon Prime.
Uwaga! W tekście pojawiają się informacje zdradzające istotne szczegóły fabuły.
Steven Yeun, J. K. Simmons, Sandra Oh, Zazie Beetz, Grey Griffin, Walton Goggins, Gillian Jacobs, Zachary Quinto, Seth Rogen, Mark Hamill, Jon Hamm, Jason Mantzoukas, Mahershala Ali, Lauren Cohan, Jonathan Groff, Djimon Hounsou, Ezra Miller – czy powstała jakakolwiek inna animacja, do której zatrudniono tak dużą liczbę wszechstronnie uzdolnionych aktorów, zarówno tych doświadczonych i utytułowanych, jak i młodych, znanych z najgłośniejszych filmowo-serialowych premier ostatnich lat? Nie dziwi zatem, że wokół premiery Invincible, nie tylko ze strony fanów komiksu autorstwa Roberta Kirkmana, Cory’ego Walkera i Ryana Ottleya, narosło mnóstwo oczekiwań, zwłaszcza że bogaty materiał źródłowy, składający się aż ze 144 zeszytów, dostarcza licznych wątków, które można wykorzystać na wszelkie możliwe sposoby.
Główna oś fabularna związana jest z perypetiami nastoletniego Marka Graysona, który w pewnym momencie swojego życia odkrywa, że posiada nadludzkie zdolności. Wprawdzie spodziewa się takiego obrotu spraw, wszak jego ojciec jest Omni-Manem, najpotężniejszym herosem na globie, niemniej jednak i tak poczucie mocy wywraca jego życie do góry nogami. Chłopak ukrywa się pod tytułowym przydomkiem i jako Niezwyciężony wchodzi do gry jako kolejny bohater walczący ze złem nawiedzającym ludzkość. Świat Invincible jest bowiem regularnie atakowany przez istoty z innych planet, ale także bywa atakowany przez rodzimych złoczyńców pragnących przejąć kontrolę nad współczesną cywilizacją i wprowadzić własne rządy. Mark nie musi zatem narzekać na nudę, co chwila ma okazję do wykazania się nowymi umiejętnościami, z niebywałą siłą i szybkością latania na czele.
Od samego początku serial, zgodnie z komiksowym pierwowzorem, jest zaplanowany jako połączenie historii superbohaterskiej z coming-of-age story. W ramach pierwszej konwencji dokonuje się zarówno oddanie hołdu klasycznym tytułom, jak i ironicznie poprowadzona dekonstrukcja pewnych motywów. Jak się bowiem okazuje w każdym odcinku, przydomek Marka został wymyślony zdecydowanie na wyrost – bohater regularnie dostaje lanie od przeciwników, trudno zliczyć ciosy, jakie lądują na jego twarzy i brzuchu. Gdyby nie przypadki albo pomoc towarzyszy broni, szybko skończyłaby się superbohaterska kariera Marka. Jednocześnie twórcy sporo czasu poświęcają szkolnemu życiu chłopaka, pierwszym miłosnym uniesieniom, próbom pogodzenia zwyczajnego życia z obowiązkami nakładanymi na niego przez amerykańskie służby oraz ojca.
Sukces animacji tkwi w umiejętnym połączeniu dobrze znanych schematów z zaskakującymi twistami fabularnymi. Z jednej strony wiele postaci (na przykład z pierwszej ekipy Strażników Globu) jest żywcem wyjętych z kart komiksów DC i Marvela, by w pewnym momencie dokonano na nich widowiskowego mordu. W przeciwieństwie do flagowych serii obu potentatów w Invincible może umrzeć każdy bohater. Nasycona kolorami animacja zwiastuje spokojnie poprowadzoną opowieść, scenki z życia domowego obiecują, że protagonista zawsze będzie mieć wsparcie w najbliższych osobach, a tymczasem idylla jest regularnie rozszarpywana kolejnymi eksplozjami agresji.
Skojarzenia z The Boys, między innymi przez to, że obie produkcje zostały zrealizowane przez Amazona, są w pełni uzasadnione. Superbohaterszczyzna w swoim rdzeniu jest związana z przemocą jako sposobem rozwiązywania konfliktów, ale rzadko kiedy sięga się po aż tak krwawe sceny. W Invincible brutalność pełni niezwykle istotną funkcję: przy jej pomocy widzowie dostają prawdziwy obraz tego, czym tak naprawdę się ekscytują w trakcie seansów różnego rodzaju dzieł popkultury. Zachwycanie się widowiskowymi bijatykami z Avengers nie narusza chrząstki sumienia, skoro z ekranu usunięta jest krew i wypruwane flaki. Tymczasem animacja Amazona udowadnia, że to tylko iluzja, bo za każdym pojedynkiem ciągną się ofiary (walka Marka z ojcem w metrze), a z ciał tryska posoka. Dzieło Kirkmana ma się tak do delikatności Marvela, jak Makbet Heinera Müllera do Szekspirowskiego uładzonego oryginału.
Oczywiście w trakcie pierwszego sezonu dochodzi do jeszcze jednego istotnego zaskoczenia – ojciec Marka okazuje się największym złoczyńcą zagrażającym ludzkiej cywilizacji. Nie jest to fabularna wolta nieznana innym produkcjom, niemniej jednak sposób poprowadzenia tego wątku, a przede wszystkim scena konfrontacji, gdy cała tajemnica zostaje wyciągnięta na światło dzienne, zasługuje na najwyższe uznanie. Co istotniejsze, przy tej okazji scenarzyści cynicznie punktują wiarę ludu w ideę nadczłowieka jako sposób na poradzenie sobie z piekielnie trudnymi przeciwnościami losu. Mimo że herosi nie istnieją, we współczesnym świecie, także w polskiej polityce (sekta „Jarosław, Polskę zbaw” kontra „Tusku, wróć na białym koniu i uratuj przed PiS-em”), pokutuje przeświadczenie, że jednostka jest w stanie odmienić nurt historii. W Invincible dzieje się to samo: amerykańska agencja wykorzystuje wszelkiego rodzaju technologię, również wymyśloną przez wrogów, byle tylko zaprowadzić porządek, ale obywatele większą wiarę pokładają w potężniejszych nadludziach. Może Nietzsche umarł, ale jego filozofia żyje i ma się w popkulturze bardzo dobrze, Kirkman i spółka zaś pokazują, do jakich to może doprowadzić konsekwencji.
W ciągu ośmiu odcinków Invincible zostaje otwartych mnóstwo wątków, które zapewne w kolejnych sezonach odnajdą swoje rozwinięcie, dlatego też w pewnym momencie może wdać się delikatne poczucie chaosu po stronie widzów. Mimo to główny wątek – rozwijanie superbohaterskich zdolności przez Marka – prezentuje się znakomicie. Twórcom serialu udało się połączyć znane zagrywki kina superbohaterskiego z kilkoma zaskoczeniami, co w efekcie stworzyło jedną z najciekawszych produkcji, jakie do tej pory przyszło nam oglądać w bieżącym roku. Prywatnie zaś daję jeszcze plusik Stevenowi Yeunowi, który fantastycznie udowadnia, że w ramach jednej kariery można zarówno brać udział w popularnych serialach, jak i ambitniejszych filmach nominowanych do Oscara i Złotej Palmy w Cannes.