INGRID WYRUSZA NA ZACHÓD. Aubrey Plaza, Elizabeth Olsen i gorzki smak ekshibicjonizmu
Tekst z archiwum Film.org.pl (2018)
Jak podaje UrbanDictionary.com, „instadrama” to sytuacja, w której w sekcji komentarzy na profilu jakiegoś użytkownika serwisu Instagram rozgrywają się dantejskie sceny. Mianem instadramy – dramatu napędzanego tematyką tego medium społecznościowego – określiłbym jednak debiutancki pełny metraż Matta Spicera, znanego dotąd z kilku udanych shortów. Ingrid wyrusza na zachód (2017) to słodko-gorzki portret współczesnych młodych ludzi, których światopogląd często nie wykracza poza ramy wykreowanej przez filtry, instagramowej rzeczywistości. Jednak skądinąd zabawny film Spicera jeśli już wywołuje śmiech, to taki przez łzy.
Czarna komedia, satyra, komediodramat – pojawiające się w recenzjach określenia jasno nawiązują do humoru, którego w Ingrid wyrusza na zachód rzeczywiście jest sporo. O ile jednak nie brakuje tu scen zabawnych, o tyle najczęściej pojawiają się one tylko po to, by za chwilę wprawić nas w poczucie dojmującego smutku i zadumy nad losem współczesnych młodych ludzi. Bo jeśli tak łatwo jest sterować nimi za pomocą społecznościowych narzędzi, jaka przyszłość ich czeka? W jakiej kondycji będzie ludzkość, gdy wymrą ci, którzy nie znają i nie potrzebują internetowego ekshibicjonizmu? Między innymi te pytania przychodzą do głowy podczas oglądania Ingrid wyrusza na zachód, opowieści o tytułowej bohaterce (Aubrey Plaza), która po śmierci matki postanawia wyruszyć do Kalifornii, by zaprzyjaźnić się z instagramową celebrytką, Taylor Sloane (Elizabeth Olsen), którą uważa za swoją bratnią duszę. Dość szybko okazuje się, że to nie pierwszy tego typu wybryk Ingrid – już wcześniej bywała instagramową prześladowczynią, jednak przedsięwzięcie o kryptonimie TAYLOR było zdecydowanie najlepiej zaplanowanym i zorganizowanym w jej „dorobku”. Co ciekawe, Ingrid dość szybko osiąga cel i zaczyna spędzać coraz więcej czasu ze swą idolką, grzejąc się przy okazji w jej internetowym blasku. Jak można jednak się domyślać, plan ekscentrycznej i nie całkiem dopasowanej społecznie bohaterki nie jest idealny, a konsekwencje działań Ingrid mogą okazać się dla niej niezwykle bolesne.
W czasach, gdy kobiety wynajmują bukiety róż na kilkadziesiąt minut, by sfotografować się z nimi i opublikować takie zdjęcie na Instagramie, desperackie próby odnalezienia przyjaźni w internecie nie wydają się niczym szczególnym. A jednak ta quasi-komediowa konwencja przyjęta przez Spicera tym mocniej uwypukla dojmującą samotność Ingrid. Bohaterka nie mówi wiele o swych uczuciach – są może dwie lub trzy takie sceny – ale gdy o nich mówi, czujemy, że jest jej niezwykle trudno. Gdy zaczynamy rozumieć jej stan emocjonalny, wszelkie scenki komediowe okazują się znacznie mniej zabawne. Spicer obśmiewa sztuczność nadmiernego ekshibicjonizmu i zakłamanie internetowych influencerów (jak ja nie cierpię tego słowa!) – jest w Ingrid wyrusza na zachód scena, w której pracownik modnej eko-/wege-/organic-kawiarni (niepotrzebne skreślić?) wita bohaterkę pytaniem „Jaka jest twoja największa emocjonalna rana?”, przyznając, że w jego przypadku jest to relacja z ojcem. Kuriozalność tej sytuacji zabawna jest tylko z pozoru, bo w tej wymuszonej konwencją „pytania dnia” szczerości mieści się cała gama negatywnych emocji i prywatnych porażek. W przeciwieństwie do poszczególnych odcinków Czarnego lustra, które wpływ nowych technologii na społeczeństwo przedstawiają w sposób przerażający i odpychający, Ingrid wyrusza na zachód pełne jest smutnych konstatacji na temat powodów, dla których uciekamy w social media. Dziś bowiem nie socjalizacja jest głównym powodem korzystania z tego kanału komunikacji, lecz eskapizm.
Film Spicera nie ma znamion debiutu – jest świetnie wyreżyserowany i jeszcze lepiej zrealizowany. Debiutant znakomicie prowadzi aktorów – poza Plazą i Olsen także drugoplanowych aktorów męskich: O’Shea Jacksona, Wyatta Russella i Billy’ego Magnussena – a ma też smykałkę do dobierania sobie innych współpracowników. Bryce Fortner doskonale wyczuł specyfikę instadramy i swoimi kadrami niemal przenosi nas w przefiltrowany świat Instagrama, zaś muzyka duetu Jonathan Sadoff-Nick Thorburn tworzy iście kalifornijski, słoneczny klimat. Pomimo swojej atrakcyjnej formy Ingrid wyrusza na zachód przemawia do widza przede wszystkim treścią, będącą manifestem obawy o współczesne społeczeństwo i przestrogą przed dalszym podążaniem ścieżką wytyczoną przez social media. W tym z pozoru lekkim filmie zawiera się sporo celnych, socjologicznych obserwacji, które – choć dokonane na amerykańskim gruncie – z powodzeniem można odnieść do polskich realiów. A gdy już to zrobimy, jeszcze bardziej przekonamy się, że w filmie Spicera bardziej smutno jest, niż śmieszno.