HOSTILES. Westernowa przypowieść o nawróceniu
Scott Cooper nie bierze jeńców. Jego filmy nie oszukują widza wymuskaną łagodnością i nie oferują tanich happy endów. Hostiles to dopiero jego czwarty film, ale stylistyczna konsekwencja Coopera jest już widoczna bardzo wyraźnie. Tym razem mistrz chropowatego kina bierze na warsztat historię z końca XIX wieku, kiedy to Stany Zjednoczone wciąż leczyły rany po wojnie secesyjnej, a amerykańscy koloniści krwawo ścierali się z czerwonoskórymi autochtonami.
Hostiles jest westernem tylko w pewnym sensie. Nie ma tu jednego z najbardziej charakterystycznych elementów ikonografii tego gatunku – postaci szlachetnego kowboja – ale są bezkresne tereny Montany i Nowego Meksyku, są bezwzględni Indianie, jest też kobieta w opresji, choć dalece inna od słodkich, bezbronnych niewiast, których pełno w klasycznych westernach. Hostiles to nie czarno-biała opowieść o walce dobra i zła – to raczej historia o tym, że owej czerni i bieli, jasnej i ciemnej strony mocy, w prawdziwym świecie jest niewiele.
Kapitan Joseph Blocker (Christian Bale) to żołnierz, o jakim marzy każdy wojskowy dowódca – bez reszty oddany służbie, a na dodatek bezwzględny dla wroga. Lojalność to dla niego najwyższa cnota, zemsta – sposób na wymierzanie sprawiedliwości. Ale gdy otrzymuje rozkaz eskortowania jednego z więźniów, umierającego wodza indiańskiego Żółtego Jastrzębia (naczelny Indianin Hollywood, Wes Studi), do jego ojczystej ziemi, coś się w kapitanie buntuje. Jest rozdarty między poczuciem żołnierskiego obowiązku a lojalnością wobec poległych kompanów, którzy zginęli z ręki brutalnego niegdyś wodza. Gdy jednak decyduje się wypełnić jeden ze swych ostatnich rozkazów, uświadamia sobie, że wojna zakrzywia obraz rzeczywistości. Blocker i jego dawny wróg – choć może się to wydawać banalne – okażą się bardzo do siebie podobni: obu zależy na ochronieniu swojego ludu, obaj kierują się w swym życiu honorem, obaj także dokonali w swym życiu rzeczy, o których woleliby nie pamiętać.
Cooper nie epatuje jednak banałami – owa iluminacja kapitana Blockera nie dzieje się w jednej chwili, lecz jest wynikiem szeregu sytuacji, wielu rozmów, nie tylko pomiędzy nim a Żółtym Jastrzębiem. Wybierający się na emeryturę żołnierz z czasem zaczyna traktować tę ostatnią misję jako swoisty rachunek sumienia, a także test na człowieczeństwo. Uświadamia sobie bowiem, że niemal zupełnie utracił je podczas niezliczonych potyczek z wrogiem, znaczonych stosami trupów i ciągnących się za Blockerem niewidzialnym, krwawym śladem. Nie bez znaczenia dla przemiany bohatera staje się też spotkanie z Rosalee Quaid (Rosamund Pike), kobietą, której tragedia staje się punktem wyjścia dla filmu Coopera. Przyglądając się z bliska rozpaczy niewinnej rodaczki, kapitan uświadamia sobie, jak prowadzone także przez niego gry wojenne wpływają na życie zwykłych, prawych ludzi. I wówczas jego system wartości przechodzi wstrząs, po którym po dawnym Blockerze zostaje tylko wspomnienie.
Podobne wpisy
Z początku bohater znakomicie kreowany przez Christiana Bale nie budzi ani grama sympatii – jest mrukliwym, bezwzględnym służbistą, znieczulonym przez dekady krwawych walk. Nie przywiązuje się już do ludzi, gdyż zbyt wielu ich stracił; zapomniał, co to znaczy współczucie, bo od lat nie spotkał się z żadnymi jego przejawami. Eskorta Żółtego Jastrzębia, do której zostaje zmuszony, jest więc dla Blockera ratunkiem, ostatnią nadzieją na przywrócenie ludzkich odruchów. Dzięki dawnemu wrogowi i nieznajomej kobiecie odnajduje w sobie cechy, o których istnieniu niemal zapomniał. Z dialogów z byłymi kompanami z frontu (m.in. świetny epizod z jak zwykle bezbłędnym Benem Fosterem) dowiadujemy się o mrocznej przeszłości kapitana, ale jego teraźniejsze czyny rozgrzeszają go w oczach widza. Jak zwykle w swoich filmach, Cooper odwołuje się tu do relatywizmu moralnego, tak powszechnego przecież w wojennej rzeczywistości.
Hostiles to doskonale zagrana, sfotografowana i napisana przypowieść o nawróceniu w mrocznych czasach. Wypada żałować, że takie dzieła – bezkompromisowe, z charakterem i świetną historią – nie trafiają do naszych kin. Najnowszy film Scotta Coopera podzielił los Zrodzonego w ogniu (2013), jednego z poprzednich tytułów w jego dorobku, i dołączył do grupy znakomitych tytułów, których polscy widzowie – jak na razie – nie mogą obejrzeć w oficjalnym obiegu.