HOOK. 25 lat minęło
Piotruś Pan – chłopiec, który nie chciał dorosnąć – uciekł z domu i trafił do Nibylandii. Tę wersję znamy wszyscy. Ale co byłoby, gdyby krainę zamieszkiwaną przez Zagubionych Chłopców, piratów i Indian Piotruś opuścił i… dorósł?
Każdy z nas ma zapewne taki film, który jednoznacznie kojarzy mu się z dzieciństwem. Który, gdy tylko pada jego tytuł, przywołuje na myśl niezliczone chwile, gdy z zapartym tchem – po raz kolejny – oglądało się to, co działo się na ekranie telewizora. Właśnie takim filmem jest dla mnie Hook Stevena Spielberga. Przygotowując się do napisania tej recenzji, próbowałam dowiedzieć się od domowników, skąd w ogóle wzięła się u nas kaseta VHS z przygodami Kapitana Hooka i Piotrusia Pana. Niestety, nikt tego nie pamięta. Zapewne została skopiowana (najzupełniej nielegalnie) z innej kasety za pomocą dwóch magnetowidów (czy ktoś jeszcze pamięta tę metodę?).
Czterdziestoletni, nudny prawnik
Hook opowiada o przygodach czterdziestoletniego, zapracowanego prawnika, Petera Banninga (w tej roli znakomity Robin Williams), żonatego z piękną Moirą (Caroline Goodall). Ma z nią dwójkę dzieci – Jacka (Charlie Korsmo) i Maggie (Amber Scott). Ich życie nie jest jednak rodzinną idyllą. Peter nie stanowi wzoru ojca, interesy, które prowadzi pochłaniają niemal całą jego uwagę. Nie starcza jej już dla żony ani dzieci. Z powodu pracy opuszcza mecz baseballu swojego syna i w atmosferze wzajemnych uraz i osobistych zarzutów rodzina wyjeżdża do Londynu, aby spędzić Boże Narodzenie z prababcią Wendy (Maggie Smith).
Tak, to właśnie TA Wendy.
TA Wendy i TEN Piotruś. Piotruś Pan. Choć trudno w to uwierzyć, chłopiec, który nigdy nie chciał dorosnąć, dorósł tak bardzo, że stał się nudnym i do bólu racjonalnym Peterem Banningiem. Nie pamięta swojego dzieciństwa, nie wie, że kiedyś był kimś zupełnie innym.
Przeżywa szok, gdy podczas uroczystej kolacji z okazji otwarcia szpitala babci Wendy, Jack i Maggie zostają uprowadzeni z domu. Jeszcze większym zaskoczeniem są dla niego brednie babci Wendy, która próbuje mu wmówić, że zrobił to Kapitan Hook. Poziom absurdu zostaje dla Petera przekroczony w momencie, gdy do sypialni dzieci wlatuje Dzwoneczek (Julia Roberts) i zabiera go do Nibylandii. Teraz Peter musi odnaleźć swoje dzieci i uratować je. Musi przeżyć największą przygodę swojego życia. A on przecież nie lubi przygód…
Dzieło Spielberga bazuje na powieści stworzonej przez J. M. Barrie’ego.
Jest ona jednak tylko punktem wyjścia dla reżysera, który tworzy wariację na temat dalszych losów Piotrusia Pana. Osią filmu jest przemiana nudnego Banninga w Pana, przywódcę Zagubionych Chłopców, ale również – albo przede wszystkim – TATĘ, który musi uratować swoje dzieci z rąk Kapitana Hooka (w tej roli Dustin Hoffman), zanim zapomną o tym, że istnieje inny świat poza Nibylandią.
A w Nibylandii Spielberga naprawdę można się zatracić. Mamy tu piratów na statku, syreny, Zagubionych Chłopców mieszkających w domkach na drzewach, a nawet pingwiny czy ruszające się kwiaty. Wszystko stworzone zostało z dbałością o najmniejsze detale. Statek Hooka oraz sam wygląd Kapitana to swoiste dzieło sztuki. Smaku filmowi dodają również takie szczegóły, jak haczyk w oknie domu babci Wendy w kształcie haka czy sam pokój dzieci – podobny do pokoju w pierwszej scenie filmu, jaką jest przedstawienie teatralne Piotrusia Pana. Film otrzymał zresztą nominacje do Oscara za scenografię, kostiumy, efekty specjalne i charakteryzację. Wszystko jest tutaj baśniowe, kolorowe i przypominające trochę marzenie senne. Aż trudno uwierzyć, że z takiej krainy zapragnął kiedyś odlecieć Piotruś Pan.
Niewątpliwie dużym atutem filmu jest obsada ról – i myślę tu zarówno o aktorach grających Petera Banninga i Kapitana Hooka, jak i o Bobie Hoskinsie grającym pirata Smee czy Maggie Smith w roli babci Wendy. Nota bene aktorka miała podczas kręcenia pięćdziesiąt sześć lat, a dzięki charakteryzacji wyglądała na ponad dziewięćdziesięcioletnią staruszkę. Do tych doświadczonych aktorów dołączyli młodzi chłopcy, którzy wspaniale sprawdzili się jako przyjaciele Piotrusia z Nibylandii (w oryginale Barrie’ego było zaledwie sześciu Zagubionych Chłopców, tutaj mamy ich o wiele więcej). Wszystko to razem – scenografia, kostiumy oraz obsada aktorska sprawiła, że Nibylandia jest wiarygodna, że możemy pomyśleć – „Tak, właśnie tak mogłaby wyglądać ta kraina”.
Hooka oceniłam bardzo wysoko, przyznałam mu aż 9 punktów na 10.
Ten film nie ma dla mnie w zasadzie słabych stron. W tej kwestii nie zgadzam się z serwisem Rotten Tomatoes, który ocenił go jako „zgniły”, przyznając zaledwie 30%. Ale i mnie zgubił się jeden punkt. Za co go odjęłam? Za – i tutaj może posypać się lawina krytyki – rolę Dzwoneczka. Julia Roberts absolutnie mnie nie przekonuje. Może to nie jej wina, może rola była tak napisana. Ale o ile serce bije mi mocniej, gdy Zagubieni Chłopcy rozpoznają Piotrusia w Peterze Banningu, gdy Maggie uwięziona na statku kilkanaście metrów nad ziemią mówi: Come on Daddie, Mommie could do it, gdy ginie ktoś – nie napiszę przecież kto – o tyle Dzwoneczek nie przyspiesza akcji mojego serca, nie wzrusza mnie. Na marginesie dodam, że praca z aktorką na planie filmowym nie należała do najłatwiejszych. Ekipa filmowa zmieniła podobno angielskie określenie Tinkerbell (Dzwoneczek) na Tinkerhell.
Oglądając film Spielberga, nie odczuwam, że trwa niemal dwie i pół godziny. Akcja toczy się sprawnie, a przemyślane kreacje bohaterów i dobra gra aktorską sprawiają, że film obejrzy z przyjemnością zarówno młody, jak i starszy widz. Hook to dawka naprawdę dobrego kina familijnego i przygodowego.
korekta: Kornelia Farynowska