search
REKLAMA
Recenzje

HEREZJA. Nic nowego za murami klasztoru

Tomasz Raczkowski

1 czerwca 2019

REKLAMA

Młoda dziewczyna o pięknej i niewinnej twarzy trafia do rządzonego przez surową Matkę Przełożoną żeńskiego klasztoru, w którym wkrótce dojdzie do konfrontacji z nadnaturalnymi siłami zła. Brzmi znajomo? Tak, to kolejny wariant zorientowanego na grupę zakonnic horroru, umieszczającego akcję w efektownej scenerii historycznej. Brytyjska Herezja Paula Hyetta gładko wpisuje się w ten podgatunek, oferując niskobudżetowe nunsploitation próbujące pogodzić quasi-gotycki suspens z krwawym spektaklem grozy. Z efektem możliwym do przewidzenia.

Główną bohaterką Herezji jest Persefona – nastoletnia dziewczyna oskarżona o czary, którą przed standardowym spaleniem na stosie ratuje podczas procesu Matka Przełożona tytułowego w angielskiej wersji (The Convent) zgromadzenia, która zręcznie przekonuje inkwizytora do powierzenia przeklętej duszy dziewczyny jej opiece, co ma umożliwić ocalonej pokutę i odkupienie grzechów w oczach Boga. Bez zbędnych ceregieli Persefona trafia więc do klasztoru, gdzie przyjmuje rolę nowicjuszki i zaprzyjaźnia się z Catherine. Okazuje się, że zgromadzenie złożone jest w przeważającej części z kobiet „uratowanych” z sądów czarownic, którym Matka Przełożona daje szansę zbawienia pod warunkiem bezwzględnego posłuszeństwa i zakonnej dyscypliny. Surowe zakonne reguły nie są jednak jedynym haczykiem, jako że siostrzyczki dziesiątkuje zagadkowa, przerażająca gorączka, sygnalizująca niechybnie obecność za murami klasztoru sił nieczystych.

Opowieść nie grzeszy więc oryginalnością, posiłkując się zgranymi i topornie wkomponowanymi w całość motywami – głównej bohaterce w odkryciu tajemnicy skrywanej przez zwierzchniczkę zgromadzenia pomaga zakochany w Catherine piękny młodzieniec William, który z kolei wiedzę o istocie niebezpieczeństwa zdobywa od mieszkającej w ruinach zamku staruszki Elizabeth. Konfiguracja interpersonalna wśród zakonnic i nowicjuszek również wpisuje się w schemat układanki antypatii i sympatii, które weryfikacji podda ostateczna konfrontacja z nieczystymi siłami. Pojawia się też zagadka przeszłości Persefony, która doprowadziła ją do procesu o czary – z tym, że ani przeszłość dziewczyny, ani kwestia jej “pogańskiego” imienia nie doczekują się w Herezji satysfakcjonującego rozwinięcia czy pogłębienia.

Zasadniczy problem Herezji tkwi w tym, że nie oferuje nic ponad zbiór gatunkowych klisz, nieudolnie prowadząc fabułę ku banalnym rozwiązaniom. Twórcom brakuje nerwu, by popchnąć historię w kierunku ciekawszych kontekstów, ozdobić kilkoma zwrotami akcji czy w jakikolwiek inny sposób urozmaicić opowieść. W efekcie narracja nie spełnia jakościowego minimum – w zasadzie brak jakichkolwiek elementów pobocznych względem głównego wątku, motywy religijno-mistyczne przedstawione są bez polotu i atrakcyjnego zgłębienia, a psychologia postaci jest szczątkowa i płaska. Momentami trudno wręcz odróżnić Persefonę od innych nowicjuszek, a wszystkie siostry – oprócz Matki Przełożonej – są całkowicie wymienne. Z kolei motyw „okulistyczny” towarzyszący tajemniczej gorączce zakonnic (która dotyka najmocniej właśnie oczu), mający być chyba głównym wyróżnikiem wizualnym Herezji, nie jest niczym więcej niż pretekstem do kilku – co prawda niezłych – brutalnych epizodów.

Ostatecznie Herezję pogrąża jednak praca reżysera. O ile Paul Hyett całkiem nieźle czuje horrorową estetykę i poprawnie buduje suspens wokół scenerii mrocznego klasztoru i złowrogich inklinacji – dzięki czemu pierwsza, ekspozycyjna część filmu jest nawet znośna – to zawodzi na polu inscenizacji bardziej bezpośrednich, dynamicznych scen. Druga połowa Herezji, skoncentrowana na otwartej już konfrontacji z demonicznymi siłami nawiedzającymi klasztor, całkowicie marnuje potencjał filmu, niwelując umiarkowany urok B-klasowego horroru osiągnięty wcześniej. Słaba aranżacja poszczególnych sekwencji, z finałowym starciem na czele, zabija klimat, a rozwiązania fabularne dopełniają nijakości prezentowanej historii. Jedynie kilka scen, zbliżających się do pastiszowego przerysowania, wyróżnia się na plus, dostarczając przynajmniej trochę rozrywki zanudzanym widzom. Jednak przez większość czasu dominuje leniwe i nużące powtarzanie schematów.

Efekty specjalne w Herezji stoją na żenująco niskim poziomie, a demoniczna charakteryzacja towarzysząca ujawnianiu diabelskich sił zniechęca archaicznym kiczem. Skromny budżet filmu widać gołym okiem i jasne jest, że takie uwarunkowanie nie dawało Paulowi Hyettowi szerokich możliwości do stworzenia efektownego widowiska grozy. Tym oszczędniej Brytyjczyk powinien używać wizualnych środków straszenia, dać pole do popisu aktorkom i skupić się na klimacie i postawić na bardziej wyraziste zdjęcia, oprawę. Niestety tego nie robi. Trochę szkoda odtwórczyni głównej roli, Hannah Arterton, i wcielającej się w Matkę Przełożoną Clare Higgins (znanej z dwóch pierwszych części Hellraisera). Chłodna ekspresja tej pierwszej i kampowy dryg drugiej mogły zostać lepiej ograne i przyczynić się do ciekawszej całości. Tymczasem obie aktorki rozpływają się w nijakości Herezji, razem z resztą potencjalnych walorów filmu.

Herezja nie wnosi nic nowego ani wartościowego do kina grozy, oferując jedynie mechaniczne powtarzanie doskonale znanych już tropów. Całościowy efekt, z jego sztucznością i brakiem indywidualnego sznytu, określiłbym raczej jako bliższy produkcjom amatorskim niż filmowi kinowemu. Jeśli wyłączymy na chwilę oczekiwania, brytyjski horror okaże się nawet przyjemną, momentami interesującą, a niekiedy uroczo nieporadną opowiastką grozy, bezboleśnie pochłaniającą niecałe półtorej godziny naszego czasu. Jednak trudno znaleźć w Herezji większą wartość. Z każdego punktu widzenia film wypada bowiem blado, jakby nie mogąc się zdecydować, jaki chce być – w efekcie jest więc nijaki.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA