search
REKLAMA
Archiwum

GOOD NIGHT AND GOOD LUCK

Darek Kuźma

20 sierpnia 2018

REKLAMA

“Wina, drogi Brutusie, nie w gwiazdach, lecz w nas samych się kryje”.

Ważny to film, bo opowiadający o historii Stanów, o której się rzadko mówi. “Polowanie na czarownice” stało się niechlubną kartą w historii “narodu wybranego”, a takowych się nie wspomina z własnej woli. Ważny to film także dlatego, iż w USA prawdopodobnie nie więcej niż 10-15% społeczeństwa wie, że taki Edward R. Murrow kiedyś sobie istniał i walczył za ich wolność (to coś jak z Jamesem Braddockiem, który przed filmem Howarda był znany tylko największym zapaleńcom boksu). Generalnie to nie wiem, jak ta cała sprawa przebiegała, ale jestem skłonny uwierzyć Clooneyowi, że odbywało się to właśnie w taki sposób, jaki został pokazany na ekranie. George nakręcił świetny film ukazujący tak McCarthy’ego i jego bezsensowne, łamiące podstawowe prawa człowieka działania, jak i telewizję jako rosnące, potężne medium stające się powoli władzą mającą największą moc sprawczą. Ukazujący w jasnym świetle – nie krytycznym (chociaż to też, jak najbardziej) i po prostu w świetle faktów, o których się nie mówi, a jak już to po cichu i we własnych domach za zamkniętymi drzwiami. Przesłanie, poza ukazaniem bolesnej sprawy oraz walki kilku osób o prawa obywatelskie, opiera się na wystąpieniu Murrowa, pokazywanym częściowo na początku i częściowo na końcu filmu, spinającym klamrą całość – i sprowadza się do tego, by nie dać się zmanipulować telewizji i temu, co jest w niej przedstawiane, konformizm i obojętność w stosunku do mediów nie mogą się dobrze skończyć. Zadaniem dziennikarzy jest przekazywanie informacji i faktów, choćby tych najgorszych, a nie zabawianie. Etyka dziennikarska opiera się na naświetlaniu prawdy przeciętnemu zjadaczowi chleba – pokazywaniu mu świata fałszu i obłudy – a nie, jak to coraz częściej bywa, kuglarskiemu wręcz postrzeganiu tejże. Czasami niestety nie ma znaczenia, że coś jest ważniejsze i pojmowanie siły telewizyjnego medium sprowadza się, jak to określa Murrow, do kilku kabelków i światełek w prostokątnym pudełku znajdującym się w każdym domu.

Rozumiejąc to, można także postarać się zrozumieć całą machinę manipulacyjną stojącą za taką, przykładowo, stacją telewizyjną czy nawet pojedynczym, seryjnym programem, który musi zarabiać na swoich sponsorów poprzez popularność. A tej się nie zdobywa, przedstawiając czystą prawdę, chyba że jest to jakaś kontrowersyjna sprawa albo skandal polityczny. Prawda bywa brutalna i ma to do siebie, ze zazwyczaj jest szara i niezbyt ładnie opakowana – to starają się powiedzieć tak twórcy, jak i aktorzy tego wyjątkowego przedstawienia. Nie ma w tej prawdzie miejsca na patos czy chwałę, jeśli już, to ewentualnie na smutek i rozpacz, w szczególności w naszych czasach, w których mamy to, co mamy (że tylko wspomnę ostatnią “aferę limuzynową” ojca Rydzyka…). Telewizja z nośnika informacji, którym była jako jeszcze raczkujące medium, stała się, jak to mówi Murrow, ostoją dekadencji, eskapizmu i znieczulicy panującej wszędzie. I kontynuuje – wyrobiliśmy w sobie odruch alergiczny na fakty i smutną prawdę – z każdym dniem to się pogłębia za sprawą mass mediów, których najważniejszym zadaniem stało się nagle odwracanie uwagi i zmienianie naszej percepcji. Smutne, ale jakże prawdziwe – bo, parafrazując klasyka, zło rozwija się najlepiej wtedy, kiedy dobrzy ludzie siedzą z założonymi rękami i przyglądają się. Smutne, bo to wszystko widzę każdego dnia dookoła mnie, smutne, bo czasami widzę to, niestety, na swoim przykładzie…

Film Clooneya, jak wspomniałem wcześniej, ma dwie warstwy – pierwszą opowiadającą o gorzkim wycinku z historii USA i kilku ludziach, którzy znaleźli w sobie odwagę, by, miast biernie się przyglądać, coś jednak zrobić; i drugą (przemówienie Murrowa), uniwersalną i celną puentę, uderzającą w czuły punkt każdych czasów – trafiającą w mniejszym lub większym stopniu do świadomości społecznej (w Australii na przykład już zrobiono z filmu konkretny odnośnik do ich rzeczywistości) i chyba też taki cel przyświecał George’owi, gdy kręcił film – pokazać przy okazji, że to bolączka wszechobecna, której się nie pozbędziemy nigdy, ale możemy chociaż trochę ją zneutralizować poprzez głośne wyrażanie własnego zdania. Sam Murrow podsumowuje to szekspirowskim cytatem: “Wina, drogi Brutusie, nie w gwiazdach, lecz w nas samych się kryje”. Ciekawe, czy polskim politykom, producentom i innym wpływowym personom film da choć trochę do myślenia (to tak w kontekście tego, co się od jakiegoś czasu w naszym pięknym kraju dzieje…). Ciekawi mnie też, jak film zostanie odebrany w Polsce, bo jak na razie nic nie zapowiada zmiany naszej wspaniałej mentalności. Żeby nie być gołosłownym – przytaczam bolesny przykład: przeglądając w internecie wypowiedzi na temat filmu, spotkałem się z wieloma opiniami w rodzaju, że film jest nudny i bzdurny – bo nie ma w nim ani krzty akcji, względnie – że to obraz lewacki, ale najbardziej zastanawiający komentarz ukazał się na jednej z polskich stron. Mianowicie pewna osoba napisała, że filmu się nie da oglądać, bo i tak się do nas nie odnosi. I jak tu nie utwierdzać się w przekonaniu, że film Clooneya kojarzy się z Don Kichotem walczącym z wiatrakami…

Co do warstwy technicznej samego filmu, to poza znakomitą reżyserią Clooneya mamy bardzo ładną i melancholijną muzykę połączoną z fajnymi czarno-białymi zdjęciami tworzącymi specyficzny, nostalgiczny klimat opowieści przenoszącej nas w lata 50. oraz, co najważniejsze, wspaniałą obsadę. To chyba życiowa rola Strathairna, tak przeczuwam, chociaż nie widziałem jeszcze wielu filmów z jego dorobku aktorskiego; mało ekspresywna, natomiast wiele przekazująca. Aktor przy pomocy samego tylko spojrzenia oraz modulowanego tembru i tonu głosu radzi sobie fenomenalnie z powierzoną mu rolą. Clarkson, Daniels, Langella, Clooney i reszta spisują się także znakomicie, ale, pisząc o obsadzie, wypada zauważyć małą perełkę aktorską – mianowicie drugoplanową postać graną przez Downeya Juniora, który skutecznie odbiera drugi plan George’owi i jest po prostu świetny jako pełen wahania członek ekipy Murrowa. Tak, to prawda, ci dziennikarze to nie jacyś ponadnaturalni, nierzeczywiści herosi, tylko ludzie z krwi i kości, mający swoje wzloty i upadki, problemy i wątpliwości. Tak jak napisałem na początku – to ważny film, opowiadający o sprawach trudnych, nieustannie lekceważonych. Produkcja Clooneya nie stanie się wielkim hitem (i też nie miała się takim stać) ani, niestety, nie znajdzie wielkiego grona wielbicieli, nie dostanie też pewnie tych najważniejszych nagród, ale to tylko potwierdzi, jak na ironię, jej przesłanie…

To nie jest tak, że postanowiłem sobie ponarzekać trochę na kondycję społeczeństw, w jakich przyszło nam żyć; wszystkie powyżej przedstawione elementy przewijają się przez film i znajdują w nim odzwierciedlenie. Historia i tak wszystko oceni, zaznacza Murrow, na jej kartach ciężko coś ukryć. Jeśli będziemy uciekać od odpowiedzialności za własne czyny, kontynuuje, za 50-100 lat brutalnie i bezwzględnie zemści się, oceniając wszystko bezlitośnie w świetle faktów. Lecz jeśli jednak naszym działaniom przyświeca jakiś cel, to może, za kilka dekad, wystawiony zostanie nam pomnik tej klasy, jak ten wystawiony Edwardowi R. Murrowowi przez Clooneya. Telewizja może uczyć, być pomocna, a nawet inspirować. Pod jednym tylko warunkiem – ludzie muszą jej używać w tych właśnie celach. W innym wypadku, idąc za słowami Murrowa, jest to tylko kilka kabelków, światełek i pudło zwane telewizorem… Tym samym żegnam i życzę więcej szczęścia w starciu z obojętnością i ignorancją oraz, co najtrudniejsze, z samym sobą.

Tekst z archiwum film.org.pl (19.02.2006).

REKLAMA