GLADIATOR II. I tyle z chwały Rzymu? [RECENZJA]
Frekwencyjny sukces, worek Oscarów i, na pewno najcenniejsze, miano filmu legendarnego. Gladiator to bez wątpienia wielki triumfu wysokobudżetowego Hollywood, w którym onieśmielający produkcyjny rozmach idzie w parze (albo jest nawet wyprzedzany) z wnikliwym, niebanalnym scenariuszem i psychologicznymi zawiłościami, nieoczywistymi postaciami na pierwszym, drugim i trzecim planie. Majestatyczna ścieżka dźwiękowa wielu wznosi w powietrze a liczne cytaty ciągle są obecne w codziennym użytku. Straciliśmy heroicznego Maximusa a ten w ostatnich tchnieniach zabił Kommodusa. W Rzymie miała zapanować republika, miał nastąpić kres terroru, korupcji i zepsucia. Na horyzoncie zaczęła być widoczna nadzieja na lepsze jutro. Piękne. Wszystkie wątki więcej niż satysfakcjonująco pozamykane. Piach Colosseum wchłonął już dość krwi. Koniec opowieści. Autentycznie mogliśmy czuć siłę i honor (z zachwytem pisałem o tym TU i TU).
Nie do końca czuł to jednak Ridley Scott. Brytyjski reżyser od lat pracował nad kontynuacją. Posłuch i chwała Maximusa miała nie tylko istnieć w zbiorowej wyobraźni widzów, ale także zyskać swoją reprezentację wewnątrz filmowego uniwersum. Tym razem na analogiczną do Maximusa ścieżkę wchodzi Hanno (Paul Mescal). Jego miasto położone w północnej Afryce zostaje zaatakowane i zdobyte przez rzymskie wojska. W trakcie bitwy ginie jego żona Arishat (Yuval Gonen). O jej śmierć posądza generała Marcusa Acaciusa (Pedro Pascal). Obrońca miasta przemienia się w jeńca wojennego, później z niewolnika staje się gladiatorem w szkole prowadzonej przez Makrynusa (Denzel Washington), którego ambicje sięgają znacznie dalej niż wzbogacenie się na właśnie rozpoczynających się dziesięciodniowych igrzyskach. Ogłoszonych przez dzielących władzę cesarzy-bliźniaków, Karakallego (Fred Hechinger) i Getego (Joseph Quinn).
Gladiator II jest czymś pomiędzy zwyczajnym a legacy sequelem, może być też remakiem. Na pewno jednak ten film nie stoi sam na własnych nogach. Pracuje na to bardzo zbliżona fabularna struktura, droga i motywacje głównego bohatera, ponowne zawieszenie go między życiem doczesnym a wzywaniem przez Elizjum. Dobrze i niedobrze. Wszyscy fanatycy i zawzięci hejterzy pierwszej części powinni odnaleźć się więc w tej kontynuacji. Dominującą emocją Hanno jest gniew, ale niestety jego główną cechą jest wyrazista muskulatura. Paul Mescal jako wiodąca postać jest dość mdły a często nawet nieobecny. Jego agresja nie wydaje się właściwie zbudowana i psychologicznie jest niezbyt przekonująco uargumentowana. Historia uczy nas, że tego rodzaju epika lubi postaci wodzowskie. Problemem Hanno nie jest brak charyzmy (bo w jej miejsce można przecież mieć wiele innych cech), ale to, że jest nieszczęśliwie nijaki.
Prawdę mówiąc przez większość seansu Gladiatora II można czuć nieprzyjemną dezorientację. Doskwierać może brak stawki, dramaturgiczna miałkość, znikome poczucie rywalizacji czy zmierzania w jakimś konkretnym kierunku. Kolejne potyczki na arenie Colosseum są tym czym w istocie są (czyli efekciarską atrakcją), ale w filmowej narracji powinny przy tym doprowadzać do eskalacji konfliktów bądź zbliżania sojuszy między bohaterami. W Gladiatorze II stanowią one jedynie poboczne urozmaicenie i ciekawostkę w postaci walk z przedziwnymi małpami lub bitwy morskiej w towarzystwie rekinów. Wrażenie „wow!” znacznie skuteczniej wywołuje wymyślna inscenizacja i pobudzające ciekawość montaż oraz pracy kamery. Na to twórcy nie mieli pomysłu, więc poszli na skróty przy pomocy CGI. Tak niestety nie powstają mity.
Ponad nużącego Mescala, karykaturalnych cesarzy i schowanego Pascala wybija się Denzel Washington. Jego Makrynus wzbudza zainteresowanie, jest podstępny i dwulicowy, potrafi pięknie kłamać i kłaść kawę na ławie. To magnetyczna ekranowa osobowość, dodająca pikanterii każdemu krótkiemu dialogowi a w dłuższych monologach nadająca wagę pojedynczym słowom i gestom. Jeśli gdzieś krzykniemy entuzjastyczne „Bravo!”, to nie przy krwawych egzekucjach, majestatycznych panoramach czy otwierającej film bitwie z setką statystów, ale przy dwuznacznym uśmiechu Makrynusa. O Rzymie sprawiedliwym i dobrym, o Rzymie jako republice i jako światłości ciągle mówi się szeptem. Tak, by nikt nie pomyślał, że usłyszał prawdę, że to możliwe. W przypadku Gladiatora II tym mitem, o którym należy mówić, ale cicho i ostrożnie, nie jest jedynie wyśniona polityczna wizja, ale również nieosiągalny filmowy poprzednik. Wszystko więcej może być pyłem i powietrzem.