Pełnometrażowy debiut indyjskiej reżyserki i scenarzystki Shuchi Talati to intrygująca w swej prostocie opowieść o nastolatce, która staje się kobietą, i jej relacji z matką.
Wydawałoby się, że temat dojrzewania, przemiany z dziewczyny w kobietę i odkrywania własnej seksualności został już na ekranie wyeksploatowany do cna. Talati jednak udało się coś niesamowitego – poruszyła ten temat po raz kolejny, nie tracąc niczego z jego świeżości i wagi.
Mira, 16-letnia uczennica elitarnej szkoły w Indiach, jako pierwsza dziewczyna w historii tej placówki zostaje jej przewodniczącą. To nieśmiały sygnał zmian w miejscu, gdzie nadal niezmiernie ważne jest, aby uczennice nosiły odpowiednio długie spódniczki i podciągnięte wysoko podkolanówki. Mira podchodzi do nowych obowiązków niezwykle poważnie – rodzice stale podkreślają, jak ważna jest w jej życiu edukacja. Sytuacja ulega zmianie, kiedy na horyzoncie pojawia się nowy uczeń, Sri…
Shuchi Talati osadza postać Miry (w tej roli Preeti Panigrahi) na kilku płaszczyznach. Pierwszą i najważniejszą z nich jest zmiana, która zachodzi w niej samej. Nobilitacja w postaci dającej władzę pozycji w szkole i zainteresowanie ze strony starszego chłopaka dają jej nową pewność siebie, co w sposób naturalny prowadzi do buntu przeciwko normom. Drugim wątkiem jest relacja z matką, która na skutek zmian zachodzących w Mirze komplikuje się bardziej niż do tej pory. Trzecią płaszczyzną jest związek ze Sri, który dostarcza szerokiej gamy uczuć i wrażeń. Czwartą wreszcie, choć nie najmniej ważną, jest funkcjonowanie Miry w środowisku szkolnym.
Preeti Panigrahi, 22-letnia aktorka, w której ręce powędrował trzeci na Festiwalu Sundance laur dla Girls will be girls, każdym gestem udowadnia, że w pełni zasłużyła na nagrodę. Mira w jej wykonaniu jest zmienna jak wiosenna pogoda – w jednej chwili subtelnie flirtuje z zagadującym ją Sri, a w następnej, bez ostrzeżenia, twardym głosem informuje, że nie znosi swojej matki. W tym absurdalnym, toksycznym trójkącie to ona najczęściej nadaje ton scenie.
Kani Kusruti w roli matki Miry przykuwa uwagę równie mocno. Płynnie przechodzi od rodzicielskiej czułości do zawziętej rywalizacji. Scenariusz autorstwa Talati pozwala jej ukazać ten aspekt relacji matka–córka, który zwykle się pomija – naturalną zazdrość kobiety, która swoje najlepsze lata ma już za sobą, o swoją młodszą, mającą życie w garści wersję. Zła macocha (w oryginale baśni przecież była matką!) nie zazdrości Śnieżce urody – zazdrości jej młodości i tego wszystkiego, co jeszcze ją czeka.
Dla mnie, jako kobiety, córki, matki, najbardziej poruszającą była scena, w której Mira tańczy do ulubionej piosenki przed lustrem. Matka wchodzi do jej pokoju, podkręca dźwięk i zaczyna tańczyć razem z nią. Mira początkowo daje wciągnąć się do wspólnej zabawy, ale po raz pierwszy dostrzega w Anili nie matkę, ale kobietę, o pełniejszych niż jej własne piersiach i biodrach, bardziej zmysłowych ruchach. Z jej twarzy znika radość, wycofuje się, zatrzymuje. Anila, odrzucona i zdezorientowana, wyłącza muzykę. Od tej chwili nic między nimi nie będzie już takie samo.
Girls will be girls to film przepięknie szczery. Krok po kroku prowadzi nas wyboistą drogą dojrzewania, palcem wskazując błędy powielane przez kolejne pokolenia kobiet. Obserwując wybory Miry i ich konsekwencje, niemal jesteśmy pewni, że pójdzie drogą Anili — i za kilka dekad spojrzy na własną córkę z niechęcią i sakramentalnym „Ja w twoim wieku…” na ustach, zapominając, że było wręcz przeciwnie: w jej wieku była dokładnie taka sama. Girls will be girls, mówi indyjska reżyserka z pewną rezygnacją, choć gdzieś w tych sugestywnych scenach pomiędzy dwiema kobietami, młodą i dojrzałą, jest ukryta nadzieja, że uda się przerwać to błędne koło.
Shuchi Talati nie daje nam gotowych odpowiedzi, ale zadaje bardzo potrzebne pytania. Warto je usłyszeć – niezależnie od wieku, płci czy życiowego doświadczenia.