Game Over. Finałowy sezon SUKCESJI to serialowa PEREŁKA [RECENZJA BEZ SPOILERÓW]
Jak to zwykle bywa, gdy żegnam się z serialem, przy którym spędziłem lata, smutno mi na duszy. „Gra o tron w świecie korpo” po czterech sezonach dobiła w końcu do zasłużonego końca i tak jak cieszę się z rezultatu, bo scenopisarsko i aktorsko mamy tu do czynienia z mistrzostwem świata, tak to pożegnanie z Kenem, Romem, Shiv, Loganem i innymi wydaje się jednak gorzkim doświadczeniem. Uzasadnionym, ale gorzkim. Trudno bowiem mówić o uczuciu ukojenia, w sytuacji, gdy bohaterowie nie zasługują na dobro, a scenarzyści o tym wiedzą. Trudno mówić, by Sukcesja przywróciła wiarę w człowieka, gdy tak otwarcie i szczerze uwidoczniła wszystkie jego grzechy.
To mało powiedziane, określić Sukcesję mianem serialu opowiadającego o toksycznej rodzinie. Brzmi to boleśnie wyświechtanie i nie oddaje pełnej prawdy o tworze Jessego Armstronga. Według mnie należna jest tu bardziej filozoficzna interpretacja, uwzględniająca kruchość natury ludzkiej, zwłaszcza w obliczu powiększania dobytku i zakresu wpływów. Bohaterowie Sukcesji nie mogą zajść dalej, bo na swój dywanik przyjmują nawet samego prezydenta USA. Dotarli w poczuciu mocy do samego nieba, ale w żaden sposób ich to nie wzniosło, wręcz zachęciło do rozdeptywania niczym mrówek tych, których mają pod sobą. Sukcesja ma jednak dwoisty wydźwięk, ponieważ, tak jak stara się obrzydzić widzowi materializm, tak paradoksalnie czyni go też fascynującym.
W sposób trafny podsumowuje to bohater Jeremy’ego Stronga, gdy w jednej ze scen przedostatniego odcinka tłumaczy, na czym polegała siła jego ojca. Logan Roy, w sposób bezpardonowy zagrany przez Briana Coxa, jest w Sukcesji niczym walec ślepej mocy, która podąża w wyznaczonym kierunku. Uparcie i konsekwentnie, czyniąc po drodze – niestety – wiele szkód. Ale w tej postaci, jak zauważa Ken, kryje się swego rodzaju alegoria życia samego w sobie, które także nie bierze jeńców: jeśli daje, to także zabiera, ma w sobie coś na tyle nieprzejednanego, że właśnie dzięki temu jest w stanie tak trwale się multiplikować, rozrastać. Logan Roy jest więc definicją siły, a mówi ona, że jeśli chcesz coś osiągnąć, musisz umieć dać, ale musisz umieć też zabrać, musisz umieć nagrodzić, ale musisz umieć też ukarać. Nie ma zmiłuj.
W innej scenie innego odcinka czwartego sezonu Sukcesji mamy do czynienia z esencją tego, o co toczy się cała ta rywalizacja, a co przez cały czas funkcjonuje gdzieś za kulisami. Trwają wybory, a władcą staje się ten, kogo tym mianem namaści prezenter telewizyjny. Rodzina stoi na czele medialnej korporacji – firmy Waystar. A media, jak wiadomo, są źródłem władzy. Sukcesja wskazuje, że największej władzy nie ma ten, który doczłapał się najwyższego stanowiska, ale ten, który mówi całej reszcie, kto zasługuje na miano rządzącego. Bo to ten drugi będzie mógł uczynić tego pierwszego faszystą, jeśli tylko uzna, że nagłówki będą właśnie tym komunikatem nasączone. Lecąc tak wysoko, niczym Ikar, musisz w końcu upaść.
Takim mianem określany jest zresztą sam Logan Roy, ze względu na swoje wybitnie nieparlamentarne metody pracy. Ale w tym wypadku Sukcesja jest także opowieścią o zmianie mentalności. O próbie przełamania starej, skostniałej, stereotypizacji rzeczywistości i pójścia w kierunku nowego, znacznie płynniejszego, postępowego nurtu, reprezentowanego przez dzieci głównego bohatera. Największym problemem Logana nie jest to, że nie wie, komu przeznaczyć tron, ale to, że doskonale wie, że żaden z jego potomków nie będzie już tak bezwzględny jak on sam, a ten, poniekąd słuszny, pogląd, niesie za sobą ryzyko upadku firmy. Każde z dzieci próbuje bez skutku kopiować metody swego ojca, ale nie daje to im jego przychylności ani też nie wypada wiarygodnie, dlatego – mimo że mamy trzech kandydatów do tronu – na głowie każdego z nich korona zdaje się leżeć wyjątkowo ciężko.
W skali makro Sukcesja to opowieść o bezwzględnym wpływie mediów na nasze życie, o deprawującym charakterze władzy i pieniądza i innych komunałach. W skali mikro z kolei to opowieść o człowieku, który był tak zabójczo skuteczny w roli, jaką odgrywał jako twórca medialnej korporacji, że całkowicie spartaczył rolę ojca i nie wychował sobie następców. Gdzieś przemycane są tu także wyjątkowo trudne oblicza relacji damsko-męskich, paradoksalnej gloryfikacji patriarchatu, pomimo tego, iż bohaterowie zupełnie inaczej kreują komunikaty w mediach, którymi dysponują, a inaczej funkcjonują w rzeczywistości, która (zwłaszcza na samym szczycie) zdaje się całkowicie wolna od poprawności politycznej. Ot, kolejny metakomunikat ze strony twórców.
Po potężnym tąpnięciu, jakie nastąpiło w trzecim odcinku czwartego sezonu (niezapomniany Connor’s Wedding), bardzo trudno było przewidzieć, jak potoczy się ta historia. Jedno było pewne – rodzeństwo ponownie musiało zacząć ze sobą rozmawiać. Zaskakujące było dla mnie to, że nawet pomimo faktu, iż doskonale znaliśmy już zagrywki scenarzystów – którzy z efektownością odpowiednią autorom zdjęć do serialu co rusz zmieniali kąt widzenia na tę historię, nie pozwalając nam ani na moment przyzwyczaić się do jakiegoś stałego jej toru – to i tak, finalnie, dostaliśmy coś, co trudno podsumować inaczej jak gromkimi brawami. Cóż z tego, że już od pierwszych odcinków tego serialu niejako oswajano nas z ideą, że obserwowani bohaterowie są tak po prawdzie antybohaterami – cała sztuka polegała właśnie na tym, byśmy o tym zapomnieli i wytypowali sobie postać do kibicowania, wierząc w jej dobro.
Nie mam najmniejszych wątpliwości, że Sukcesja przejdzie do historii telewizji, tak jak zrobiły to seriale Gra o tron czy Breaking Bad. Może popularność tej produkcji nie jest tak wysoka, ale to z pewnością jedna z najbardziej jakościowych rzeczy, jakie ostatnio powstały z przeznaczeniem na mały ekran. HBO po raz kolejny potwierdza swój wysoki scenopisarki status, odwagę w przełamywaniu schematów, niechęć w chodzeniu na skróty, obieranie ciekawych kierunków rozwoju postaci i wątków. To dla mnie jedna z bardziej kreatywnych przestrzeni we współczesnym streamingu, a Sukcesja jest tego sztandarowym przykładem.
Rodzina Soprano, Sześć stóp pod ziemią, Prawo ulicy, Gra o tron. Półeczkę powiększamy i stawiamy na niej Sukcesję.