GALAKTYCZNY WOJOWNIK. Sequel ŁOWCY ANDROIDÓW, o którym nikt nie wiedział
Media, co słuszne, rozpisują się o sukcesie tego przedsięwzięcia. Nie czas już jednak na dywagacje o tym, na ile film ten był potrzebny, a na ile zbędny. Mam coś ciekawszego. Bo co byście powiedzieli, gdybym wyskoczył z rewelacją, że tak po prawdzie, znacznie wcześniej – bo w 1998 roku – już jedna kontynuacja Łowcy androidów powstała? Takim mianem określa się bowiem Galaktycznego wojownika (znanego także pod telewizyjnym tytułem Żołnierz przyszłości). Warto sobie o tym filmie przypomnieć i zastanowić się, ile w narosłych wokół niego teoriach jest prawdy.
Zanim Paul W. S. Anderson na dobre zaczął być kojarzony z cieszącą się złą sławą serią adaptacji gier komputerowych Resident Evil oraz z byciem mężem gwiazdy cyklu – Milli Jovovich, zdołał nakręcić dwa bardzo dobre filmy science fiction – Ukryty wymiar oraz recenzowany tu film Galaktyczny wojownik. Jeśli jednak chcemy poznać ewentualne związki filmu z legendarnym dziełem Ridleya Scotta, należy przyjrzeć się osobie scenarzysty, którym jest David Webb Peoples. Jest on bowiem jednym z dwóch twórców pracujących przy skrypcie do Łowcy androidów. Co ważne, niejednokrotnie podkreślał w wywiadach, że Galaktycznego wojownika pisał tak, by był on częścią uniwersum filmu Scotta. W jaki sposób? O tym za chwilę.
Suchy opis fabuły na niewiele nam się zda. W filmie, rozgrywającym się w 2035 roku, poznajemy sierżanta Todda, który należy do grupy elitarnych żołnierzy. Wyjątkowość jego i jemu podobnych polega na tym, iż w młodości przeszli iście spartańską szkołę, która ukształtowała ich na jednostki wyprane z uczuć, zdolne do najwyższego poświęcenia. I swój wyjątkowy status zachowają dopóty, dopóki na horyzoncie nie pojawi się konkurencja w postaci genetycznie zmodyfikowanych super żołnierzy o nadludzkiej sile i umiejętnościach. Od teraz Todd nadaje się już tylko na śmietnik historii. Dosłownie.
W roli głównej wystąpił Kurt Russell (zgarniając za nią dwudziestomilionową gażę), któremu warto poświęcić kilka zdań więcej. To bowiem jedna z tych kreacji pozornie łatwych do zaprezentowania i pozornie nie niosąca z sobą nic wartościowego z punktu widzenia wykładowcy aktorskiej szkoły, gdyż wykreowana została na jednej minie. Russell, zgodnie z tym, jak wychowany został jego bohater, jest bowiem całkowicie stłumiony, nie zdradza najmniejszych oznak ekspresji (o ile się nie mylę, to tylko w jednym ujęciu widać, jak aktor mruga).
Bijący od postaci chłód robi, przynajmniej na mnie, ogromne wrażenie. A trzeba dodać, że Russell włożył w tę rolę sporo wysiłku. Bite osiemnaście miesięcy przesiedział na siłowni, by dobrze ukształtować sylwetkę. Z kolei gdy był już gotowy do zaprezentowania się przed kamerą, podczas kręcenia filmu złamał kostkę, co sprawiło, że zdjęcia trzeba było odwlec. Poświęcenie się jednak opłaciło – Russell jest jak T-800 w Terminatorze, bezwzględny, zabójczo skuteczny, acz szybko się adaptujący.
Galaktyczny wojownik to bowiem opowieść o tym, jak człowiek, któremu odebrano godność, stara się odnaleźć sens w nowych okolicznościach. Gdy Todd trafia na planetę-śmietnisko, staje się częścią żyjącej w pokoju komuny, która przygarniając go, zachowuje jednocześnie względem niego ostrożność, obawiając się, że były żołnierz może zachwiać porządkiem społeczności. Okazuje się jednak, że pojawienie się Todda przyniesie im więcej korzyści niż nieszczęścia. I będzie to transakcja wymienna.
Moją ulubioną sceną w filmie Galaktyczny wojownik jest moment, gdy Todd jednym krótkim spojrzeniem daje małemu chłopcu do zrozumienia, co powinien zrobić, widząc zbliżającego się w jego kierunku węża. Chce bowiem ukierunkować w nim agresję tak, by zdołał sam siebie obronić. Oczywiście obserwujący to rodzicie w pierwszej chwili uważają, że Todd naraził ich syna na niebezpieczeństwo. Dopiero później, gdy mały ratuje im życie przed ukąszeniem innego jadowitego gada, dochodzi do nich, jak ważna była krótka lekcja Todda. W zamian za wniesienie do rodziny pozytywnego wzorca agresji, niezbędnego do podtrzymania bezpieczeństwa, Todd wynosi od napotkanych ludzi inną umiejętność, której tak bardzo mu brakowało – uczy się czuć.
Choć sztampowa fabuła filmu Galaktyczny wojownik nie ma z pozoru nic wielkiego, a już na pewno nic nowego do opowiedzenia, jak widać, skrywa w sobie ciekawe przesłania. Skrywa w sobie także wiele ukrytych znaczeń przemawiających za umiejscowieniem jej w konkretnym uniwersum. Spostrzegawczy widz w jednej ze scen na śmieciowej planecie (swoją drogą wyglądającej dziwnie podobnie do jednej z lokacji w… Blade Runnerze 2049) wypatrzy tzw. spinnera, czyli charakterystyczny pojazd, którym poruszają się bohaterowie Łowcy androidów. Gdy z kolei pokazany zostanie panel z dokonaniami Todda wskazujący, w jakich miejscach żołnierz toczył walki, naszym oczom ukażą się dobrze znane lokacje – wrota Tanhasuera oraz ramiona Oriona. Tak, to o tych miejscach wspomina Roy Batty w swym słynnym deszczowym monologu z finału Łowcy androidów.
Jest też jedna ciekawostka przemawiająca za faktem, że filmowi superżołnierze (w których lidera wcielił się Jason Scott Lee) posyłający Todda i jego kolegów w odstawkę to tak naprawdę… replikanci. Ciekawostkę, do której swoich kilka groszy dołożył Blade Runner 2049. Jednoznacznie kojarząca się nadludzka siła tych żołnierzy to jedno, ale co powiecie na fakt, że akcja Galaktycznego wojownika rozgrywa się w 2035, czyli dokładnie wtedy, gdy – według linii czasu zaproponowanej przez twórców oficjalnego sequela Łowcy androidów, utrwalonej w jednej z krótkometrażówek – powołany został nowy model replikantów – Nexus 9? Przypadek? Być może, ale za to niezwykle frapujący.
Nie traktowałbym tych rewelacji w kategoriach większych niż to, co kryje się pod pojęciem easter eggów, powołanych do życia po to, by dać uciechę fanom. Aczkolwiek, jak życzy sobie sam scenarzysta filmu, przesłanki te sugerują, że Galaktyczny wojownik może być traktowany (choć z dużym przymrużeniem oka) jako specyficzny side-quel lub spin-off Łowcy androidów, opowiadający inną historię, acz w tym samym świecie. W dodatku obydwa dzieła przeżywały podobne losy. Oba wyprodukował Warner Bros. i oba w kinach zaliczyły klapę, ale za to po wyjściu na domowych nośnikach doczekały się statusu dzieł kultowych. Choć, co ważne i o czym należy pamiętać, reprezentują z gruntu odmienną stylistykę.
Jeśli zatem z jakichś powodów albo nie podoba wam się Blade Runner 2049, albo w ogóle nie chcecie go oglądać, sięgnijcie po film Galaktyczny wojownik, który także nawiązuje do legendarnego dzieła Scotta. Jeśli jednak z innych przyczyn nie sympatyzujecie też z Łowcą…, to i tak obejrzycie film Andersona. To po prostu wyjątkowo klimatyczne połączenie rasowego kina akcji lat 90. z science fiction.
korekta: Kornelia Farynowska