FRENDO. Slasher idealny na lato [RECENZJA]

Mała miejscowość, duże problemy. Gdy nastoletnia Quinn (niezła Katie Douglas) przeprowadza się ze swoim ojcem do samozwańczej Stolicy Syropu Kukurydzianego, nie spodziewa się, że w najbliższym czasie przyjdzie jej walczyć o życie z krwiożerczym klaunem. Tak jednak dzieje się w filmie Clown in a Cornfield, który do polskich kin wchodzi pod tytułem Frendo, od imienia głównego antagonisty. Oceniam nowy film twórcy świetnych Porąbanych oraz Małego zła.
FRENDO. Parodia w internecie, zabójca w świecie
Tytułowy Frendo to maskotka lokalnej fabryki syropu kukurydzianego, która zachęca do częstego uśmiechu i polewania swoich potraw ciemnobrązowym płynem. Klaun ma budzić pozytywne skojarzenia i zarażać uśmiechem. Grupa uczniów, która nie ma za bardzo co robić po lekcjach, wie jednak w jaki sposób w dzisiejszych czasach ludziom kojarzy się klaun. Z przerażającym mężczyzną, który z uśmiechem na ustach okaleczy i poćwiartuje swoje ofiary, zaśmiewając się przy tym gromkim śmiechem. Ci bohaterowie znają w końcu Jokera, Pennywise’a i pewnie też Clowna Arta z kasowej serii Terrifier. Wiedzą więc, w jaki sposób wykorzystać lokalny symbol do stworzenia „nowej legendy”, dzięki której zawojują świat.
Młodzi mieszkańcy miasteczka, których Quinn poznaje pierwszego dnia szkoły, od miesięcy tworzą bowiem serię filmów krótkometrażowych o „prawdziwej legendzie miasteczka”, w której przemieniają bezbronnego Frendo w żądnego krwi potwora. Dzięki swojemu kanałowi na YouTubie chcą zdobyć internetową sławę i zyskać szansę na lepszą przyszłość poza granicami miasteczka. (Kurde, skoro w prawdziwym świecie udało się to braciom Philippou z internetowego kanału Racka Racka, którzy stworzyli świetne przyjęte horrory Talk to me i Bring her back, to czemu nie miałoby się to udać bohaterom nowego slashera?). Żadne z nich nie spodziewa się jednak, że ktoś zainspiruje się ich popularną serią i w miasteczku naprawdę pojawi się krwiożerczy klaun, który z premedytacją będzie mordować „te nieszczęsne nastolatki”, cytując słynny tekst z animacji o Scoobym Doo.
Internetowa zabawa szybko przeradza się więc w krwawą rozgrywkę, której stawką jest ludzkie życie. Okazuje się bowiem, że miasteczko rzeczywiście skrywa mroczną tajemnicę, a klaun, z którego wszyscy się śmieją, posiada też drugie, mroczne oblicze. Rozpocznie się walka na śmierć i życie, pełna zaskakujących i fajnie napisanych zwrotów akcji oraz piękna zabawa formułą slashera i komedii. Dzięki temu Frendo nie tylko włoży nam uśmiech na usta, ale też co wrażliwszym odbiorcom zjeży włos na głowie.
FRENDO. Nie jest przyjazny [RECENZJA]
Najnowszy film Eliego Craiga kontynuuje dobrą passę reżysera, który bardzo umiejętnie bawi się zasadami gatunku i w zabawny sposób ogrywa je na ekranie. Reżyser świetnych Porąbanych (org. Tucker and Dale vs Evil) i Małego zła na każdym kroku pokazuje, że kocha kino gatunkowe i zna jego zasady.
Biorąc pod uwagę, że połączenie horroru i komedii to niełatwa sztuka (czego ostatnim dowodem czerstwa Królowa balu od Netflixa), jestem pod wielkim wrażeniem, że Eli Craig znalazł złoty środek na ten specyficzny mix gatunkowy. To jego trzeci film, który w zabawny sposób ogrywa zasady horroru i pokazuje widzom, jak ich ulubiony gatunek może wyglądać z nieco innej perspektywy. Na pierwszy rzut oka bowiem filmy Craiga nie różnią się aż tak bardzo od innych horrorów. Tym jednak, co sprawia, że są przedstawicielami swojego specyficznego podgatunku, jest ogromna samoświadomość – zarówno twórcy, jak i samych postaci – oraz budowanie bohaterów, jakby byli w komedii czy rodzinnym dramacie, a nie opowieści z dreszczykiem. W większości wypadków to właśnie zestawienie zdroworozsądkowego podejścia bohaterów do niecodziennych sytuacji i nieszukanie nadprzyrodzonych bądź krwiożerczych rozwiązań na oglądane sytuacje rodzi śmiech i humor. Miarą dobrego twórcy jest jednak to, że czasem ten śmiech grzęźnie w gardle, by oddać miejsce przerażeniu.
Eli Craig po raz kolejny wziął na warsztat znane tropy horrorów, zmiksował je i podlał własnym autorskim sosem. Jest krwawo, żwawo i zabawnie. Równocześnie, gdybym miał przyrównać styl obrazu do innego dzieła, to na myśl samoistnie nasuwa mi się niedawna Noc Dziękczynienia Eliego Rotha, z którą Frendo łączy małomiasteczkowy vibe, młodzi bohaterowie, charakterystyczna parada z okazji popularnego święta oraz rodzaj makabrycznego humoru, który wylewa się z ekranu.
FRENDO. Krwawe żniwo kukurydzianego klauna. Oceniam nowy film Eliego Craiga
Frendo to udana przyjemnostka i idealny slasher na lato. Lekki, łatwy i przyjemny, a równocześnie potrafiący prawdziwie zaskoczyć. Zwroty akcji są fajnie napisane, bohaterowie posiadają odpowiednią sprawczość, a dowcipy ładnie komentują sytuację, w której się znaleźli.
Clown in a Cornfield to piękny miks gatunkowy, a równocześnie trzecia produkcja Eliego Craiga, która dostaje ode mnie 7/10 z serduszkiem, bo czuć w tych filmach masę serducha, zaangażowania i zwyczajnej miłości do gatunku. Także idźcie na Frendo. Jest radocha!
Warto dodać, że film bazuje na pierwszym tomie serii książek autorstwa Adama Cesare, więc jeśli to oznacza, że możemy dostać kolejne filmy, od razu stawiam się w kolejce do kina. Jak to mawiają memy: „już zająłem miejsce na sali. Pracownicy kina są przerażeni, gdy próbują mi wyjaśnić, że sequel Frendo jeszcze nie istnieje, ale mnie to nie obchodzi, tak bardzo siedzę już w kinowym fotelu”. Jestem w pełni gotowy na kolejne lato z Frendo, także tym bardziej zachęcam Was do seansu, byśmy mogli w przyszłości dostać równie udany sequel.
PS Film posiada też ładnie poprowadzony i zaskakujący wątek queerowy, co sprawia, że może być też dobrym wyborem na trwający właśnie Miesiąc Dumy.