FIREFLY LANE – sezon 2. Odgrzewany kotlet w amerykańskim stylu
Bazowany na bestsellerowej powieści Kristin Hannah serial Firefly Lane to historia dwóch kompletnie różnych dziewczyn, później nastolatek i dorosłych kobiet, które dziwnym zrządzeniem losu połączyła wieloletnia, wydawałoby się pozbawiona zgrzytów, przyjaźń. Pierwszy sezon dostarczył nam cukierkowości i prostoty, nie zapominając jednak o ważnych społecznie tematach, jakie poruszył z wdziękiem i delikatnością. Co zatem proponuje nam się w kontynuacji tej popularnej, przyjemnej dla oka produkcji?
Co słychać w wielkim świecie?
Pierwszy sezon Firefly Lane z pewnością nie zaliczył się do wyjątkowo górnolotnych produkcji Netflixa, a mieści się raczej w szufladce tych banalnych i tanimi zagrywkami ogrzewających serce historii, o których niedługo po seansie naturalną koleją rzeczy zapominamy. W dużej mierze to samo powiedzieć możemy o jego kontynuacji, która zadebiutowała na platformie 2 grudnia. Mimo iż nie był to tytuł wyjątkowo wyczekiwany, przez weekend i tak zdążył uplasować się w TOP 10 w kilkudziesięciu krajach. Czy to jednak zasługa jego jakości, czy wspomnianej już kilkakrotnie prostoty, przewidywalności i atmosfery telenowelowej, której dla odpoczynku myśli każdy z nas czasem potrzebuje? Wygrywa tu zdecydowanie ta druga opcja, gdyż drugi sezon Firefly Lane to istne pomieszanie z poplątaniem, wmawiające widzom nieskazitelność słynnego american dream i ukazujące im rzeczywistość, do której sami chcieliby dążyć, a której w przeciwieństwie do serialowej Tully Hart nie potrafią zdobyć, gdyż w prawdziwym świecie – ona zwyczajnie nie istnieje.
Jeszcze więcej… wszystkiego
Tani cliffhanger, z którym zostawiono nas pod koniec serii pierwszej, ciągnie się za bohaterami niemal przez całe następne dziesięć godzin, a jest to dopiero początek niezrozumiałych zabiegów, jakimi raczą nas twórcy. Powrót Johnny’ego z Iraku, naprawa relacji Tully z jej matką, perypetie małżeństwa Ryanów, którzy na przełomie wszystkich odcinków zrywali i wracali do siebie nieskończoną ilość razy, a do tego zupełnie niepotrzebnie rozwleczone linie czasowe lat 80. i 90. to wystarczający powód do tego, by już w połowie sezonu zupełnie stracić rachubę w tym, co dzieje się obecnie, co miało wpływ na teraźniejszość, a co siedzi w głowach naszych bohaterów. Twórcy starają się pokazać nam jak najwięcej, na siłę bombardując widzów kolejnymi historiami z przeszłości, które – jak często się okazuje – albo rozwlekają to, co zdawało się już zamkniętą sprawą, kompletnie nie rzutując na czasy obecne, albo wprowadzają do nich jeszcze więcej zamieszania, niepożądanego i irytującego. Nagromadzenie irracjonalnych i bezsensownych zwrotów akcji przytłacza i z interesującej, pokrzepiającej historii o życiowych wartościach, tworzy dziwny rodzaj opery mydlanej, w której przewidzieć da się dosłownie każdy następny krok bohaterów, a nieskomplikowane rozwiązania scenariusza znane są nam już z wielu wykorzystujących podobne motywy produkcji.
Te same błędy
W drugim sezonie Firefly Lane boli nas to samo, co wcześniej, mianowicie przerysowane młodsze wersje głównych bohaterek, infantylne żarty, które już dawno powinny przejść do lamusa, czy motyw oczekiwania na nieuchronną tragedię, która – gdy w końcu nam się ją przedstawia – okazuje się całkowicie przewidywalna, przeciętna i nudna, bo wywleczona już stanowczo zbyt wiele razy. Scenariusz nie pozostawia wcale wiele do samodzielnego przemyślenia – niemalże wszystko mamy podane na tacy, a nawet te istotne społecznie tematy, jak coming out po latach życia w kłamstwie, poszukiwanie własnej tożsamości czy uzależnienia, twórcy spłaszczają do jednorazowych aktów współczucia, by za chwilę ponownie wrócić do miłosnych zawirowań bohaterów. Tully z każdym odcinkiem coraz bardziej pławi się w luksusie, Kate i Johnny potrzebują niemal całego sezonu, by zrozumieć, na jakim etapie jest ich relacja, a wciśnięte od niechcenia dodatkowe wątki bardziej żenują, niż pokrzepiają, a co dopiero bawią. Elementem, który jako jeden z nielicznych udało się twórcom odwzorować wiarygodnie i z klasą, jest tutaj syndrom stresu pourazowego, który z wyprawy wojennej przywiózł ze sobą Johnny, ale nawet mimo obiecujących początków za moment i tak znowu zapominamy o jego problemie, wszelkie smutki lecząc nowym mieszkaniem i magicznymi zdolnościami czasu. Firefly Lane zatem wyraźnie spełnia się tu we fragmentarycznym poruszaniu tysiąca społecznych kwestii, większość z nich traktując jednak zupełnie po macoszemu.
Kolejne dziesięć godzinnych odcinków to zdecydowanie za długo jak na serial, który zasadniczo niczego odkrywczego widzom nie zaproponuje. Firefly Lane to głupiutka, naiwna produkcja, w której najważniejszą rolę pełni zapełnienie scenariusza nawet najbardziej tandetnymi i przereklamowanymi rozwiązaniami, byleby tylko nawet na moment nie pozwolić widowni odpocząć. Tytuł znośny na dosłownie kilka odcinków: im dalej wlazł, tym niestety coraz bardziej groteskowo i nadzwyczaj przeciętnie. Czas poświęcony Firefly Lane to jak obejrzenie setek podobnych telenowel na jednym posiedzeniu.