Connect with us

Publicystyka filmowa

FINAL FANTASY VII: ADVENT CHILDREN (2005)

W FINAL FANTASY VII: ADVENT CHILDREN spotykamy bohaterów z legendarnej gry, którzy stają do walki o przyszłość planety. Emocje, akcja i nostalgia!

Published

on

FINAL FANTASY VII: ADVENT CHILDREN (2005)

Kiedy w roku 1997, z wielomiesięcznym opóźnieniem spowodowanym ekstremalnym (nawet jak na dzisiejsze czasy) dopieszczaniem, pojawiła się gra Final Fantasy VII, świat oszalał.

Advertisement

W dniu premiery w samej tylko Japonii ludzie stali w wielokilometrowych kolejkach, przy których kilkugodzinne nawet „czekanie za mięsem” w latach reżimu komunistycznego w Polsce wydaje się być błahostką. Doprowadziło to do wyśrubowania rekordu sprzedaży jednej tylko gry na długie lata – w ciągu pierwszych trzech (TRZECH!) dni sprzedano ponad dwa miliony (MILIONY!) kopii, a do dnia dzisiejszego FF7 rozeszła się w około 8-10 milionach egzemplarzy (nie licząc milionów, jakie trafiły do obiegu z tzw. szarej, pirackiej strefy). A wszystkiemu temu był winien producent, ówczesny Squaresoft, który zatrudnił li i wyłącznie geniuszy, po to, by stworzyli najdoskonalszą grę w historii świata.

I udało im się. Na trzech 650-megabajtowych płytach twórcy zmieścili jedną z najdłuższych i najbardziej wciągających historii w dziejach gier wideo. Do dziś miliony fanów na całym świecie pasjonują się przygodami dziewiątki niezwykłych bohaterów, którzy razem walczą o ocalenie ginącej planety. Bohaterów, powracających w filmie, którego akcja zaczyna się dwa lata po wydarzeniach przedstawionych w grze…

Advertisement

W bardzo odległej przyszłości większość ludzi żyje w skrajnej nędzy, podległa i często terroryzowana przez korporację ShinRa. Naukowcy dla niej pracujący wynaleźli nowy sposób na pozyskiwanie energii z tak zwanego „strumienia życia”, prawdziwego krwiobiegu ginącej już z wyczerpania planety. Walkę ze wspomnianą skorumpowaną organizacją podejmuje jedynie mała grupka zapalonych ekologów-terrorystów, działająca pod nazwą „LAWINA”. W kilka dni po otwarciu kolejnego reaktora Mako (tak nazywana jest pozyskiwana energia), do „LAWINY” dołącza były żołnierz, obecnie najemnik, Cloud Strife.

Wraz z dowódcą terrorystów, Barretem Wallace’em i przyjaciółką z dzieciństwa, Tifą Lockheart, Cloud przeprowadza serię ataków, sabotując działania ShinRy. Wkrótce jednak okazuje się, że zagrożeniem dla planety jest nie tylko wielka korporacja, ale również jeden z jej byłych członków, Sephiroth. Uważany dotychczas za zaginionego w akcji najlepszy z żołnierzy ShinRy powraca, pałając chęcią zamordowania każdego i zniszczenia wszystkiego w ramach zemsty za genetyczne eksperymenty na nim przeprowadzone. Cloud, wraz z przyjaciółmi, których poznaje podróżując po świecie, często zmuszany do poświęceń, wystawiony na ogromne cierpienie, doprowadza ostatecznie do zwycięskiej konfrontacji z legendarnym Sephirothem, tym samym ratując niemal w ostatniej chwili planetę od zagłady.

Advertisement

A lecący w jej stronę meteor zostaje powstrzymany przez odrodzony na nowo i wyzwolony „strumień życia”, który swoim przepływem kuruje glob z większości zła. Jednak już dwa lata później tajemnicza choroba zwana „Geostigmą” zaczyna siać spustoszenie na niemal całej jego powierzchni. W tym momencie kończy się gra, a rozpoczyna akcja filmu…

TONI ERDMANN. Tragikomedia z Niemiec #Cannes2016 Już pierwsza jego scena jest ogromnym nawiązaniem do historii opowiedzianej w grze, bowiem film zaczyna się DOKŁADNIE w momencie, w którym twórcy zakończyli przygodę w Final Fantasy VII. Szybująca w kierunku częściowo zasłoniętego chmurami Słońca kamera zaczyna pikować ku powierzchni pustynnego kanionu, ukazując w oddali trzy biegnące, ognisto-czerwone wilkopodobne bestie. Trzy szybkie przebitki na tatuaże jednej z nich nie pozostawiają złudzeń – to Red XIII, jeden z bohaterów gry, wraz ze swoimi dwoma pobratymcami, pędzi w kierunku końca kanionu.

Gdy bestie zaczynają wskakiwać po skałach na jego szczyt, z głośników płynie znajoma muzyka, która przechodzi w motyw przewodni gry w chwili, gdy na ekranie ukazują się porośnięte zielonymi krzewami ruiny miasta Midgar, jednego z ostatnich bastionów ludzkości. Na ekranie ukazują się słowa „498 lat wcześniej…. Widzimy nadlatujący w kierunku Północnego Krateru, miejsca ostatniej walki Clouda z Sephirothem, helikopter ShinRy, który pilotuje kolejny znajomy z gry – Reno, członek gangu Turks. Leci po swoich przyjaciół, czekających na jego dnie. Jednak ktoś lub coś próbuje im przeszkodzić. Słychać krzyki i strzały, a po chwili helikopter odrywa się od ziemi i odlatuje za mglisty horyzont. .. Tak zaczyna się nowa przygoda. Przygoda, która na stałe zapisze się w pamięci prawdziwych fanów.

Advertisement

Z ciężkim sercem, ale i zrozumieniem, muszę przerwać w tym momencie opisywanie tego, co widzimy na ekranie, bo najgorsze, co mógłbym zrobić, to zepsuć zabawę widzom. Już w pierwszych dwóch opisanych powyżej minutach Advent Children znajduje się około kilkunastu nawiązań do opowiedzianej w grze historii. A im dłużej film trwa, tym podobnych smaczków jest więcej. Nie chodzi tu tylko i wyłącznie o praktycznie wszystkich ważniejszych bohaterów przygody znanej z konsoli PlayStation i komputerów PC, ale również o to, jaką bronią się posługują, w jakich lokacjach się poruszają, jakiej materii używają (materia to te kolorowe kulki, które z tak wielkim upodobaniem kolekcjonuje jedna z bohaterek – zawierają one skumulowaną energię Mako, służącą do wyzwalania magicznych mocy, jakie drzemią w każdym człowieku), jakimi pojazdami się poruszają, w jaki sposób odnoszą się do siebie.

.. Ukłonów w stronę widza jest tutaj całe mrowie i od niego tylko zależy, czy je wszystkie wyłapie. Ukłonów w stronę fanatyków gry jest jeszcze więcej. A wszystko to zaserwowane w bardzo zwartej, choć niezbyt rozwiniętej w filmie fabule, skupiającej się wokół wspomnianej tajemniczej choroby oraz… To trzeba zobaczyć na własne oczy!

Advertisement

Advent Children to wizualny majstersztyk. Twórcy animacji wzięli sobie do serca całą krytykę, jaka spadła na nich po premierze innego filmu osadzonego w realiach Final Fantasy i stworzyli prawdziwą perełkę. Postaci nie są może idealnym odwzorowaniem ludzi (toż to film science fiction, cyberpunk jak by nie patrzeć!), ale ich mimika, gesty, stroje, w jakie są ubrani i to, jak te stroje reagują na zmiany środowiska, na ciosy, które raz po raz otrzymują bohaterowie – wszystko to po prostu miażdży. Praca kamery to temat na oddzielną recenzję – to, co dzieje się na ekranie, przechodzi ludzkie pojęcie.

Najazdy, oddalenia, różne perspektywy, prędkość, z jaką porusza się „operator”, można porównać jedynie z roller-coasterem. Wymuszone jest to trochę przez dziejącą się na naszych oczach akcję (bohaterowie mają wręcz nadprzyrodzone moce – są tak silni i szybcy, jakimi ich zostawiliśmy kończąc Final Fantasy VII), która potrafi przyprawić o zawroty głowy – pojedynki, pościgi, karkołomne skoki, wybuchy, zniszczenie, wszystko to przedstawione w ekstrawagancko spektakularny sposób, na który często patrzymy z otwartymi ustami, szukając po wszystkim szczęki na podłodze. Mniej więcej od połowy filmu liczy się tylko akcja, akcja i jeszcze raz akcja – wbrew pozorom zabieg ten był doskonale przemyślany i widz wychodzi z seansu w pełni usatysfakcjonowany. Nieprędko powstanie dzieło, który będzie w stanie przebić rozmachem Advent Children.

Advertisement

Kolejny temat na oddzielną pracę to muzyka. Tak, moi drodzy, muzyka i udźwiękowienie są chyba jeszcze lepsze niż wizualna strona filmu. Na soundtrack składają się utwory przeniesione bezpośrednio z gry (już w niej cała muzyka wykonywana była przez orkiestrę!), utwory lekko i bardziej zmodyfikowane, tak by pasowały do wydarzeń dziejących się na ekranie (mamy tu thrash-metalowe kawałki, niosące jednak ślady muzycznego klimatu FF7), doskonałe chóry, które potęgują momentami mistyczną atmosferę, wreszcie mamy tu nawet jeden czy dwa utwory pochodzące z nie tak dawno wydanej płyty Final Fantasy VII: Piano Collections, które doskonale pasują do filmu.

Powiem więcej! W pewnym momencie słychać nawet fragment niezapomnianej melodii, którą mogliśmy słyszeć niemal po każdej wygranej w grze potyczce (a scena, w której ją słyszymy, jest chyba najśmieszniejsza w filmie). I ciekawostka – podczas napisów końcowych słychać w pewnym momencie nawet jeden utwór z Final Fantasy VIII (z animacji końcowej)! Udźwiękowienie się nie wyróżnia… bowiem jest niemalże perfekcyjne. Dźwięki, jakie wydaje postać krocząca po kilku różnych nawierzchniach, są niewiarygodnie realne. Szczęk mieczy, strzały, eksplozje, odgłosy walących się budynków – wszystko to prezentowane w systemie Dolby Pro Logic II lub THX pm3 doprowadza widza do niejednego akustycznego orgazmu.

Advertisement

Jedno zdanie o japońskim dubbingu – żadna z postaci nie ma denerwującego głosiku, wszystkie za to brzmią idealnie, a ich mimika jest idealnie zsynchronizowana z dźwiękiem. Perfekcja w czystej postaci.

Zapytacie pewnie, gdzie jest haczyk, bo z tego, co tu czytacie, wynika, że powstał film arcygenialny. Powiem tak: dla osób zaznajomionych z grą (w tym dla autora tej pisanej na gorąco recenzji) żadnego haczyka nie ma, gdyż każdy, kto zna już bohaterów i świat tam przedstawiony, potrafi wyłapać większość smaczków, jakie przygotowali dla widza twórcy i cieszyć się z każdej sekundy filmu. Jednak dla osób, które po raz pierwszy będą miały styczność z postaciami i klimatem Final Fantasy VII, film nie będzie już tak fabularnie czarujący (co prawda wydarzenia z gry stara się nam przybliżyć jeden z bohaterów filmu, ale jest to bardziej krótkie przypomnienie niż pełnowartościowe wprowadzenie).

Advertisement

90 minut to zdecydowanie za mało, by opowiedzieć historię ponad kilkunastu postaci tak, aby „żółtodziób” potrafił poczuć do nich chociaż lekką sympatię (dlatego będę potrafił zrozumieć widzów, którzy zareagują na nagłe pojawienie się kilku nowych bohaterów słowami – „a co to za jedni?!”). Gra miała na ich przedstawienie i rozwinięcie ponad 50 godzin i chyba żadna postać nie była w niej zaniedbana. Twórcy filmu mieli na pewno twardy orzech do zgryzienia – bawić się w konstruowanie charakterów od nowa, czy liczyć na graczy? Postawili wreszcie na fanów i dla nich w głównej mierze powstał ten film.

Może nie trafi do masowego odbiorcy, może nie zwróci na siebie przychylnej uwagi krytyków, ale dla prawdziwych wielbicieli gry, jakich jest na świecie nie tak znowu mało, pozostanie arcydziełem. Prawdziwym klasykiem i dziełem ponadczasowym!

Advertisement

Jako recenzentowi przysługuje mi prawo do wystawienia subiektywnej oceny. I mam właśnie całkowity zamiar z tego prawa skorzystać. Bo Final Fantasy VII: Advent Children z miejsca stał się moim ulubionym filmem i na pewno będę wracał do niego niejednokrotnie. Wystawiam ocenę maksymalną i dopisuję jeszcze plusik – dając ostatecznie taką notę, na jaką film zasługuje… Aha – nie wyłączajcie po napisach końcowych!

Advertisement