search
REKLAMA
Recenzje

FAIR PLAY. Gaslighting: The Movie [RECENZJA]

Aż poleje się krew.

Michał Kaczoń

9 października 2023

REKLAMA

Fair Play zadebiutował w styczniu podczas festiwalu Sundance, gdzie stał się jednym z tegorocznych faworytów, a różne studia filmowe rozpoczęły gorącą walkę o kupno praw do dystrybucji. Finalnie obraz z udziałem Phoebe Dynevor, gwiazdy Bridgertonów i Aldena Ehrenreicha, najlepiej znanego z ról w Solo: A Star Wars Story czy Ave, Cezar!, trafił do platformy Netflix za niebagatelne 20 milionów dolarów. Oceniam głośny film, który właśnie trafił na platformę.

Gaslighting – angielskie słowo oznaczające „przemoc psychiczną polegającą na manipulowaniu drugą osobą w taki sposób, że ofiara przemocy z czasem przestaje ufać swoim osądom, staje się zdezorientowana, zalękniona i traci zaufanie do swojej pamięci czy percepcji*”. Ta definicja dość dobrze oddaje główny temat, fabułę i zachowanie bohatera filmu Chloe Domont, pokazując przy okazji, z czym mierzyć musi się główna bohaterka.

Gdy poznajemy Emily i Luke’a, ci świetnie bawią się razem na weselu. Tak dobrze, że po burzliwym zbliżeniu, wynikającym z wzajemnego pociągania (o scenie otwierającej za chwilę), w przypływie chwili mężczyzna oświadcza się kobiecie, a ta z chęcią mówi „tak”. W następnej scenie okazuje się jednak, że nowi narzeczeni nie mogą podzielić się szczęśliwą nowiną ze światem, bo od dwóch lat są w związku, pracując w tej samej firmie i ukrywając ten fakt przed szefostwem i działem HR. W biurze udają więc, że są jedynie kolegami.

Gdy dziewczyna słyszy plotkę, że jej chłopak może zostać nowym menadżerem, od razu dzieli się z nim dobrą nowiną. Gdy sprawa okazuje się jednak nie mieć ugruntowania w rzeczywistości i to ona, a nie on, dostaje awans, rozpoczyna się właściwa akcja filmu i równia pochyła, po której staczać się będą nasi bohaterowie.

„Fair Play”: Ten nieszczęsny męski świat

Głównym tematem Fair Play staje się bowiem reakcja Luke’a na awans jego partnerki i sposób, w jaki oboje obchodzą się z jego zranionym ego. Zaczyna się od rzekomo niewinnych żartów, które de facto są celnie wymierzonymi szpilami, ukazującymi to, w jaki sposób mężczyzna myśl o sytuacji, a potem przechodzi do kolejnych transgresji i przekroczeń, już nie tylko zasad rządzących ich relacją, ale także reguł dobrego zachowania czy samego prawa. Jak gdyby fakt, że kobieta stała się jego przełożoną, zachwiał równościowy balans prywatnego związku. Gdy oboje byli na tej samej pozycji, wszystko było OK. Dopiero gdy ona zaczyna osiągać sukces, „który należał się jemu”, sprawy wymykają się spod kontroli, bo mężczyzna nie potrafi ukoić swoich natrętnych myśli na temat własnej wartości.

Drugim ważnym tematem jest to, w jaki sposób sama kobieta nawiguje swój sukces w firmie pełnej mężczyzn. Jej awans nie jest bowiem tylko komentowany przez partnera, którego emocjonalne reakcje nabierają na sile z czasem trwania obrazu, ale także przez innych współpracowników i szefostwo. Każde jej działanie zostaje szeroko skomentowane, a gdy podwinie jej się noga, przełożony bez cienia zażenowania zwyzywa ją od „piep**onych tępych suk”, bo jego styl zarządzania związany jest z terroryzowaniem pracowników.

Dziewczyna musi nauczyć się, jak odnaleźć się w nowych warunkach, a przy tym pozostać sobą. Cała sprawa zostaje zresztą wyjątkowo trafnie skomentowana w małej scenie, rozgrywającej się wyłącznie w spojrzeniach (reżyserka zresztą wielokrotnie ogrywa wiele scen bez słów, robiąc to w wyjątkowo zrozumiały sposób). Gdy w pewnym momencie w biurze pojawia się inna kobieta, kamera pokazuje reakcję głównej bohaterki w taki sposób, że wygląda to tak, jak gdyby przez jej głowę przechodziły wszystkie myśli, które dosłownie dzień wcześniej zarzucił bohaterce jej rozchwiany partner. Jak gdyby mizoginizm był już tak wyuczony, że stawał się pierwotną reakcją w miejscu pracy. Między kobietami nie dochodzi do żadnej interakcji, ale sposób zaprezentowania tego momentu bardzo silnie sugeruje cały szereg ukrytych znaczeń, które silnie rezonują z widzem.

„Fair Play”: Aż poleje się krew

Wyjątkowo znacząca jest scena otwierająca obraz. Zaskakująca, może nieco szokująca, ale przy tym także piękna. Podczas wesela podnieceni kochankowie udają się do łazienki, by oddać się cielesnym uciechom „teraz, zaraz, natychmiast”, bo ich wzajemne pożądanie nie wytrzyma, aż dojadą do domu. Para najpierw namiętnie się całuje, a następnie mężczyzna klęka przed kobietą, by całować jej uda, a następnie także inne części ciała. Gdy chwilę później wstaje z podłogi i próbuje pocałować partnerkę, ta orientuje się, że jej wybranek ma… krew na ustach. Dziewczyna zupełnie nie zorientowała się, że zaczął jej się okres, a teraz jej sukienka wygląda, jak gdyby „zarżnęli właśnie kurczaka”, jak humorystycznie komentuje jej partner. Moment ten jest wyjątkowo znaczący, bo w prosty sposób pokazuje dynamikę relacji bohaterów – ich bliskość, frywolność i pełną akceptację, bez cienia oceny czy zażenowania. Równocześnie scena ta sugeruje, że Fair Play to film, w którym nie obędzie się bez rozlewu krwi; co staje się symptomatyczne dla serii przemocowych zachowań, które nastąpią w dalszej części obrazu. Rozpoczęcie historii właśnie takim momentem było więc oznaką geniuszu, gdyż wszystko, co nastąpi później, będzie stało już w kontrze do tego specyficznego momentu, pokazując, jak szybko bohaterowie odeszli od wzajemnej bliskości i zrozumienia, na rzecz zazdrości, zawiści i poczucia odrzucenia.

W tym kontekście chyba jedną z najbardziej poruszających scen jest ta, gdy podczas kłótni w wyjątkowo publicznym miejscu mężczyzna tak bardzo słownie napastuje kobietę, że aż dochodzi do rękoczynów. Kobieta odchodzi, a mężczyzna najpierw stoi zszokowany, następnie wykrzykuje jej imię i podąża za nią poza pomieszczenie. Przejmujące jest to, że dosłownie nikt z imprezy pełnej ludzi nie postanawia go zatrzymać ani pobiec za kobietą, by zapytać, czy wszystko z nią w porządku. Z ekranu pada jedynie „nie wtrącajmy się”, co pokazuje sporą znieczulicę na problemy innych oraz niemoc w radzeniu sobie z trudnymi sytuacjami.

Choć w filmie pojawia się więcej poruszających scen (jedna, chyba najmocniejsza, następuje zresztą tuż po tej sytuacji), to prawdopodobnie właśnie ten moment publicznego przyzwolenia na ostentacyjną przemoc ze strony innych, „kopnął” mnie najbardziej. Nikt z pomieszczenia pełnego bliskich osób nie pomyślał bowiem nawet, by wstawić się za jedną ze stron i pomóc zażegnać konflikt, który zdecydowanie wymknął się spod kontroli.

„Fair Play”: oceniam thriller Netflixa

Fair Play Chloe Domont to wyjątkowo ciekawy i odważny debiut. Reżyserka i scenarzystka w jednej osobie stworzyła film o bardzo gęstej atmosferze, który potrafi wciągnąć i zaskoczyć, a przy tym pobudzić nas do wielu dyskusji. Wyjątkowo sprawna jest w szczególności reżyseria, gdzie kilkakrotnie sprawy rozgrywane są bez żadnych słów, jedynie za pomocą spojrzeń i pracy kamery. Stanowi to zresztą szczególne osiągnięcie, bo w wielu innych momentach obraz Domont jest wręcz ostentacyjne dosłowny, z bohaterami wypowiadającymi kwestie wprost opisujące ich problem. Fakt, że twórczyni potrafiła połączyć obie formy przekazu w jednym filmie, jest miłym zaskoczeniem i pozwala jej debiutowi być zbalansowaną, koherentną historią, która zwyczajnie pobudza do rozważań i emocjonalnych reakcji. To zaś sprawia, że Fair Play to film zdecydowanie godny uwagi, który może zapoczątkować wiele ważnych dyskusji. Warto!

* Definicja za psychomedic.pl

Michał Kaczoń

Michał Kaczoń

Dziennikarz kulturalny i fan popkultury w różnych jej odmianach. Wielbiciel festiwali filmowych i muzycznych, których jest częstym i chętnym uczestnikiem. Salę kinową traktuje czasem jak drugi dom.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA