Facet (nie)potrzebny od zaraz
Zakład. Można założyć się o coś, chociażby o flaszkę, ale można też założyć się o honor. Przegrana w tym drugim jest zdecydowanie boleśniejsza. Zakład to od dawien dawna również doskonały motyw filmowy, mogący stanowić punkt wyjścia dla fabuły. Taki zabieg w swoim debiutanckim filmie „Facet (nie)potrzebny od zaraz” zastosowała Weronika Migoń.
Dla większości ludzi przekroczenie granicy trzydziestu lat może wydawać się momentem symbolicznym, świetnym czasem do dokonania pierwszego, poważnego podsumowania swoich dotychczasowych sukcesów oraz porażek. Swoistego rozliczenia się z przeszłością. Co nam się udało? Gdzie powinęła się noga? Gdzie popełniliśmy błąd? I szereg podobnych pytań. Niektórzy uważają, że mając „trzydziestkę” na karku i wciąż będąc singlami, chyba powoli powinniśmy zacząć się martwić. Że gdzieś tam w głębi serca czujemy smutek patrząc, jak nasi znajomi sobie układają życie, a my wciąż jesteśmy wolnymi ptakami. Od każdej reguły zapewne znajdzie się odstępstwo, ale jednemu raczej nie jestem w stanie zaprzeczyć – większość ludzi w pewnym wieku najbardziej pragnie stabilizacji, cokolwiek to do dla nich oznacza.
Pragnienie stabilizacji to jeden z wątków „Faceta (nie)potrzebnego od zaraz”. Zdziwieni? Pewnie niektórzy tak, wszak dystrybutor, firma Kino Świat, zrobiła wszystko co potrafiła, aby obraz ten wypromować jako komedię romantyczną, chociaż tak naprawdę mamy do czynienia z komediodramatem. O zwiastunie, gdzie cytowana jest recenzja napisana przez samego dystrybutora, już wam pisaliśmy. Do tego przesunięto datę premiery o dwa tygodnie, aby film trafił do kin w walentynki i zakochane pary łyknęły haczyk. W weekend otwarcia produkcję tę obejrzało prawie 190 tysięcy widzów. Wynik robi wrażenie, szczególnie mając na uwadze, że jest to przecież dzieło zrealizowane przez debiutantkę. Szkoda, że osiągnięto go za pomocą tak tanich chwytów promocyjnych.
Studniówkowy zakład jest punktem wyjścia do opowiedzenia historii Zosi (Katarzyna Maciąg), trzydziestoletniej reżyserki. Jej życie jedynie pozornie jest ułożone, zamiast kręcić własne filmy asystuje na planach innych filmowców, i nie wychodzi jej to najlepiej. Nie potrafi opanować chaosu, czy to na planie, czy we własnym życiu. W dodatku podczas burzy trafia w nią piorun, jej ojciec (świetny Krzysztof Globisz) uwagę woli poświęcać nowej partnerce, będącej prawie rówieśniczką jego latorośli, a chłopak (Łukasz Garlicki) znajduje pocieszenie w ramionach, a właściwie w innych częściach ciała, koleżanki z pracy.
Dla zranionej i zdradzonej Zosi jest to uderzenie dotkliwsze niż trafienie piorunem. Dwa lata wspólnego życia z Piotrem zaprzepaszczone, teraz trzeba zacząć wszystko od początku. Restart życia. W takich chwilach nic nie działa tak kojąco na ból, jak wspólne zapijanie smutków ze swoją najlepszą przyjaciółką. Zapewne każdy z nas ma taką Patrycję (dobra Joanna Kulig), na którą może liczyć przy takich „okazjach”.
Zastanawialiście się kiedyś, co obecnie porabiają wasze byłe i wasi byli? Nie wierzę, że nie. Każdy człowiek, jaki przewinął się przez nasze życie, miał jakiś wpływ na to, kim obecnie jesteśmy. To normalne, że zastanawiamy się co by było gdyby nasze losy potoczyły się inaczej. Z podobnego założenia wychodzi Zosia, za namową Patrycji, postanawiająca odbyć pewnego rodzaju wycieczkę w przeszłość i porozmawiać ze swoimi ex. Po co? Aby upewnić się, że wszystkie wybory w jej życiu były słuszne, że po drodze nie przegapiła wartościowego faceta i miłości na całe życie, a przy okazji być może panowie powiedzą jej, co robiła nie tak. Tyle, że często grzebanie w przeszłości boli, a życie bez świadomości niektórych faktów prawdopodobnie było łatwiejsze.
Wszystko to brzmi atrakcyjnie, do tego stopnia, że wydaje się być prostym, lecz ciekawym pomysłem na film. Niestety na pomyśle się skończyło, reżyserka i współscenarzystka nie potrafi w interesujący sposób opowiedzieć historii Zosi. Ten obraz po prostu nudzi. Siedząca przede mną w sali kinowej para w pewnym momencie powiedziała, że ten film jest usypiający. Trafili w samo sedno, lepiej się chyba nie da określić tej produkcji.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Weronika Migoń tak naprawdę zrobiła film o samej sobie. Być może jestem w błędzie, ale temu, że zrobiła obraz o swoim otoczeniu już raczej nikt nie zaprzeczy. „Facet (nie)potrzebny od zaraz” to portret tak zwanej „warszawki” – mamy tutaj samych artystów, wolnomyślicieli, reżyserów, aktorów, pisarzy czy, aspirujących do ich miana i równie wolnych duchem, nalewaczy piwa.
Bohaterowie snują się po ekranie, od baru do baru, od klubu do klubu, odwiedzają większość modnych miejsc w stolicy, kontemplującym przy tym o swoim marnym losie. A los ich rzeczywiście jest marny, przecież, mimo 30 lat w dowodzie osobistym, na nic w życiu nie zapracowali. Żyją marzeniami i wyobrażeniami o przyszłości, mieszkania, a raczej domy, zapewnili im rodzice, dokładający się do utrzymania, dzięki czemu dorosłe pociechy wciąż mogą cieszyć się młodzieńczą „niezależnością”, czego najlepszym przykładem jest Patrycja.
Warszawa to piękne miasto, a jeszcze piękniejsza jest w ujęciach kamery Kacpra Fertacza, lecz zdaje się, że nadmiar ujęć samego miasta przyćmił nikłą fabułę. Gdybym chciał oglądać wyłącznie piękną Warszawę, to wybrałbym się na spacer, a nie poszedł do kina. Skoro na ekranie mamy modną stolicę, to całość musiała zostać wzbogacona o jeszcze modniejszą, polską muzykę. To akurat jeden z największych plusów tego dzieła, wydanie tych kompozycji na nośniku fizycznym byłoby strzałem w dziesiątkę.
Katarzyna Maciąg jest piękną kobietą, jednak do tej pory nie miała okazji potwierdzić swojego talentu w filmowej produkcji. Dziwnym trafem jej filmografia składa się w większości ze słabych obrazów jak „Weselna Polka” czy „Randka w ciemno”, lub kompletnych gniotów jak TVNowski „Bokser”. Niestety takiej szansy nie dała jej również Weronika Migoń. Urodzoną w Kozienicach brunetkę przyćmiła Joanna Kulig, jeszcze ciekawiej prezentująca się jako wokalistka; „Czas na uczy pogody” w jej wykonaniu zabrzmiał przepięknie i był jedynym powodem, dzięki któremu zostałem na sali do samego końca.
Solidniej wygląda drugi plan, oczywiście pomijając kiepskiego Czesława Mozila. Maciej Stuhr czy Paweł Małaszyński, chociaż pojawiają się zaledwie na kilka minut, potrafią oczarować widza. Do tego Krzysztof Globisz oraz Cezary Kosiński. Przy okazji warto zwrócić uwagę na jeszcze mniejsze role, bowiem pojawiły się tam postaci mogące w niedalekiej przyszłości namieszać w polskim kinie. W tle przewinęła się Michalina Olszańska (to jak samym spojrzeniem „zjadła” postać wykreowaną przez Maciąg!), Delfina Wilkońska oraz przede wszystkim Marcel Borowiec. Przed tym aktorem duża przyszłość, nie sposób nie zapamiętać jego charakterystycznej twarzy. Tutaj reżyserka dała mu wykonać beatbox, jednak jeżeli ktoś widział spektakl Krystiana Lupy pt. „Pływalnia”, ten wie, że on ma do zaoferowania dużo więcej niż tylko naśladowanie instrumentów ustami.
Gdy po raz pierwszy usłyszałem o tym filmie, to projekt był jeszcze zatytułowany „Zosia szuka siódemki”, zresztą spostrzegawcze oko dostrzeże, iż ten tytuł pojawia się w kilku scenach. Wtedy byłem święcie przekonany, że będzie to krótki metraż i szkoda, że finalnie tak nie jest. Być może wówczas całość nie byłaby tak męcząca w odbiorze, a przy okazji można by wyeliminować nic nie wnoszące, absurdalne wątki, jak motyw wyładowywania energii przez Zosię z urządzeń elektronicznych.
„Facet (nie)potrzebny od zaraz” co prawda nie żenuje, ale także nie zachwyca. Plusem jest to, że autorka próbowała zrobić obraz zupełnie odmienny od tego, co obecnie oferuje polskie kino. Jednak sam fakt próby nakręcenia czegoś innego jeszcze nie oznacza, że mamy do czynienia z dobrym filmem. To nieciekawie opowiedziana historia, przyodziana w piękne zdjęcia i modny soundtrack, lecz narracyjnie męcząca i pozbawiona lekkości. Cytując klasyka: nuda, nic się nie dzieje, w ogóle brak akcji jest.