search
REKLAMA
Nowości kinowe

Ewolucja planety małp

Maciej Niedźwiedzki

11 lipca 2014

REKLAMA

plDonośny okrzyk Cezara „No!” zakończył zaskakująco udaną Genezę planety małp. Małpy wreszcie sprzeciwiły się człowiekowi z pomocą słowa – zrównywało to ze sobą oba gatunki mogące teraz komunikować się tym samym językiem. Burzyło to kolejną granicę między nimi. W trakcie napisów końcowych oglądaliśmy jak wirus rozprzestrzenia się po Ziemi, atakując kolejne kontynenty i kolejne miasta. Ewolucja planety małp rozpoczyna się dziesięć lat później. Cała planeta jest zniszczona, 95% ludzkości zmarło a małpy pod przywództwem Cezara, wolne od dominacji człowieka, założyły własną osadę w jednym z lasów otaczających San Fransisco.

Jednak w mieście przebywają jeszcze schronieni w ogromnym gmachu ludzie – wśród nich między innymi Malcolm (Jason Clarke) i Dreyfus (Gary Oldman). Oczywiście między obiema osadami musi dojść do konfliktu. Na szczęście nie to jest najważniejsze dla twórców Ewolucji planety małp.

Podobnie jak w części poprzedniej reżyser – tym razem jest nim znany z Projektu: Monster Matt Reeves – głównie skupia się na psychologicznym rozwoju postaci. Powoli przechodzimy przez kolejne etapy sporu. Akcja często zwalnia, by skupić się na detalach i drobnych gestach. Fabuła ani razu nie wydaje się być jedynie pretekstem dla długiej wieńczącej film wojennej sekwencji. Na pierwszym planie zdecydowanie są bohaterowie, nie przytłoczeni przez imponujący apokaliptyczny pejzaż.

pl

Po dziesięciu latach Cezar spoważniał, ma coraz większy autorytet, jest wręcz czczony przez wszystkie pozostałe małpy. Nie wiąże się to rzecz jasna z jego fizyczną siłą ale umiejętnością podejmowania decyzji, ogromną inteligencją, wyznawaną przez niego etyką i podejściem do rasy ludzi. Dla Cezara, w przeciwieństwie do większości małp, człowiek nie jest zagrożeniem, ponieważ poznał go od zupełnie innej strony. Dla niego to nie tylko budujący klatki sadysta, zakochany w używaniu broni i torturowaniu słabszych. Cezar prowadzi więc politykę wybaczenia i negocjacji. Brutalna zemsta na pozostałych przy życiu ludziach nie wchodzi w grę. Takie rozwiązanie będzie kosztowało zbyt wiele istnień. Na tej właśnie płaszczyźnie dochodzi do najważniejszego konfliktu w filmie: po jednej stronie mamy pacyfistycznego Cezara, a po drugiej oszpeconego przez licznie blizny Koba (Toby Kebbell) – radykała wyznającego rewanżystowską politykę, chcącego ostatecznie rozliczyć z ludźmi.

Spór między nimi przechodzi przez różne etapy, stosunek obu postaci do siebie dynamicznie zmienia się i ewoluuje. To nie tylko zasługa inteligentnego scenariusza, ale również kreacji aktorskich. Motion capture wydaje się być techniką coraz bardziej precyzyjną. Na twarzach Cezara i Koby widać drgnienie każdej zmarszczki i najsubtelniejszy ruch mięśni, a ich spojrzenie ma niespotykaną dotąd głębię. Nie wiem kiedy Amerykańska Akademia zacznie nagradzać aktorów używających tej techniki, jednak jestem pewien, że to co można zobaczyć w Ewolucji… jest znacznie bardziej przekonywujące niż, często nieudolna tradycyjna, charakteryzacja. W obu sytuacjach przecież aktor pełni tak samo kluczową rolę w budowaniu postaci. To on jest jej głównym autorem a nie specjaliści od charakteryzacji, czy efektów specjalnych.

pl

Relacja między Cezarem i Kobą jest pełna niuansów. Szkoda, że tego samego nie można powiedzieć o związkach łączących ludzi. Większość z nich to postaci stereotypowe i czasami wręcz banalne. Niestety nie są bohaterami z “krwi i kości”,  wielowymiarowymi i nieoczywistymi. Każdy z nich reprezentuje tylko jakąś niezmienną postawę. Jedynie grany przez Clarke’a Malcolm to faktycznie bohater, wobec którego nie jesteśmy obojętni. Kibicujemy, by jego jego dyplomatyczne podejście przyniosło skutki. Pozostali to jedynie marionetki, o których zapomnimy trzy godziny po wyjściu z kina. James Franco z poprzedniej części był niewątpliwie postacią bardziej złożoną, skomplikowaną – otrzymał jednak znacznie więcej czasu ekranowego.

Podoba mi się także ideologiczny wydźwięk tego filmu. Wszystkie konflikty nie rozgrywają się tak naprawdę na linii Człowiek-Małpa – nie ona jest istotą sporu między obiema stronami. Reeves wie, że to byłoby zbyt banalne. Najważniejsze jest to, co dzieje się w obrębie osad obu gatunków. Malcolm sprzeciwia się więc rozwiązaniu proponowanemu przez Dreyfusa, a Cezar toczy wewnętrzny spór z Kobą. To dość oczywista metafora, którą łatwo przenieść poza universum Planety małp i wpisać w toczące się w każdym zakątku świata zbrojne konflikty. Nie chodzi więc o uprzedzenia względem rasy, czy wyznawanej wiary ale prywatne interesy jednostki.

Dalej oczywiście imponuje to, w jaki sposób reżyser i operator opowiadają obrazem, bez używania słów. Większość emocji jest wyrażonych jedynie za pomocą gestów i mimiki. W mainstreamowym hollywoodzkim kinie to niezwykle rzadko spotykana metoda prowadzenia narracji. Takie wysokobudżetowe kino opiera się przecież zawsze na słowie. Wszystko musi być jasno i klarownie widzowi wyłożone tak, by ani razu nie miał jakichkolwiek wątpliwości. W Ewolucji planety małp jest inaczej. Między innymi dzięki temu ta seria się wyróżnia na tle innych produkcji. Jego twórcy kreatywnie powielają to, co tak dobrze zagrało w części pierwszej.

pl

Autorzy filmu doskonale również wiedzą, w jaki sposób używać efektów specjalnych. Podporządkowują je dyktatowi scenariusza. Pełnią jedynie funkcję użytkową wobec opowieści. W niezbędny dla filmu sposób uzupełniają reżyserską wizję, CGI służy tej historii – nigdy nie staje się jej tematem. To nie efekty sprawiają, że Ewolucja planety małp oferuje widzowi tak dużo.

Sequel Genezy planety małp to kino rzeczywiście podniosłe, ale nie patetyczne, efektowne – nie efekciarskie. Idealnie wyważone tak pod względem treści jak i strony wizualnej. Ponadto mądre, szczere, stworzone w słusznej sprawie i nieunikające koniecznej brutalności, daleko wykraczające swoimi ambicjami poza taśmowo kręcone amerykańskie letnie blockbustery. To znacznie więcej niż rozrywka dla mas. 

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA