ETERNAUTA. Wizja apokalipsy w serialu science fiction na podstawie komiksu

Eternauta – nowy serial Netflixa oparty na kultowym argentyńskim komiksie z lat 50. Sześć odcinków wyreżyserowanych przez Bruna Stagnaro to nie tylko opowieść o inwazji obcych, ale także głębsze spojrzenie na ludzkie reakcje w obliczu katastrofy. Serial śledzi losy Juana Salvo i grupy ocalałych, którzy muszą stawić czoła niewidzialnemu zagrożeniu z innego świata.
Nowe postacie i świeże podejście
Serial zaczyna się od dramatycznego wydarzenia – toksyczny śnieg spada nagle na Buenos Aires i w ciągu kilku minut zabija większość mieszkańców. Ricardo Darín wciela się w Juana Salvo, który wraz z grupą przyjaciół przeżywa kataklizm. Szybko okazuje się, że to dopiero początek ich problemów.
Stagnaro nie poszedł najłatwiejszą drogą. Zamiast kurczowo trzymać się oryginału, wprowadził nowe postacie i wątki. Niektóre z nich naprawdę wzbogacają historię – jak Ana, żona Favallego, która wnosi emocjonalną głębię do fabuły. Inne dodatki są bardziej kontrowersyjne – postać dostawczyni czy bohater grany przez Ariela Staltariego czasem wydają się niepotrzebni.
Fani komiksu mogą być podzieleni co do tych zmian, ale uważam, że właśnie dzięki nim serial oddycha własnym życiem. Widać, że ekipa produkcyjna dobrze znała i szanowała materiał źródłowy, nawet gdy odważnie go modyfikowała.
Apokalipsa z argentyńskiej perspektywy
Na pierwszy rzut oka Eternauta wydaje się kolejną historią o kosmitach atakujących Ziemię. Ale różni się znacząco od typowych amerykańskich blockbusterów. Zamiast jednego bohatera z nadludzkimi zdolnościami mamy grupę zwykłych ludzi, którzy muszą współpracować, żeby przetrwać.
Serial świetnie buduje atmosferę. Opustoszałe ulice Buenos Aires, ciała przykryte dziwnym, nietopiącym się śniegiem, dźwięk przyspieszonego oddechu pod maską gazową – to wszystko robi ogromne wrażenie. Stagnaro nie potrzebuje wielkich eksplozji ani kosztownych efektów specjalnych, by trzymać widza w napięciu.
Oczywiście, są tu również sceny akcji, ale najciekawsze rzeczy dzieją się między bohaterami. To właśnie w relacjach między ocalałymi widać główne przesłanie komiksu – że prawdziwym bohaterem jest wspólnota, nie jednostka. W czasach kiedy większość seriali SF stawia na indywidualizm, jest to dla mnie odświeżające podejście.
Historia Argentyny w tle
Choć Eternauta to przede wszystkim opowieść SF, ma głębsze dno. Tajemniczy „Oni” – niewidzialne siły kontrolujące inwazję – łatwo odczytać jako metaforę systemów opresji i władzy. Nie jest przypadkiem, że Héctor Germán Oesterheld, autor oryginalnego komiksu, zniknął wraz z czterema córkami podczas wojskowej dyktatury w Argentynie w latach 70. Serial nie epatuje tymi skojarzeniami, ale pamiętając historyczny kontekst, trudno nie dostrzec politycznego podtekstu.
Co szczególnie uderza, to jak trafnie te wątki rezonują z dzisiejszą rzeczywistością. W dobie narastających konfliktów zbrojnych – od rosyjskiej inwazji na Ukrainę po eskalację przemocy na Bliskim Wschodzie – pytania o mechanizmy władzy, manipulację i opór nabierają nowej wagi. Jak reagujemy, gdy niewidoczne siły decyzyjne wpływają na losy całych społeczeństw? Kto naprawdę stoi za kulisami globalnych kryzysów? Serial nie daje prostych odpowiedzi, ale zmusza do refleksji nad naszą zbiorową odpowiedzialnością wobec tych wyzwań. Jak działamy wspólnie, gdy indywidualnie jesteśmy bezsilni? Serial nie daje łatwych odpowiedzi, ale skłania do przemyśleń. To nie tylko rozrywka, ale i zwierciadło, w którym odbijają się współczesne lęki i nadzieje.
Darín w centrum uwagi
Ricardo Darín, argentyńska legenda kina, był wymarzonym wyborem do roli Juana Salvo. Nie zawodzi – jego gra jest pełna niuansów, bez zbędnego patosu czy przesady. Nie kreuje herosa, ale zwykłego faceta, który po prostu próbuje przetrwać i ochronić bliskich. Ta naturalność sprawia, że łatwo utożsamiamy się z jego postacią.
Reszta obsady również daje radę. César Troncoso jako Favalli i Carla Peterson jako Elena tworzą wiarygodne, złożone postacie z własnymi motywacjami. Nawet drugoplanowi bohaterowie mają tu swoją historię i charakter, co wzmacnia ideę kolektywnego bohaterstwa.
Wizualnie serial prezentuje się solidnie. Zdjęcia pokazują opustoszałe Buenos Aires w sposób, który zostaje w pamięci – jednocześnie majestatyczne i przerażająco puste. Efekty specjalne może nie dorównują hollywoodzkim standardom, ale są funkcjonalne i nie odciągają uwagi od fabuły. Widać, że twórcy dobrze wykorzystali dostępny budżet.
Dla kogo jest ten serial?
Czy fani komiksu będą zadowoleni? Trudno powiedzieć. Serial zachowuje ducha oryginału, ale też sporo zmienia. Puryści mogą narzekać, ale większość widzów doceni świeże podejście.
Stagnaro zrobił coś odważnego – nie skopiował komiksu kadr po kadrze, ale stworzył nową interpretację, która oddaje hołd oryginałowi i jednocześnie przemawia do współczesnego widza. To rzadkość w czasach bezpiecznych, kalkulowanych remake’ów.
El Eternauta nie jest serialem bez wad. Niektóre dodane wątki wydają się zbędne, tempo momentami spowalnia, a efekty specjalne mogłyby być lepsze. Niektóre sceny nie mają sensu. Ale ma coś, czego brakuje wielu współczesnym produkcjom – duszę i oryginalną perspektywę.
Warto poświęcić sześć godzin na tę opowieść z apokaliptycznego Buenos Aires? Jeśli szukasz science fiction z głębszym przekazem albo jesteś ciekawy, jak wygląda ten gatunek w latynoamerykańskim wydaniu – zdecydowanie tak. Serial zostaje w głowie na dłużej i daje do myślenia.
To nie jest rozrywka do bezmyślnego pochłaniania. Eternauta wymaga uwagi i zaangażowania, ale wynagradza je historią, która rezonuje długo po napisach końcowych.
Twórcy serialu zostawili furtkę do kontynuacji i najwyraźniej był to strzał w dziesiątkę – Eternauta spotkał się z ciepłym przyjęciem widzów, a Netflix już zamówił drugi sezon. Finałowy odcinek, choć zamyka główny wątek, celowo pozostawia kilka nierozwiązanych kwestii i wprowadza nowe elementy, które zostaną rozwinięte w kolejnym sezonie. Bogaty świat stworzony przez Oesterhelda daje twórcom ogromne pole do popisu, a historia Juana Salvo i jego towarzyszy to dopiero początek większej historii.