EQUILIBRIUM. Fascynujące science fiction, które nie daje prostych odpowiedzi
Autorem tekstu jest Dariusz Żuk.
Film drażni, złości, wręcz wścieka swoim bzdurnym, leżącym u podstawy założeniem.
Cóż nim jest? Oto świat po III wojnie światowej. Ludzkość odkryła i poznała – jak jej się wydaje – jądro swego szaleństwa, istotę swego dążenia do samozagłady. Uczucia i emocje. Stworzono więc antyutopię, świat doskonały, ale podszyty piekłem w swym założeniu – świat, w którym uczucia i emocje są zabronione, są śmiertelnym zagrożeniem dla jednostek ludzkich, jak i całego społeczeństwa. Uczucia – to zbrodnia karana śmiercią. Ucieczką od tej zbrodni może być tylko bezwzględna kontrola własnego umysłu, poprzez wstrzykiwany regularnie narkotyk, otępiający duszę, ale nie umysł.
Zaprawdę – nie tylko to pomysł na film mało oryginalny, ale do tego pomysł zupełnie szalony. Bo człowiek bez uczuć nie może istnieć, nie może funkcjonować, nie może żyć po prostu. Żaden, choćby najsilniejszy narkotyk nie zastąpi człowiekowi jego motywacji do życia, nie da mu sensu istnienia. Ciało człowieka nie może istnieć bez tlenu. Umysł człowieka nie może istnieć bez uczuć. Człowiek bez uczuć może tylko oszaleć. Właśnie to z gruntu złe i fałszywe założenie tak bardzo początkowo mnie wyprowadziło z równowagi, że o mały figiel przeoczyłbym o czym naprawdę jest ten film. Fascynujący w swej prostocie, ale i przewrotności film.
Mamy oto historie funkcjonariusza tego bezdusznego społeczeństwa, Johna Prestona, siepacza nowego reżimu. Ubrany w ciało psychopatycznego i zimnego jak sopel lodu Christiana Bale’a staje się idealnym ucieleśnieniem nowego terroru. Terroru, który służy ludziom. Bo Preston to Kleryk, poddany szczególnemu treningowi morderca, mający za zadanie tropić i zabijać ludzi winnych “odczuwania”. I robi to z zabójczą wręcz efektywnością. Preston to postać od początku do końca w absolutnym centrum filmu.
Dawno nie widziałem w kinie postaci tak idealnie pierwszoplanowej, na której opiera się cały ciężar filmu. Kleryk to świadek. Świadek bezduszności, okrucieństwa i bezwzględności systemu któremu służy, to także świadek i przyczyna jego upadku. Nie chcę jednak zdradzać zbyt wiele, bo sama intryga sensacyjna pokazywana w filmie, choć mało istotna dla przesłania Equilibrium, jest tyleż ciekawa, co i efektowna. To nie jest jednak najważniejsze dla tego dzieła. Najważniejszy dla niego jest właśnie Preston. W krótkich retrospektywach poznajemy jego przeszłość, gdzie wraz ze swymi dziećmi jest w stanie patrzeć bez cienia emocji na oskarżenie i śmierć swojej żony, winnej przed kilkoma laty zbrodni odczuwania.
Czy ktokolwiek potrafi sobie wyobrazić taką sytuację bez odrobiny uczuć? Nie da się, to nie jest możliwe. Jednak Preston to potrafi – jest niewzruszony, odczłowieczony do granic możliwości.
I co? Przez kolejne lata człowiek ten oddanie służy sprawie – zabijając przestępców, strzelając w końcu do swego najlepszego przyjaciela. O ile to słowo cokolwiek znaczy w takim świecie. Przypadek sprawia, że Preston nie zażywa w pewnym momencie swojej codziennej porcji narkotyku. To wystarcza. Przełom zostaje uczyniony, system zaczyna drżeć w posadach, bo oto jeden człowiek ujrzał koszmar świata i cudowny świat odczuwania. Fascynująca to przemiana bohatera – powolna, nieśmiała. Bale doskonale pokazuje pierwsze, niepewne kroki Prestona stawiane w nowym i nieznanym świecie. Symboliczna scena przebudzenia bohatera z koszmarnego snu i zrywania matowej folii z okna, za którym ukazuje się piękny wschód słońca jest patetyczna i może banalna, ale przemawia z niespotykaną w kinie siłą. Preston odradza się – zaczyna myśleć i czuć jak człowiek. Poznaje uczucia te najpiękniejsze jak miłość, ale także te najgorsze: nienawiść, strach i chęć zemsty.
Co jest więc tak najbardziej fascynujące w tym filmie? Otóż – pytanie o granice człowieczeństwa. Czy człowiek pozbawiony uczuć jest człowiekiem? W którym momencie przekracza granicę dzielącą go od biologicznego tworu reagującego automatycznie na zewnętrzne bodźce? Equilibrium to chyba od czasów Łowcy androidów najciekawszy film poruszający ten temat. O ile jednak film Ridleya Scotta pokazywał próby zgłębienia zagadnienia czym jest życie i kiedy tak naprawdę stajemy się człowiekiem, tak Equilibrium stawia nas po drugiej stronie barykady. Oto jak wydaje się mówić film, człowiekiem nie stajemy się raz na zawsze, nasze człowieczeństwo jest uwarunkowane tym czy czujemy i jak czujemy. Powtórzę raz jeszcze – nie wierzę w tezę, że człowiek może istnieć bez uczuć, ale samo takie założenie fascynuje pojawiającymi się pytaniami o to, kim jesteśmy, co stanowi o naszym człowieczeństwie.
Odpowiedzi film w zasadzie nie udziela. Owszem – uczucia, choćby najbardziej podłe i niskie są lepsze niż brak jakichkolwiek uczuć, jednak taki wniosek wysnuty z seansu Equilibrium byłby spłyceniem filmu. To co najbardziej tu fascynuje, to powolne, mozolne odkrywanie przez głównego bohatera swego powołania, odnajdywanie swej duszy odebranej mu przez nieludzki system, wreszcie – odnajdywanie w sobie człowieka. Człowiek szukający w sobie człowieka – tego w kinie nie widujemy często. Egzamin ze sztuki aktorskiej zdaje w Equilibrium Christian Bale – jego Preston wydobywając się z wieloletniej otchłani bezduszności jest jak dziecko uczące się życia na nowo. Symboliczna czerwona wstążka pojawiająca się w jego dłoni to kontrastowe zderzenie szarości idealnego, pozbawionego życia świata, ze światem chaosu, destrukcji, ale także piękna i radości życia, jakie dać tylko mogą uczucia i emocje.
Znajdziemy także w Equilibrium coś jeszcze. To obraz pewnego paradoksu ludzkiego umysłu. Bo skoro ludzkość z czasem sama ma narzucić sobie zakaz odczuwania, jako drogi prowadzącej do zagłady, to finałowa, krwawa rewolta mówi o nas coś dziwnego. Jeśli buntujemy się przeciwko odebraniu nam tej znaczącej części ducha ludzkiego, to czy ceną za jego odzyskanie może być śmierć i zniszczenie? Jeśli odzyskujemy życie emocjonalne, to czy ceną za jego powrót może być śmierć fizyczna? Oczywiście nie, przeciwko takim rozwiązaniom buntuje się dusza każdego człowieka. Żeby jednak się zbuntowała musi odczuwać, żeby odczuwać musi dojść do rewolty, a ta prowadzi do zagłady…
Film nie rozwiązuje tej zagadki ludzkiego umysłu, nie daje prostych odpowiedzi, a finał sugeruje zadane przeze mnie powyżej pytania. Paradoks ludzkiego umysłu – podświadome, nieustające dążenie do zagłady rodzaju ludzkiego. Equilibrium zdaje się stawiać tezę, że samozagłada to istota człowieczeństwa.
Jedynie czerwona wstążka w dłoni Prestona w finale, daje pewną nadzieję.
Tekst z archiwum film.org.pl