EASTERN. Nasza własna dystopia
Urocze przedmieścia, domki jednorodzinne, ewentualnie bliźniaki, wypolerowane SUV-y, młodzież, która lubi deskorolki oraz… broń. Bardzo nieswojo przywołuje się ten na wpół żywy, a na wpół martwy obrazek w dobie ostatnich światowych wydarzeń. Dziwaczny klimat suburbii rozmywa się wraz z pojawieniem się w kadrze broni. Gdy przyglądamy się jednak bliżej światu przedstawionemu nam przez Piotra Adamskiego, dostrzegamy w nim coraz więcej swojskich elementów. Krok po kroku, kadr po kadrze, postać po postaci dociera do nas, że to jest nasze, polskie, choć odległe z powodu przedziwnego, dystopijnego przewrotu. Eastern jest na szczęście pełnoprawnym kinem zemsty rozgrywającym się w alternatywnym świecie na tyle dobrze skonstruowanym, że rozumiemy jego zasady nawet bez ekspozycji. Aż żal bierze, że musimy na coś tak smacznego poczekać nieco dłużej niż wcześniej zaplanowana premiera.
Surowy i krwawy koncept oparty jest na wręcz plemiennej dystrybucji zemsty. Stosunki między ludźmi to mokry sen Hammurabiego, gdyby ten przyszedł na świat w czasach ołowiu i dwururek. Dwie dziewczyny, trochę bezwolnie, muszą uczestniczyć w konflikcie pomiędzy dążącymi do wyniszczenia rodami. Córka niesłusznie zabitego Kowalskiego mści się na Nowaku, zabijając mu syna. Wedle obowiązującego, dawno wykształconego prawa, Nowak może albo się zemścić albo żądać od rodziny Kowalskich “wykupu krwi”. Opłata za życie albo samo życie. Cóż, to pierwsze nie wchodzi w grę, ponieważ matka Kowalska nie ma pieniędzy. Przelana krew nie zostaje zatkana kurkiem przebaczenia, świat przedstawiony jest coraz bardziej przejrzysty, a umowność typowo polskich nazwisk nie przeszkadza w potraktowaniu tego, co dzieje się na ekranie, jako uniwersalnego akcyjniaka. Takiego, w którym mniej oznacza więcej, a twórcami nawet przez chwilę nie kieruje grzech dopowiadania oraz komplikowania swoich natchnień. Tak, jest to young adult w stylu Igrzysk Śmierci, ale jest to również dzieło zanurzone bardzo mocno w poetyce książek J.G. Ballarda i wendetowych filmów epoki Reagana z Charlesem Bronsonem.
Adamski nie dysponował budżetem lśniącym niczym góra Smauga, a ograniczenia wymuszają w tym przypadku ścisłe i kurczowe trzymanie się bohaterów. Przedmieścia oraz lokalność są pomysłem na poradzenie sobie z ograniczeniami, ale jakoś trudno sobie wyobrazić, że gdyby przeniesiono się do skali makro, byłoby to wciąż tak soczyste. Stałoby się trochę jak z kolejnymi sezonami Westworld – wiemy, na jakich zasadach działa świat, ale stopień jego skomplikowania powinien jedynie wybrzmiewać wewnątrz widzialnej mapy. Wszystko, co poza nią, przyniosłoby szkody dla logiki. Połączenie ze światem zewnętrznym jest więc odczuwalne, ale w swojej dystopii Adamski woli opowiadać nie słowami bohaterów oraz ekspozycji, lecz poczynaniami. Postacie grane przez Maję Pankiewicz i Paulinę Krzyżańską są żywe tak mocno, jak nieco zaprojektowany wydaje się otaczający ich fatalizm. Dopóki jednak metafory są przejrzyste, a mechanizmy zemsty zrozumiałe, nikt nie powinien narzekać. Narastające napięcie ma swoje ujście w krwawych i dobrze nakręconych scenach akcji, które nie wstydzą się swojego B-klasowego rodowodu.
Zresztą już sam zwiastun Eastern nastraja swoje tempo pod dwa utwory – Żegnam cię, mój świecie wesoły Adama Struga oraz świetny kawałek rapowy Monza duetu PRO8L3M. To jedna z najlepiej oddających ambicje filmu zajawek, jakie oglądałem w polskim kinie. Powolne snujostwo kamery pomiędzy wymęczonymi twarzami ludzi a polerowaną bronią przechodzi w szybki montaż i roztrzęsioną relację z wojny domowej. Sfery, pomiędzy którymi rzadko który polski twórca kinowy przeskakuje, nie tracą na swojej soczystości. Na obie warto poczekać jeszcze kilka tych męczących tygodni lub miesięcy kinowego przestoju.