DZIEWCZYNA Z POCIĄGU. Przyzwoity thriller z Emily Blunt
Nieudane małżeństwo, ucieczka z domu, strata pracy, ciężki alkoholizm i ogromne wyrzuty sumienia. Codziennie rano jedzie pociągiem pewną trasą. Nie ostatni przystanek, na którym wysiada, jest jednak istotny, ale to, czemu bohaterka tak uważnie przygląda się w trakcie podróży. Chodzi o dwa sąsiedzko ulokowane jednorodzinne domy. W jednym z nich mieszka jej były mąż z nową partnerką Anne oraz owocem tego związku – dopiero co urodzoną Evie. W drugim młoda, szczęśliwa para: Scott oraz Megan, pracująca jako niania w mieszkaniu dawnego ukochanego Rachel (Emily Blunt).
Obserwowanie tych dwóch domów generuje w tytułowej bohaterce huśtawkę nastrojów. Od zazdrości i nienawiści po melancholie i zauroczenie. Te stany wzmocnione są w dwojaki sposób. Po pierwsze jej ciągłym wspominaniem własnego życiorysu – przepisywaniem oglądanym za szybą scenek z życia rodzinnego na własne smutne doświadczenia. Po drugie alkoholem, deformującym i wykoślawiającym jej umiejętności poznania. Wszystko jest więc niejasne i zamglone. Sporadyczne momenty przytomności są konsekwentnie tłumione przez regularnie „urywane filmy”. Dziewczyna z pociągu
Zawiązanie intrygi w filmie Dziewczyna z pociągu jest do bólu typowe. Pewnego dnia Rachel widzi, jak Megan na balkonie całuje się z obcym mężczyzną. Natomiast wieczorem wraca całkowicie upita i wysiada z pociągu na wcześniejszym przystanku, by odwiedzić byłego męża. Przechodząc przez tunel pod torami, zostaje zaatakowana. Następnego ranka budzi się okrwawiona i poturbowana w swoim łóżku. Z prasy dowiaduje się, że Megan zaginęła. Kilka dni później policja odnajduje zwłoki dziewczyny. Do akcji wkraczają detektywi, w kręgu podejrzanych jest oczywiście Rachel.
W Dziewczynie z pociągu nie tyle chodzi o rozwiązanie kryminalnej zagadki i odpowiedzenie na pytanie „kto zabił?”, ale o zagłębienie się w psychikę głównej bohaterki.
Cała sytuacja doprowadza Rachel do granicznego momentu w jej życiu. Bohaterka postanawia jednak na własną rękę wyjaśnić całą sprawę mimo skrajnego wyczerpania. To dla niej pierwszy od dawna życiowy cel, powód do mobilizacji i uratowania siebie. Uratowania przed czymś znacznie ważniejszym niż więzienne kraty. W przekonujący sposób udaje się twórcom umotywować działanie Rachel. Łatwo jej kibicować.
Fabuła filmu Tate’a Taylora opiera się na retrospekcjach, powtarzaniu tych samych sytuacji. Rachel ciągle powraca pamięcią do wydarzeń z przeszłości, chcąc ją przepracować i uporządkować. Jej otumaniony umysł rekonstruuje miniony czas i stara się nadać mu jakąkolwiek logikę. Na tej płaszczyźnie Dziewczyna z pociągu nawet się sprawdza – to satysfakcjonujące studium choroby, wyniszczającego uzależnienia. W kilku momentach uwagę powinna przykuwać Emily Blunt. Widać po niej zaangażowanie, próbę wydobycie z tej roli tyle ile się da. Popisowa na pewno jest scena w restauracyjnej toalecie, kiedy bohaterka w alkoholowym transie wyrzuca z siebie cały gniew. Aktorka może wtedy zarazić ekranową charyzmą.
Dziewczyna z pociągu niejednokrotnie zawodzi. Psychologiczna podróż w głąb Rachel jest interesująca, ale zderzona ona jest z raczej obojętnym wątkiem kryminalnym. Reżyser i scenarzysta nie dostarczają poszlak, nie pozwalają, by widz mógł wysnuć jakiekolwiek przypuszczenia. Gdy coś jest niejasne, to momentalnie wprowadzana jest retrospekcja, by rozwiać u widza wątpliwości. Najczęściej za pomocą Rachel i jej przebłysków pamięci. To niezbyt elegancki sposób, raczej narracyjna łopatologia. Za pierwszym razem jest uzasadniona, przy kolejnych może denerwować.
Nie doświadczymy tu również solidnego konfliktu osobowości – w prologu film podzielony jest na trzy rozdziały: Anne, Megan, Rachel. Z wyjątkiem ostatniej z nich to postaci anonimowe i przeźroczyste. Traktowane przedmiotowo nie tylko przez męskich bohaterów, ale także przez reżysera.
Twórcy usilnie starają się nadać Dziewczynie z pociągu głębi, czy to za sprawą nadużywanego zwolnionego tempa, literackich dialogów (ach, te dywagacje u psychoterapeuty), czy wygłaszanych szeptem przez Rachel refleksji na temat rzeczywistości. To kłująca w oczy ornamentyka. Jednak nawet z nią to kino przyzwoite. Ani to sromotna klęska, ani rzetelna filmowa robota. Bezbolesny seans na senne weekendowe popołudnie.
korekta: Kornelia Farynowska