DZIEWCZYNA PIĘTASZEK
Pod koniec lat 20. poprzedniego stulecia Śpiewak jazzbandu sprawił swym wykorzystaniem dźwięku prawdziwą rewolucję w kinie. W 1940 roku Howard Hawks dodatkowo ją usprawnił, realizując His Girl Friday, czyli film, w którym tak dużo i tak tłumnie gadają, że świeżo wprowadzone do branży mikrofony trzeba było dodatkowo usprawnić, a całą ścieżkę dźwiękową nagrać w iście pionierskim stylu. Jednocześnie twórca porzucił całkowicie zakorzeniony po dziś dzień w X muzie motyw przemiany głównych bohaterów i dorzucił do tego kobiecą nutkę. Tak powstało dzieło, które Quentin Tarantino umieszcza pośród swoich ulubionych produkcji, a które przyszło uważać się za archetyp podgatunku screwball comedy.
Gwoli ścisłości: to nie był pierwszy tego typu film. Miano to przypadło młodszym o sześć lat i bogatszym o pięć Oscarów Ich nocom Franka Capry (znamienne, że gwiazdy tamtego dzieła – Claudette Colbert i Clark Gable – także i tutaj były brane pod uwagę przy castingu). Ale tam, gdzie Capra oferuje dość niewinną w sumie komedię romantyczną z omyłkami na drodze do szczęścia, tam Hawks serwuje prawdziwą jazdę bez trzymanki i miejscami pozornie niekontrolowany wręcz galimatias, potrafiący nawet, ku zaskoczeniu i uciesze widowni, zburzyć czwartą ścianę (co zresztą Hawks prowokował u swoich aktorów, zachęcając ich do agresywnej samowolki oraz improwizacji). Do tego reżyser wyprzedził swoje czasy, już wtedy stawiając na feminizm mający sprostać samczym zapędom do dominacji nad światem. Krótko: jest w tym filmie wszystko i jeszcze trochę.
Trochę to i tak bardzo dużo dla Waltera Burnsa (zabójczo zabawny jak zawsze Cary Grant) i Hildy Johnson (będąca na fali po sukcesie Kobiet George’a Cukora Rosalind Russell) – dwójki reporterów, którzy na niejednej sensacji chleb już upiekli. Do niedawna byli nierozłączni, lecz obecnie całą ich uwagę skupia własny skandal, odbijający się szerokim echem w prasie – wspólny rozwód. Jak wiele par po przysiędze, mają siebie serdecznie dosyć – zwłaszcza Hildy, która już znalazła sobie nowego adoratora (Ralph Bellamy, czyli dobry znajomy Granta z Nagiej prawdy, gdzie zagrał podobną rolę) i zamierza wraz z nim na nowo ułożyć sobie życie. Ale los już postara się o to, aby było inaczej, bardzo szybko angażując całą trójkę w sprawę nagłej ucieczki z więzienia. I tak w ciągu półtorej godziny dowiemy się dwóch rzeczy: miłość JEST ślepa, a o dobre dziennikarstwo coraz trudniej…
Punkt wyjścia jest tu więc na tyle klasyczny, że… cóż, jest po prostu klasyczny i na tym poprzestańmy. Trudno jednak wymagać od – było nie było – romantycznej komedii z blisko osiemdziesięcioma latami na karku, żeby porywała dziś świeżością historii. Pies, a raczej poszukiwany więzień, jest tu pogrzebany gdzie indziej. Dziewczyna Piętaszek – u nas znana również pod tytułem Jego dziewczyna – wciąga przede wszystkim realizacją oraz tempem godnym dobrego filmu akcji. Dzieje się tu naprawdę dużo, acz głównie w jednym miejscu, po którym w tę i we w tę lata cała galeria osobliwych postaci przerzucających się ripostami w taki sposób, iż nawet współczesnemu widzowi niełatwo za nimi nadążyć…
Podobne wpisy
Tak powracamy do wspomnianej już kwestii dźwięku. W przeciętnym filmie, nawet obecnej daty, liczba słów waha się od 90 do 100 na minutę metrażu. W Dziewczynie Piętaszku jest ich natomiast aż… 240, czyli ponad dwa razy tyle. Jeśli więc jesteście wyczuleni na punkcie trajkoczących bezustannie bohaterów, a film ogląda wam się dobrze tylko wtedy, kiedy rozmowy są przejrzyste i odpowiednio artykułowane, lepiej dobrze przygotujcie się do seansu dzieła Hawksa. U niego bowiem wszyscy używają słów jak kul, wystrzeliwując je z szybkością karabinu maszynowego. Dialog naprzemienny jest tu na porządku dziennym, a rozwój fabuły i kolejne serwowane na ekranie rewelacje rzadko kiedy dają okazję na złapanie oddechu i owinięcie myśli wokół dochodzących nas informacji. Dość zresztą napisać, że praktycznie nie ma tu podkładu muzycznego, co w tamtej epoce się właściwie nie zdarzało.
Ta adaptacja sztuki Bena Hechta i Charlesa MacArthura pod tytułem Strona tytułowa wyróżnia się jeszcze faktem, iż Hawks z jednej z głównych postaci uczynił kobietę. W oryginale bowiem, jak i w każdej z pozostałych ośmiu jego ekranizacji – w tym Lewisa Milestone’a (1931) oraz samego Billy’ego Wildera (1974) – Hildy Johnson była mężczyzną. I choć decyzja o zmianie płci to efekt czystego przypadku (Hawksowi po prostu bardziej przypadły do gustu dialogi Hildy wypowiadane głosem jego własnej sekretarki), to w istocie jest to dobra zmiana. Fakt, że Hildy i Waltera dzielą nie tylko poglądy, ale także seksualna przynależność, jedynie podbija emocje słownych potyczek oraz napięcie między nimi. Bynajmniej niczego nie ujmując pierwowzorowi, ze wszystkich prób przeniesienia go na ekran (wliczając w to remake Dziewczyny Piętaszka – The Thrill of Brazil z 1946 roku) to właśnie ta pozostaje do dziś najprzyjemniejsza, najsympatyczniejsza i najlepiej wyważona.
Oczywiście feministki XXI wieku mogą tu i tak kręcić nosem. Wszak ostatecznie to facet poniekąd stawia na swoim, a tytułowa dziewczyna znów robi do niego maślane oczy. Biorąc jednak pod uwagę inne z wcześniej wspomnianych novum w tym gatunku – brak zmian w charakterach postaci oraz ich niezmienność w stosunku do wydarzeń – to byłe (drapieżne) małżeństwo najwyraźniej już tak ma, że kłócą się, kochając, i kochają się kłócić. Zatem sprowadzenie ich na końcu drogi z powrotem do punktu wyjścia wcale nie musi oznaczać wyświechtanego sloganu „żyli długo i szczęśliwie”, a z Hildy wcale nie robi niewolnicy Waltera, na co pozornie wydaje się wskazywać oryginalna nazwa filmu (w języku angielskim „girl Friday” oznacza asystenta do zadań wszelakich i jest terminem wywodzącym się od przyjaciela Robinsona Crusoe, po raz pierwszy użytym właśnie w roku premiery).
Każdy z tych elementów, wespół z kasowym sukcesem, uczynił z Dziewczyny Piętaszka swoisty kanon gatunku, po latach wymieniany jako jedno z lepszych i ważniejszych dokonań screwball comedy. Za dobry żart można więc uznać fakt, iż po nieco większej liczbie lat tytuł ten zdołał przykurzyć się na tyle, że odpowiedzialna za niego wytwórnia Columbia zapomniała… przedłużyć prawa autorskie. Począwszy od roku 1968, czyli od dokładnie pół wieku, jest on tym samym własnością publiczną. Chyba trudno o lepszą rekomendację do nadrobienia tej klasyki komedii – nawet przy założeniu, iż nie każdy będzie się na niej mógł śmiać do rozpuku, próbując wyłapać wszystkie najlepsze żarty…