search
REKLAMA
Recenzje

DWA ZŁOTE COLTY. 60 lat od premiery

Janek Brzozowski

4 kwietnia 2019

REKLAMA

Henry Fonda wykreował w swojej karierze co najmniej kilku szeryfów. Tym najsłynniejszym jest na pewno Wyatt Earp, w którego gwiazdor Dwunastu gniewnych ludzi wcielił się na potrzeby Miasta bezprawia Johna Forda. Bardziej skomplikowanego, a tym samym w mojej opinii lepszego i ciekawszego, stróża prawa Fonda stworzył, współpracując 11 lat później z innym gigantem westernu – Anthonym Mannem. W jego Gwieździe szeryfa Amerykanin wcielił się w postać eksszeryfa, który po dramatycznych wydarzeniach z przeszłości porzucił swój zawód i rozpoczął dochodową karierę łowcy nagród. Niecałe dwa lata później na ekrany kin w USA trafiły Dwa złote colty – western, w którym Fonda po raz kolejny obsadzony został w roli stróża prawa. Tym razem jeszcze bardziej nietypowego i ambiwalentnego.

Jego bohater – Clay Blaisedell – podróżuje stale od jednego miasteczka do drugiego, pełniąc przez jakiś czas, oczywiście za solidną gażę (400 dolarów za miesiąc), funkcję tymczasowego szeryfa. Szybko pozbywa się wraz ze swoim nieodłącznym partnerem Tomem Morganem (Anthony Quinn) problemów związanych z bandytami, w międzyczasie, jakby mimochodem, zrażając do siebie lokalną społeczność, a następnie odjeżdża w stronę zachodzącego słońca w poszukiwaniu kolejnych zyskownych ofert. W Dwóch złotych coltach obserwujemy tylko jeden z takich incydentów, który ma miejsce w niewielkim miasteczku o nazwie Warlock (stąd oryginalny tytuł filmu Dmytryka). Problemem jest tutaj kilkunastoosobowa banda Abe’a McQuowna, która systematycznie sieje w miastecku spustoszenie i efektownie wygania z niego kolejnych zastępców szeryfa (Warlock jest bowiem za małe, aby rezydował w nim stróż prawa z prawdziwego zdarzenia – ten sprowadzany jest w ekstremalnych sytuacjach z pobliskiego Bright City). W końcu lokalna społeczność mówi dość i postanawia wynająć okrytego złą sławą Blaisedella.

Zanim jednak Clay przybędzie do Warlock (a następuje to dopiero około piętnastej minuty filmu), zdążymy poznać jeszcze jednego bohatera, który dość niespodziewanie okazuje się równorzędny względem postaci Henry’ego Fondy. Mowa tutaj o Johnnym Gannonie – kowboju, w którego wcielił się Richard Widmark. Początkowo mężczyzna należy do bandy McQuowna. Stale trzyma się jednak na uboczu, obserwuje – w przeciwieństwie do swojego brata Billy’ego jedynie biernie uczestniczy w niegodziwych akcjach gangu. Z czasem zaczyna aktywnie buntować się przeciwko występkom McQuowna, oficjalnie odłącza się od bandy i przyczepia sobie odznakę zastępcy szeryfa. Ten niebywały akt odwagi (wszystkich poprzednich śmiałków pełniących to stanowisko spotkał los raczej marny) stawia go w niezwykle niekomfortowej sytuacji. W ten sposób Johnny wchodzi bowiem w konflikt zarówno ze swoimi niedoszłymi kompanami, jak i z pełniącym obowiązki szeryfa Clayem Blaisedellem.

Gwiazdy Fondy i Widmarka bledną jednak zupełnie w obliczu blasku bohatera sportretowanego przez Anthony’ego Quinna. To Tom Morgan jest zdecydowanie najlepiej napisaną, a tym samym najciekawszą postacią zaludniającą świat przedstawiony Dwóch złotych coltów. Wieczny towarzysz Blaisedella, pozornie cały czas pozostający na drugim planie, a tak naprawdę pełniący najważniejszą funkcję w tym duecie – swoistego anioła stróża. Dobrego ducha, który zawczasu neutralizuje wszelkie zagrożenia czyhające na jego najlepszego przyjaciela. Przyjaciela, bez którego nie potrafi i nie chce żyć. W najbardziej przejmującej scenie Dwóch złotych coltów Tom pod wpływem alkoholu kompletnie otwiera się przed swoim starym druhem: „Clay, jeśli zdecydujesz się wygonić mnie z miasta, pójdę spokojnie jak baranek. Będziesz znowu bohaterem, a niczego więcej nie pragnę”. Anthony Quinn fantastycznie oddaje na ekranie tę, niemalże psią, wierność Morgana. Zawłaszcza bezpowrotnie każdą scenę filmu, w której występuje, ogrywając swoją postać przede wszystkim przy pomocy mimiki. Na jego twarzy widać bowiem wiecznie jakiś niepokój, zupełnie jakby Tom był nieustannie czujny. Jakby w każdej sekundzie swojego życia lękał się o los najlepszego przyjaciela, który jako jedyny dostrzegł w nim kogoś więcej niż tylko powłóczącego nogą kalekę. Wielka rola wybitnego aktora.

Poza trzema znakomitymi, psychologicznie niejednoznacznymi (można by powiedzieć “mannowskimi”), bohaterami western Dmytryka ma do zaoferowania jeszcze kilka naprawdę ciekawych, wyłamujących się ze schematów gatunku scen pojedynków. Świetnie zainscenizowana jest chociażby konfrontacja Claya i Toma z Billym oraz jego dwoma kompanami. Tuż przed oddaniem pierwszych strzałów Morgan dostrzega wysłanego przez McQuowna rewolwerowca, który ukrywa się za plecami Blaisedella. Błyskawicznie przy pomocy colta rozprawia się ze skrytobójcą, na co zszokowany Billy reaguje tylko krótkim: „Oh, no…”. Następuje chwila zawahania – bohater nie wie, czy powinien pójść w ślady kolegi po lewej, który natychmiast po strzale Morgana poddał się i podniósł ręce do góry, czy też sięgnąć po broń i skończyć jak, gryzący od kilku sekund piach, znajomy po prawej. W końcu decyduje się stanąć do walki, co Clay komentuje tylko ironicznym: „Billy, Billy”. Chwilę później podziurawiony Billy dogorywa na rękach swojego brata.

Równie dobra, a być może nawet i lepsza, jest ostatnia scena Dwóch złotych coltów, czyli pojedynek Johnny’ego z Blaisedellem. Pojedynek, w którym, co stanowi w westernach raczej rzadkość, nie pada ani jeden strzał. Jest to zarazem jedyna scena w całym filmie, w której widzimy na ekranie tytułowe rewolwery. Blaisedell nie ma jednak zamiaru zrobić z nich użytku. Zaznacza jedynie swoją dominację, dwukrotnie dobywając broni szybciej niż jego przeciwnik. Następnie w symbolicznym geście rzuca legendarne złote colty w piach i opuszcza Warlock na zawsze. Nie potrafi, choćby nawet bardzo chciał (a zachęca go do tego perspektywa małżeństwa z Jessie Marlow – jedną z lokalnych kobiet), pozostać w miasteczku na stałe. Ciąży nad nim swego rodzaju fatum – wszędzie, dokądkolwiek się uda, czeka na niego kolejny przeciwnik, z którym musi się zmierzyć na śmierć i życie. Clay może więc tylko, niczym Ethan Edwards z Poszukiwaczy, wyruszyć w dalszą tułaczkę, w głębi serca licząc na to, że pewnego pięknego dnia dobiegnie ona końca. 

Janek Brzozowski

Janek Brzozowski

Absolwent poznańskiego filmoznawstwa, swoją pracę magisterską poświęcił zagadnieniu etyki krytyka filmowego. Permanentnie niewyspany, bo nocami chłonie na zmianę westerny i kino nowej przygody. Poza dziesiątą muzą interesuje go również literatura amerykańska oraz francuska, a także piłka nożna - od 2006 roku jest oddanym kibicem FC Barcelony (ze wszystkich tej decyzji konsekwencjami). Od 2017 roku jest redaktorem portalu film.org.pl, jego teksty znaleźć można również na łamach miesięcznika "Kino" oraz internetowego czasopisma Nowy Napis Co Tydzień. Laureat 13. edycji konkursu Krytyk Pisze. Podobnie jak Woody Allen, żałuje w życiu tylko jednego: że nie jest kimś innym. E-mail kontaktowy: jan.brzozowski@protonmail.com

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA