search
REKLAMA
Recenzje

DUCHY OD BRUDNEJ ROBOTY. Odważny półamatorski film science fiction

W skali mikro Duchy od brudnej roboty świetnie się bronią.

Darek Kuźma

2 września 2022

REKLAMA

Tekst z archiwum Film.org.pl (2012)

Jest rok 2040. Świat się całkowicie zmienił. Ameryka Północna przeżyła wielki kryzys oraz plagę gigantycznych pająków. Europa wtóruje jej w problemach ekonomicznych. W Afryce rządzą nieustannie wszelkiego rodzaju kartele. Wszystkim rządzi Azja, zwana Głównym Lądem. Państwa, które niegdyś dyktowały warunki funkcjonowania współczesnego świata, znajdują się obecnie na peryferiach Chin, Indii i Japonii, a ich mieszkańcy żyją w slumsach,  marząc niczym imigranci, których dylematów nigdy nie rozumieli, o przenosinach do azjatyckiej krainy mlekiem i miodem płynącej.

Duchy od brudnej roboty (oryginalnie Ghosts With Shit Jobs) nie jest kolejną typową dystopią science fiction, w której ładne kadry  i wszędobylskie efekty komputerowe zastępują zbyt często interesującą treść. To nakręcona w konwencji dokumentu fantastycznonaukowa refleksja nad współczesnością. Wprawdzie pod względem aktorskim obraz ten trąci sztucznością i słabymi post-synchronami, a stylizacja na formę dokumentalną (świat poznajemy z perspektywy chińskiej ekipy filmowej, która nakręciła w Toronto materiał dla popularnego interaktywnego programu telewizyjnego) jest jedynie wymówką, bowiem pod względem narracyjnym film jest mocno sfabularyzowany, jednakże wartościowego materiału do przemyśleń znajdziemy w nim całe mnóstwo.

Humanistyczna refleksja

Cały trick polegał na odwróceniu ról i podziałów istniejących współcześnie, przy jednoczesnym zachowaniu względnej wiarygodności prezentowanych pomysłów. W świecie przyszłości Internet stał się więc wielkim zagrożeniem informacyjnym – skradzione dane pogrążyły wiele rodzin, a sama sieć przestała być ogólnodostępna. Robotyka rozwinęła się do karykaturalnych rozmiarów – dość nadmienić, iż bogacze mogą sobie zamawiać luksusowe towary w postaci konstruowanych na zamówienie niemowlaków. Media przeszły transformację, stając się jeszcze bardziej interaktywne i opiniotwórcze – jednak ciągle najlepiej sprzedaje się bieda i cierpienie. Istnieje wysoce rozwinięta wirtualna rzeczywistość, skonstruowana po części dla tych, którzy chcą zapomnieć, a po części dla możliwości obejrzenia samych siebie w przeszłości. A to tylko czubek góry lodowej.

Obserwując bohaterów dokumentu, tytułowych „ghosts”, co w kantońskim oznacza po prostu „białych ludzi”, mierzymy się ze szczodrą humanistyczną refleksją zawartą w wizji filmowców. Z kolei „shit jobs”, dzięki którym dowiadujemy się o społecznym wymiarze świata przyszłości, traktować należy dosłownie – są to albo zawody marnie płatne i niebezpieczne, albo zajęcia mocno amoralne, którymi nie można się chwalić przed rodziną. Każda z postaci w połączeniu z tym, co robi, co mówi, kim jest, stanowi ciekawą analogię do problemów, z którymi borykamy się obecnie. I właśnie to stanowi o błyskotliwości koncepcji Duchów od brudnej roboty – przy całej ekstrawagancji licznych wątków, których istnienie w naszej rzeczywistości jest raczej mało prawdopodobne, bardzo łatwo można się z tym światem i jego mieszkańcami utożsamić.

Zerknijmy na reprezentantów przyszłości. Pewne małżeństwo zajmuje się składaniem modeli niemowlaków. Robota całkowicie odtwórcza, wymagająca fabrycznej precyzji i samozaparcia. Sam towar to ekskluzywna zabawka dla zblazowanych bogaczy, którzy nie mają co zrobić z pieniędzmi, napędzając w zupełnie bezproduktywny sposób konsumpcyjny system wartości, dodatkowo utrzymywany przez certyfikaty, medialną promocję oraz klasową ambicję. Mamy też dwójkę braci zbierających jedwab z pozostałości po gigantycznych pająkach. Samotnicy bez stałego adresu zamieszkania, zupełnie odcięci od technologii, zmuszeni do funkcjonowania w niejakiej symbiozie z naturą, handlujący „twardym” towarem wymienialnym na zupełnie nie abstrakcyjne dobra typu butelka z H2O.

Zadaniem „cyfrowego woźnego” jest logowanie się do wirtualnej rzeczywistości, by zamazywać wszelkie logotypy, marki, brandy itp. Obsesja na punkcie lokowania produktu i wizualnej manipulacji przeszła najśmielsze oczekiwania. Podkreśla to „ludzka spamerka”, ostatnia, bodaj najciekawsza postać „dokumentu”, która zarabia przemycaniem w każdym możliwym dialogu jak największej ilości nazw, brandów i funkcjonujących promocji. W pozytywnym świetle, co oczywiste, i w taki sposób, by rozmówca nie zorientował się, że jest „urabiany”. Oboje prostytuują się, poświęcając życie na zupełnie abstrakcyjną i w żaden sposób nie mierzalną robotę, w której granice moralności już dawno przestały istnieć.

Nie wszystko się udało

Lekko karykaturalna przyszłość, której szerszy obraz widz musi ułożyć sobie sam z rozsianych po wszystkich wypowiedziach szczątkowych informacji, wygląda jednakowoż bardzo znajomo. Inna sprawa, że miejscami bardzo finezyjne Duchy od brudnej roboty nie potrafią wykorzystać swojego potencjału i połączyć wszystkich wątków w jedną całość. Poszczególne historie są interesujące w separacji od innych, ale nie zazębiają się wzajemnie w ciekawy sposób. Tak jakby twórcy mieli pomysł na fragmenty rzeczywistości, ale nigdy nie potrafili ujrzeć całościowego obrazka. Nie wiadomo, co w ich filmie jest świadomym wyborem, co przypadkowym niedopowiedzeniem, a co kwestią pominiętą ze względu na zbyt duże ambicje zawarte w projekcie. Przyjęta perspektywa jednostkowa sprawia, że w skali mikro Duchy od brudnej roboty świetnie się bronią, lecz kiedy zahaczają o poważniejsze i bardziej uniwersalne tematy, film traci wyraz.

Nie zmienia to faktu, że ten pół-amatorski obraz, który próbował osiągnąć to, do czego wielu hollywoodzkich speców nigdy nie dojdzie, zasługuje na uwagę. Szkoda uczucia niedosytu po napisach końcowych, szkoda, że w ostatecznym rozrachunku Duchy od brudnej roboty są jedynie ciekawostką, nie pełnowymiarowym kinem fantastycznonaukowym, lecz należy ekipie przyklasnąć za odwagę wytyczania własnych ścieżek i próbę podjęcia dialogu z widzem.

REKLAMA