DRIVE. Film kontrastów

Kiedy Nicolas Winding Refn zachęcał Ryana Goslinga do zagrania głównej roli w Drive, opisał ponoć swój projekt jako „film o facecie, który jeździ nocami po mieście i słucha starych przebojów”. Trudno byłoby streścić Drive lepiej.
Wbrew temu, co mogłaby sugerować sensacyjna historia i mnogość przedstawionych w zwiastunie scen pościgowych, jest to obraz zaskakująco powolny i – szczególnie przez pierwszą połowę – stonowany. Założę się, że przeciętnemu hollywoodzkiemu rzemieślnikowi fabuła wystarczyłaby na niecałe trzy kwadranse materiału. Refn nie widzi w tym jednak problemu, ale idealną okazję do przedstawienia własnej, szalenie oryginalnej wizji. Duński reżyser rezygnuje z dynamiki na rzecz celebracji. Poszczególne elementy – zachodzące słońce czy ulice Los Angeles – wydają się być dla niego o wiele ważniejsze niż szybkie tempo akcji; to między innymi one, a nie scenariusz, wynoszą Drive na wyższy poziom. Sceny, w których grany przez Goslinga Kierowca jeździ po skąpanym w mroku mieście, są tak klimatyczne i hipnotyzujące, że urastają wręcz do rangi osobnego bohatera filmu. Kontemplacyjny charakter tych momentów przywołuje skojarzenia nie tylko z filmami Michaela Manna, ale też z Amerykaninem”– Anton Corbijn podobnie celebrował proces składania broni.
Spokojne tempo w żadnym wypadku nie oznacza jednak, że podczas seansu będziemy nerwowo zerkać na zegarek. Każda klatka Drive jest nasycona emocjami po same brzegi. Już pierwsza scena, opublikowana zresztą przez dystrybutora kilka miesięcy przed premierą, daje przedsmak tego, co zobaczymy w dalszej części filmu. Główny bohater parkuje przed zamkniętym sklepem. Z krótkofalówką włączoną na policyjnej częstotliwości i wykałaczką w kąciku ust czeka na złodziei, których ma bezpiecznie odwieźć z miejsca napadu. Kiedy faceci w kominiarkach wsiadają do samochodu, Kierowca nie rusza z kopyta, uruchamiając jednocześnie dynamiczną ścieżkę dźwiękową i szybki montaż. Zamiast tego jedzie z normalną prędkością, żeby się nie wyróżniać, chowa samochód za ciężarówką i pozwala spokojnie przejechać patrolującym dzielnicę gliniarzom. Wie, że na ulicach Los Angeles o wiele lepiej się schować, niż skupić na sobie uwagę i uciekać przed gigantyczną obławą. W tle słyszymy tylko delikatny podkład muzyczny, głosy policjantów, włączone radio i – momentami – ryk silnika. Choć do pościgu właściwie nie dochodzi, napięcie sięga zenitu.
Drive to od początku do końca film kontrastów. Refn łączy sentymentalną historię miłosną z naturalistyczną makabrą (czasami nawet w jednej scenie!), zestawia poetyckie momenty z wulgarnymi dialogami gangsterów-dresiarzy, przetyka stare przeboje electropopem, żongluje pomysłami podpatrzonymi u innych reżyserów, i – o dziwo – ani na chwilę nie gubi spójności swojego dzieła. Jeżeli czegoś się spodziewamy, możemy być pewni, że duński reżyser wywróci nasze oczekiwania do góry nogami – nawet jeśli nie w warstwie fabularnej, to w formalnej. Drive jest jak samochód złożony z pozornie niepasujących elementów, stuningowany w dziwaczny sposób, który mimo wszystko jeździ (i wygląda) wspaniale.
Podobne wpisy
Według zasady skrajnych przeciwności został też przedstawiony główny bohater. Kiedy go poznajemy, wydaje się być klasycznym, małomównym twardzielem, z wykałaczką na stałe wsadzoną w usta. Gdy zaczyna czuć „coś” do granej przez Carey Mulligan Irene, sąsiadki z bloku, zachowuje się jak nieśmiały chłopiec, który po raz pierwszy odważył się spojrzeć dziewczynie w oczy. Z kolei w drugiej części filmu Kierowca postawiony zostaje w sytuacji podbramkowej; wtedy wychodzi z niego kierowany pierwotnymi instynktami brutal, rozdarty pomiędzy platoniczną miłością a koniecznością czynienia zła. Kocha i nienawidzi w tak samo bezgraniczny sposób. To fascynująca postać, choć na dobrą sprawę nic o niej nie wiemy – nie znamy ani przeszłości, ani imienia Kierowcy. Sam Driver odzywa się niechętnie, jego wypowiedzi są treściwe i zdawkowe (jak zresztą wszystkie kwestie w filmie), a Gosling rozgrywa poszczególne cechy charakteru sugestywnie, używając przy tym minimalistycznych środków.
Niemal cały drugi plan reżyser zasiedlił społecznymi mendami, nie zasługującymi na minimum współczucia. To dresiarze, gangsterzy, drobne oprychy. Większość z nich nie potrafi wypowiedzieć zdania bez chociaż jednego „fucka”, wszyscy gonią za kasą, nie oglądając się na konsekwencje. W tym gronie Kierowca jest postacią z innego świata. Wiemy tylko, że był samotny i że dłużej samotny być nie chce. Kiedy zakochuje się w Irene, stawia wszystko na jedną kartę, odkrywając w sobie i ciepło i wściekłość. Jest autentyczny zarówno w scenach, w których uśmiecha się niewinnie, rozmawiając z dziewczyną o pozornie nieistotnych rzeczach (pomiędzy bohaterami tworzy się niesamowita chemia), jak i wtedy, gdy rozdeptuje na miazgę głowę nasłanego gangstera.
Część krytyków wykazuje pewne powinowactwo Refna z Quentinem Tarantino; to całkiem dobry trop – obaj panowie nie ukończyli szkoły filmowej, obaj wyraźnie uwielbiają kino gatunkowe, obaj wypełniają swoje filmy zapożyczeniami. W tym miejscu podobieństwa się jednak kończą. Refn, w przeciwieństwie do starszego kolegi, nie lubi długich dialogów, zastępuje je obrazem i drobnymi, znaczącymi gestami. Nie interesuje go też dosłowne cytowanie i puszczanie oka do widza – choć w Drive jest jedna scena, którą można by uznać za reżyserskie „mrugnięcie”, wynika ona z fabuły i nie stanowi esencji filmu Duńczyka.
Pomimo że w kilku momentach Refn ociera się o pretensjonalność, Drive to jak na razie najbardziej intrygujący i hipnotyzujący film roku. Mnożąc kontrasty Refn uzyskuje oryginalny styl, tworzy nową jakość, dzięki której Drive ma szanse zdobyć spore grono oddanych wyznawców. Dawno nie pojawił się film z takim potencjałem na zasłużony kult. Nie mogę się doczekać, jaki będzie następny efekt współpracy skandynawskiego reżysera z dużą wytwórnią.