DOPE – rewelacja festiwalu w Sundance
Dope Ricka Famuyiwy po raz pierwszy raz wyświetlono w trakcie tegorocznego festiwalu w Sundance. Film Afroamerykanina został ponoć okrzyknięty faworytem publiczności, a z imprezy zabrał ze sobą statuetkę przyznawaną za najlepszy montaż. Tłem dla wydarzeń mających miejsce w produkcji są czarne dzielnice Los Angeles, głównymi bohaterami jest natomiast troje przyjaciół, którzy pragną wyrwać się z gangsterskich przedmieść. Porównanie nasuwa się wręcz machinalnie – Boyz n the Hood.
Klasyk czarnego kina wyreżyserowany w roku 1991 przez Johna Singeltona z pewnością jest jednym z ulubionych filmów twórcy, niemniej Dope różni się od niego zdecydowanie większą dawką humoru. To skrzyżowanie Singeltona i komediowego samograja, który z całą pewnością poradzi sobie na wielu rynkach, w tym polskim.
Malcolm, Diggy i Jib (w tej roli Tony Revolori, znany z roli Zero w Grand Budapest Hotel) to trójka geeków zafascynowanych hiphopową kulturą lat dziewięćdziesiątych. Mimo, że kolorowe koszule, jeans i spodnie a la Mc Hammer są już nieco passe, a w szkole dominują Jordany, stylowe dresy oraz pięć rozmiarów za duże bluzy, trójka odszczepieńców z upodobaniem wskakuje w ciuchy ze starych teledysków. Zbieranie łomotu jest wpisane w ich styl życia, podobnie jak brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej, choć w przypadku wyglądającej jak facet Diggy jest to stwierdzenie dosyć mylące, ponieważ dziewczyna gustuje raczej w paniach trzęsących tyłkami na teledyskach, niż w gangsterach z diamentowymi grillami na zębach. Ich życie zmienia się w trakcie imprezy, na której przypadkowo wchodzą w posiadanie sporej ilości kokainy oraz broni. W tym momencie Famuyiwa zaczyna rozkręcać karuzelę przypadków i zbiegów okoliczności, które wpędzają trójkę w coraz dziwniejsze sytuacje.
Mimo, że przez większą część seansu Dope jest po prostu niewinną komedią sensacyjną pogrywającą sobie ze stereotypami na temat czarnej młodzieży, twórcy w kilku momentach wyraźnie podkreślają, że mają dla publiczności ważne przesłanie. Brzmi ono oczywiście tak samo, jak brzmiało za czasów pastora Kinga – chcemy równych praw, równych szans, zaprzestania oceniania ze względu na kolor skóry oraz pochodzenie. Zaangażowane one-linery w stylu „A czy gdybym był biały, czy w ogóle zadawalibyście mi to pytanie?” (zdanie kończące esej decydujący o przyjęciu na Harvard), to zdecydowanie najsłabszy element filmu. Ciężko brać je na poważnie w momencie, gdy przez 80% seansu śmiejemy się po prostu z bandy dzieciaków, które usiłują wyplątać się z absurdalnej sytuacji. Na szczęście Famuyiwa zgrywa kaznodzieję z umiarem, dlatego można na to wszystko po prostu przymknąć oko. Gdy tak zrobimy, Dope może sprawić sporo filmowej radochy.
[quote]A wszystko za sprawą dobrego scenariusza, żywych i przekonywujących dialogów oraz szaleńczego tempa akcji, które nie pozostawia miejsca na nudę.[/quote]
Montaż istotnie pełni tutaj ważną rolę i wcale nie dziwię się temu, że amerykańscy sędziowie nagrodzili go w Sundance. Film Ricka Famuyiwy to naprawdę kawał solidnie zrealizowanego kina rozrywkowego, który – mimo ograniczenia wydarzeń do afroamerykańskiego podwórka – ma potencjał do stania się sporym sukcesem finansowym zarówno w kraju hamburgerów, jak i po wschodniej stronie wielkiej wody. Zważywszy na to, że za projektem stoi między innymi Pharell Williams, znany z tego, że wszystko czego dotknie, niemal natychmiast zmienia się w dolary, widzę przyszłość Dope zdecydowanie w jasnych barwach, choć jest to nieco przewrotne podsumowanie filmu zrobionego przez Afroamerykanów i opowiadającego o Afroamerykanach.