search
REKLAMA
Nowości kinowe

DOKTOR STRANGE

Jakub Koisz

26 października 2016

strange
REKLAMA

W jednej z zabawnych scen najnowszej superprodukcji Marvela pewien mężczyzna ściska egzemplarz Drzwi percepcji Huxleya. Momentów sugerujących, że Dr Strange to próba wprowadzenia uniwersum w nowy, dziwny wymiar, jest więcej. Nawiązania do New Age’u, zen, małe mrugnięcia okiem dla znawców środków psychodelicznych i okresu, w którym zaczęła się druga fala wydawniczego światotwórstwa, ta skąpana w LSD i ezoterycznych inspiracjach. Owa książka Huxleya to jednak ślepy trop. Film jest dziwny, ale nie wyrywa się z łomem do podważania czy to drzwi percepcji, czy to paradygmatów kina superbohaterskiego. Myślę, że to dobrze.

Kim jest doktor Stephen Strange – zostawię do odkrycia. Marvel Studios osiągnął już taką pozycję i pewność siebie, że z sukcesem sięga nawet po bohaterów trzymających się w komiksowym świecie na uboczu. Zresztą egocentryczny neurochirurg, który w wyniku wypadku traci pełną sprawność w dłoniach, aby następnie ją odzyskać z dodatkowym pakietem w postaci magicznych supermocy, dopiero rozkręca się na ekranie i póki co działa sferze magiczno-astralnej. Niuanse tej jego stricte originowej drogi ku przemianie niech zostaną niespodzianką rozpakowaną w kinie.

Podoba mi się, w jaki naturalny sposób magia stała się częścią tego serialu. Na tym poziomie, czyli wprowadzenia magii (której skrawki można było już dojrzeć w Thorze) film sprawdza się wyśmienicie. Jest to mała podpowiedź dla wszystkich, którzy chcą ekranizować komiksy o pozornie zbyt udziwnionej konwencji, a okazuje się, że aby jako tako poszło, wcale nie są potrzebne narzędzia tzw. pulpu, a jedynie konsekwentne wykładanie widzowi, że w tym oto fikcyjnym uniwersum zdarzyć może się wiele.

strange-2

I dzieje się, oj, dzieje. Miasta składają się niczym olbrzymie kanapki z salami, czarnoksiężnicy rysują w powietrzu zaklęcia wyglądające jak hologramy albo hipsterskie tatuaże, w oczy biją wizuale typu fraktalnego jak po końskiej dawce DMT, kolory same podkręcają swoją tonację, czasem jest śmiesznie, a czasem strasznie, charyzma Benedicta Cumberbatcha nawet nie zadrży pod naporem odjechanych scen akcji, a peleryny pięknie falują na wietrze.

Nie rozumiem narzekania na Mikkelsena grającego przeciwnika, który nieźle sprawdza się jako antyteza protagonisty i sprawdzian jego umiejętności. Tilda Swinton, która wprowadza młodego adepta czarnej magii do katedry potęgi i wielkich zaklęć, jest uroczym, przeszarżowanym hołdem dla filmów z Bruce’em Lee i kiczowatej mistyki z kina kopanego. Aktorsko nie ma tutaj czym się popisać tylko Rachel McAdams.

Marvel's DOCTOR STRANGE L to R: The Ancient One (Tilda Swinton) and Mordo (Chiwetel Ejiofor) Photo Credit: Jay Maidment ©2016 Marvel. All Rights Reserved.

Zadziwiająca jest ta spójność w budowaniu historii i uczucie, że podobnie jak w przywołanym Thorze – udało się zrealizować oryginalną wizję, mimo że wiele mogło pójść nie tak. Szanuję odwagę, ale można było bardziej zabawić się chociażby zakończeniem. Największym problemem widowiska jest to, że mimo wyraźnych inspiracji psychodelicznych, ucieka on w przewidywalną konstrukcję opowieści superbohaterskiej, przez co cierpi wiarygodność wewnętrznej przemiany herosa. Po reżyserze oczekiwać można jedynie tego, że potrafi balansować między jawą a koszmarem oraz umiejętnie skacze między realizmem a demonicznością, ale wspólnie ze scenarzystą, C. Robertem Cargillem, nigdy wcześniej nie poruszali się w sferze “dziwności”. Niepokoju – owszem. Oniryzmu – niezbyt.

Wszystkie te świetne, należy zaznaczyć, podróże międzywymiarowe przypominają mi kino Nolana, któremu przecież zarzucano, że za mało oddaje się wizualnemu szaleństwu jak na powieści o innych wymiarach, szaleństwie, magii właśnie czy choćby koszmarze sennym. Zresztą nie chodzi mi tylko o te składające się miasta i poszarpane przez pryzmat wizuale, ale również o portale, które przecież były już kanwą finałowej walki w Thorze. Ten film robi to jednak ładniej i przejrzyściej, dzięki czemu nawet jeśli jest to “bezpieczna dziwność”, to przynajmniej zapierająca dech w piersiach. Można się nieco rozczarować, oczekując, że będzie to zapowiedź nowej generacji ekranizacji Marvela, ale na liście najdziwniejszych i najoryginalniejszych filmów serii pierwsze miejsce wciąż mają niezastąpieni, pulsujący Strażnicy Galaktyki. Dr Strange to przy nich dżoint spalony we dwóch z włączoną płytą The Beach Boys, ale jeszcze nie Pink Floydów.

strange-1

Szukam tych minusów nie na siłę, bo intuicyjnie czuć, że nie jest to poziom Zimowego Żołnierza, a pierwszy Kapitan Ameryka wydawał się bardziej oddawać ducha oryginału. Minusem jest przede wszystkim bezpieczeństwo i zachowawczość. Rozumiem, że postać tak oryginalna jak Strange mogłaby połamać pióro niejednego początkującego scenarzysty i jego pierwsze przygody najlepiej jeśli będą prostą, trzyaktową historią narodzin i przemiany. Czekam więc na to, gdzie Marvel zabierze Strange’a w kolejnych przygodach. I liczę, że będą miały one bardziej odczyn kwaśny niż neutralny, if you know what I mean.

REKLAMA