DOBRE RADY JOHNA WILSONA – SEZON DRUGI. Gość nagrywa wszystko w Nowym Jorku i robi z tego dzieło sztuki
Dobre rady Johna Wilsona są pomijanym serialem, ponieważ opis tej produkcji nie jest w stanie w jakikolwiek sposób oddać tego, co dzieje się na przestrzeni kolejnych dwudziestokilkuminutowych odcinków. Można pisać, że serial HBO to dokumentalny pejzaż gigantycznej metropolii zamieszkałej przez ekscentryczne indywidua, można również stwierdzić, iż ów tytuł to zaskakująco refleksyjna próba wizualnego zaprezentowania stanu ducha jednostki zagubionej w betonowym labiryncie wielkiego miasta, w którym próbuje sobie wszystko zracjonalizować, byle nie popaść w szaleństwo, niemniej jednak to nadal będzie za mało, żeby w pełni oddać doświadczenie nabyte w trakcie seansu 12 odcinków Dobrych rad Johna Wilsona.
Nie ma co ukrywać – sekret tkwi w postaci reżysera, scenarzysty, operatora kamery oraz głównego bohatera całego przedsięwzięcia. Oczywiście nie sposób wskazać, na ile John Wilson jest w swoim serialu sobą, a na ile wymyśloną na potrzeby serialu personą. Niemniej jednak w samej produkcji jest on niezwykle skrupulatnym obserwatorem życia codziennego, który z okruszków powszedniości potrafi stworzyć uniwersalną tezę na temat ludzkiej egzystencji. Absurdalnie postawione pachołki na chodniku, stado gołębi pożerające skrawki pieczywa, a nawet parkujące samochody – każdy element miejskiego krajobrazu stanowi artystyczną pożywkę dla twórcy, z każdego zarchiwizowanego fragmentu rzeczywistości John Wilson potrafi wysnuć zaskakującą, uniwersalną tezę na temat ludzkiego życia, pragnień, marzeń oraz lęków.
Dzięki Johnowi Wilsonowi z drugiego sezonu jego serialowego dokumentu widzowie mogą dowiedzieć się, jak inwestować w nieruchomości, nauczyć się doceniać smak wina, przekonać się, jak trudno znaleźć miejsce do parkowania w wielkim mieście, gdzie wyrzuca się baterie i co zrobić, by zapamiętać sny, a także zobaczyć, jakie konsekwencje niesie ze sobą podejmowanie spontanicznych decyzji. Reżyser zawsze wychodzi od drobnostki do szerszego planu, od dobrze znanej cząstki życia każdego z nas, by następnie poprowadzić narrację w zaskakujących kierunkach. Z kolei te wszystkie uroczo zabawne komentarze obrazuje fantastycznymi kadrami Nowego Jorku.
Według mnie XXI-wieczne zachodnie społeczeństwa charakteryzują się wręcz szaloną maksymalizacją czasu i miejsca. Innymi słowy, każda sekunda musi być wykorzystana do cna, zaś cała przestrzeń zagospodarowana. Tymczasem Wilson przypomina współczesnego flanera, człowieka błąkającego się bez celu, wyznawcy spacerowania jako sposobu na życie. Ot, mężczyzna przechadza się po ulicach i podgląda nowojorczyków. Dobre rady Johna Wilsona są serialem bezcelowym w tym sensie, iż nie ma w nim początku ani końca. Nie trzeba po kolei oglądać kolejnych odcinków, a z drugim sezon spokojnie można się zapoznać przed pierwszym. Tak jak w trakcie spaceru – skręt w lewo może dostarczyć zupełnie innych doświadczeń od skrętu w prawo, zaś żadna z obranych dróg nie jest ani lepsza, ani gorsza. W dobie wycyzelowanych produkcji streamingowych i spotifajowych algorytmów dzieło Johna Wilsona jest uroczo anachroniczne. Bazuje jedynie na podjętej przez autora próbie stworzenia nici porozumienia między nim a odbiorcą, splecionej głównie z podobnych doświadczeń nabywanych w trakcie zwyczajnego, codziennego życia. Któż bowiem nie miał nigdy problemów z parkowaniem, ewentualnie nie wiedział, co zrobić z zużytymi bateriami?
W tym kontekście propozycja HBO jawi się jako niezwykle uczciwa opowieść o życiu samym w sobie. Zamiast bombastycznej opowieści z milionem przewrotek fabularnych, ze scenografią rodem z okładki „Vogue”, z postaciami żywcem wyciągniętymi z modowych wybiegów, Dobre rady Johna Wilsona są skromnym dziełkiem o normalsach. O mnie, o tobie, o naszych sąsiadach, o nieznajomych mijanych przez nas przy sklepowych półkach. Jednakże wspaniałość omawianej produkcji polega na tym, że Wilson w zwykłości dostrzega niezwykłość, dzięki czemu jego artystyczne dziecko jest jedyne w swoim rodzaju.