DO ZOBACZENIA W ZAŚWIATACH. Spisek artysty i księgowego
Po zakończeniu służby wojskowej w okopach pierwszej wojny światowej dwaj weterani – Edouard Péricourt (znany ze 120 uderzeń serca Nahuel Pérez Biscayart) i Albert Maillard (reżyser Albert Dupontel) – stają się w cywilu zapomnianymi przez rząd bezrobotnymi, a na domiar złego jeden z nich jest inwalidą ze zniszczoną twarzą. Pozostawieni sami sobie, muszą znaleźć pracę i nowy cel w życiu, które zaczynają właściwie od nowa.
Do zobaczenia w zaświatach, choć porusza trudne tematy, ma w sobie łagodność kina familijnego. Prolog w okopach pokazuje okropieństwa wojny na tyle, by dało się odczuć śmiertelne zagrożenie, lecz nie epatuje krwią i makabrą. Podobnie uzależnienie Edouarda od morfiny – wystarczyło kilka scen, by pokazać go na głodzie i po zastrzyku, ale bez turpistycznych szczegółów znanych z innych filmów o narkomanach. Jest zabawnie, bywa dramatycznie, a czasem trochę niesamowicie, ale nie obeszło się bez zgrzytów między poszczególnymi wątkami. Do zobaczenia w zaświatach ogląda się z rosnącym zaciekawieniem, choć wymaga także proporcjonalnej dawki cierpliwości. Wszystko przez chaotyczny sposób opowiadania historii dwóch weteranów.
Najciekawsze fragmenty filmu poświęcone są rekonwalescencji Edouarda po urazie twarzy i jego rozwojowi artystycznemu. Przeraża go własny wygląd. Do tego stopnia, że początkowo woli się zabić, niż żyć w takim stanie. Nie pomagają makabryczne propozycje protetyków, a jedyną pomocą w walce z bólem jest morfina. Ze szpitala wychodzi całkowicie uzależniony i interesuje go tylko kolejny zastrzyk. Ukrywa się na strychu, który dzieli z Maillardem. Péricourt nie widzi dla siebie miejsca w powojennym świecie, gdzie hołduje się poległym, a weterani głodują. By poprawić swój wygląd, zaczyna robić kolejne, coraz bardziej fantastyczne maski, które ukrywają jego wojenną ranę. Tym samym spełnia się artystycznie. Sztuka jest dla Edouarda autoterapią i metodą powrotu do świata. A ponieważ nie ma w nim ani miejsca, ani porządnej pracy dla weteranów, wymyśla sposób na zarobienie dużych pieniędzy kosztem urzędników państwowych.
To właśnie tej intrydze reżyser poświęca najwięcej czasu. Tym samym Do zobaczenia w zaświatach, choć ma w sobie elementy dramatu i komedii, najbardziej chce być filmem o oszustach. Péricourt wpada na pomysł, by założyć fikcyjną firmę budującą pomniki ku pamięci poległych żołnierzy. Edouard robi katalog ze szkicowanymi wzorami i bierze udział w konkursie. Jest przy tym nieświadomy tego, że za budowę zwycięskiego monumentu płaci… jego własny ojciec, z którym od zawsze miał na pieńku. Plan zakłada wyłudzenie pieniędzy z góry i ulotnienie się. W międzyczasie Maillard oszukuje spekulantów wojennych i odkłada pieniądze w ukryciu. Współpraca obu panów wychodzi na pierwszy plan, stając się wątkiem łączącym wszystkie pozostałe. Paradoksalnie to najsłabsza część filmu, ponieważ cała dramaturgia ulatnia się przez zbędną narrację spoza kadru, która wyjaśnia nawet najprostszą scenę. Nie pomagają poupychane po bokach wątki romantyczne, jakby Francuzi byli chronicznie niezdolni do nakręcenia czegokolwiek bez ckliwych wstawek z bohaterami patrzącymi sobie głęboko w oczy. I bez tego fabuła – w gruncie rzeczy prościutka – wydaje się nadmiernie zagmatwana. Reżyser przeskakuje między wątkami, które mają różny rytm oraz ciężar emocjonalny, a co za tym idzie, zamiast składać się w spójną całość, funkcjonują obok siebie. Film traci przez to płynność narracji, ale nadal ma dużo do zaoferowania.
Niezgrabne prowadzenie akcji i przeskakiwanie między rozpoczętymi wątkami wygląda tak, jakby reżyserowi bardzo zależało na pokazaniu wielu szczegółów z książki i scenariusza, ale nie miał pomysłu na to, jak wszystko płynnie połączyć. Możliwe, że po lekturze pierwowzoru to wrażenie zanika, niemniej film powinien obronić się sam, a pod tym względem jest tylko trochę udany. Albo inaczej – jest udany, jeśli widzom wystarczy cierpliwości przy doświadczaniu nieustannie zmienianego rytmu opowiadanej historii. Treść jest intrygująca, lecz forma irytująca. Ścieranie się jednego z drugim przez cały seans nie pozwala w pełni cieszyć się tym, czym Do zobaczenia w zaświatach mogłoby być, gdyby twórcy byli bardziej zdecydowani, jaki film chcą zrobić.