search
REKLAMA
Recenzje

DŁUGA NOC. Recenzja hitu od HBO

Jacek Lubiński

10 września 2016

REKLAMA

Wiesz, jak to jest, bo gdzieś w głębi serca zdajesz sobie sprawę z tego, w jak komfortowej sytuacji nadal się znajdujesz. Jesteś młody, więc możesz jeszcze bajerować starych, a drobne grzeszki uchodzą ci wciąż płazem, zbywane zazwyczaj uśmiechem lub machnięciem ręki, ewentualnie niewielką reprymendą, najczęściej słowną. Bez zobowiązań, ciekawy świata i nadal nie odkrytych granic, pełen energii i buzujących w ciele hormonów.

Nic zatem dziwnego, że gdy tylko nadarza się okazja, a kumpel zawodzi w kluczowej chwili, nie zastanawiasz się długo nad konsekwencjami zwędzenia ojcowskiego auta i zarazem głównego źródła zarobku całej rodziny. Nie przychodzi ci również do głowy, że przecież nie masz tak naprawdę pojęcia o obsługiwaniu taksówki, co szybko prowadzi do kolejnych problemów. Te jednak także zdają się być nieważne w starciu z perspektywą jak najszybszego dotarcia do celu – na mityczną imprezę, na której w końcu będziesz mógł w pełni zasmakować życia.

Ale i to ci się nie udaje, bo nagle na drodze staje piękna nieznajoma, w której grę zaczynasz grać bez większych oporów, bo to coś nowego, podniecającego i jakże przyjemnego. Seks, narkotyki i rock’n’roll dosłownie wypełniają ci wieczór, a ty się nie przejmujesz, bo i właściwie czym? I noc, i dziewczyna śmieją się do ciebie – obie równie ponętne i, co ważniejsze, łaknące twojego towarzystwa. Dopiero nad ranem do twej wciąż buzującej od wrażeń głowy dociera, że coś jest nie tak. Na widok krwi i przerażająco zastygłych oczu dziewczyny, której imienia nawet nie pamiętasz, panikujesz. Uciekasz, popełniając po drodze kolejne błędy, w duchu licząc na to, że i te zostaną ci wybaczone. Nie tym razem…

the-night-of2

Moving near the edge at night
Dust is dancing in the space

O The Night Of – niespodziewanym hicie tegorocznego repertuaru HBO – było głośno już jakiś czas temu. Kiedy grający jedną z kluczowych w serialu postaci James Gandolfini nagle zmarł, los projektu stał się niepewny. Nie pomogła rezygnacja z udziału w serii zastępującego go Roberta De Niro, który musiał uznać wyższość innych zobowiązań. Ostatecznie w akcji możemy oglądać Johna Turturro, który nieraz kradnie dla siebie całe show za pomocą… stóp (może będzie spin off, jak w przypadku Breaking Bad?). Z tym małym fetyszem twórców – wnoszącym jednak do całości nieco subtelnie uroczego humoru – mierzyć się muszą inne osobowości dużego i małego ekranu, zarówno starzy wyjadacze (Bill Camp, Paul Sparks, Michael Kenneth Williams), jak i świeże narybki, twarze jeszcze nie obyte i przez to wiarygodne (Wolny strzelec Riz Ahmed i znana z amerykańskiej wersji Kumpli Sofia Black-D’Elia).

Wszyscy oni muszą uznać jednakże wyższość gęstego i wielce posępnego klimatu, dzielnie krocząc pośród cieni świata przedstawionego – niekiedy może aż nadto odartego z nadziei lub choćby okazjonalnych przebłysków słońca. Nie ma tu dla nich miejsca, bo też i nie jest to zwieńczona happy endem i morałem bajka na dobranoc. To gorzka opowieść o niespełnionej miłości, jako żywo wyjętej z zainspirowanej wszak innym filmowym, lecz bardziej psychodelicznym medium, piosenki The World Spins Julee Cruise.

A dog and bird are far away
The sun comes up and down each day

W rzeczywistości to przełożenie na jankeski język telewizji brytyjskiej produkcji sprzed ośmiu lat, noszącej o wiele mniej romantyczny, ale też i bardziej adekwatny tytuł System sprawiedliwości (w obsadzie m.in. Ben Whishaw, Pete Postlethwaite i Eddie Marsan). Ten swoisty remake nie powinien jednak dziwić ani tym bardziej drażnić, skoro powstał we współpracy z BBC i pod czujnym okiem ojca oryginału, Petera Moffata (bez pokrewieństwa z kreatorem Doktora Who Stevenem), który tutaj nie tylko służył ponownie swoim piórem, lecz także został producentem i mógł z łatwością nadzorować zapędy dwójki innych legendarnych scenarzystów: Richarda Price’a (Okup, Kolor pieniędzy) i Stevena Zailliana (Lista Schindlera, Moneyball). O znakomite, mięsiste dialogi nie trzeba się więc martwić.

the-night-of3

Oczywiste różnice fabularne wynikają natomiast głównie, ale nie tylko, z dwóch odmiennych machin prawno-wykonawczych obu narodów oraz innych przyzwyczajeń kulturowych. Te ostatnie jednak coraz bardziej zacierają się w zachodniej cywilizacji, co dobrze widać właśnie w Długiej nocy, gdzie protagonistą uczyniono muzułmanina. Dodatkowo w USA z liczącego sobie pięć odcinków materiału zmajstrowano osiem epizodów, czyli – nieco na przekór podobnym zabiegom – w miarę dynamiczną, żwawą akcję porzucono na rzecz budowania napięcia, stopniowania dramaturgii i pogłębiania osobowości (i trzeba przyznać, że wyszło to świetnie). Poza tym oraz nieco inaczej rozłożonymi akcentami jest to niemalże dosłowna kalka historii z UK, o młodzieńcu oskarżonym o morderstwo, którego zupełnie nie pamięta. Jeśli spojrzeć na sukces, popyt, a także jakość produktu, HBO pewnie wkrótce stacja zmierzy się także z serią drugą, w której zbrodnia była jak najbardziej świadoma, a nawet i uzasadniona. Może być ciekawie…

Light and shadow change the walls
Halley’s comet’s come and gone

W tej o Nasirze Khanie intrygująco bywa bowiem jedynie po części. O ile sam punkt wyjścia, jak i w ogóle pierwszy odcinek łatwo jest zakończyć z podniesionym ciśnieniem na krawędzi fotela, tak wraz z rozwojem wydarzeń twórcy zaczynają się trochę rozdrabniać, a serial imponować przede wszystkim przyzwoitym aktorstwem i niesłabnącą atmosferą niejasności wydarzeń rzeczonej nocy. Skrypt jest solidny, ale miejscami wkrada się do niego nieco sztampy. Trochę za mocno skupia się na wspomnianych odnóżach Turturro, który – podobnie jak trafiający do więzienia „Naz” – przechodzi różne stadia przepoczwarzenia. Z kolei inne wątki, jak chociażby ogólny hejt społeczności względem Arabów, traktowane są po łebkach, przedstawiane jakby za bardzo z boku i ostatecznie nie grają większej roli. Podobnie jest z niepotrzebnymi w sumie wtrętami z pogranicza mistyki, które w żaden sposób nie zostają rozwinięte (tajemniczy, jakby wyjęty z serii Oszukać przeznaczenie grabarz).

Jeszcze gorzej prezentuje się fakt, że zarówno nasz bohater, jak i cała jego rodzina oraz właściwie wszyscy pobratymcy są tutaj niezwykle skromnie i biernie przedstawieni. On ma duże sarnie oczy i wydaje się z początku równie zagubiony co Bambi po stracie matki, ale poza tym trochę drażni swą kamienną twarzą. Przez większość czasu Naz wydaje się za mało przejęty całą sytuacją, przyjmując wszystko na klatę z iście pokerową miną. Bez sensu zaczyna także z czasem kozaczyć w nieco upiększonej na potrzeby telewizji społeczności więziennej, w jakiej nazbyt szybko się zatraca, niczego w sumie nie kwestionując. Kompletnie nie widać też po nim, by za wszelką cenę starał sobie przypomnieć utopione w alkoholu i zagryzione dragami kluczowe godziny; ani też tego, że boi się zagłębiać w meandry tej otchłani, która mogłaby mu pokazać jego prawdziwe oblicze. Choć paradoksalnie służy to utrzymania niepewności widza.

the-night-of4

Śledztwo wokół osoby Nasira też pozostawia trochę do życzenia. Razi nawet nie tyle początkowa ignorancja pewnych elementów układanki czy uderzanie w typowy procedural, ale przede wszystkim zachowanie się przedstawicieli prawa w świetle coraz to nowych dowodów i wypływających na wierzch kolejnych podejrzeń. Bo o poruszaniu jakichkolwiek religijnych kwestii z góry można zapomnieć – to co najwyżej ubarwiające drugi plan tło. Szkoda trochę i tego, że często zapomina się o przyczynie, a skupia na skutkach, niejako torpedując psychologię kilku kluczowych postaci. Realizacyjnie również nie znajdziemy tu iskry bożej. Strefa techniczna broni się jednak narzuconym z góry już minimalistyczną czołówką wszędobylskim brudem i unoszącą się w powietrzu brutalną bezsilnością wobec domniemanej zbrodni i zbliżającej się kary.

The things I touch are made of stone
Falling through this night alone

Lecz nawet i traktowanie po macoszemu uczucia Naza, co jakiś czas powracającego w formie tandetnych retrospekcji – niby wyobrażeń, nie jest w stanie zabić ogólnego poczucia bezsensowności prawa i sprawiedliwości w jego obecnym kształcie; bezcelowości pojedynczego istnienia, które pod naporem i natłokiem tak wielu różnych czynników współczesnej cywilizacji zostaje w mgnieniu oka stłamszone. Życia, które na naszych oczach umiera pośród sądowych korytarzy, okratowanych pomieszczeń, układów za zamkniętymi drzwiami i wszechobecnej niechęci, niesłabnących podejrzeń. Zastanawiające przy tym, jak trudno oderwać się od obserwacji teraźniejszości, w której nie chcielibyśmy dobrowolnie uczestniczyć, a w której wszak przychodzi nam żyć. Tutaj, w okowach nocy, widać wyraźnie, że nic nie jest łatwe – nawet z pozoru prosta eskapada na miasto.

Postaci to z kolei przekrój przez wszystkie odcienie szarości – tu nie ma złych i dobrych, każdy może coś ugrać i stracić, wszyscy mają jakiś interes, problem i zarazem coś na sumieniu. Finałowa konkluzja i wyjaśnienie – które nic w sumie nie wyjaśnia, a jedynie mnoży wątpliwości, stanowi taki swoisty pat – niespecjalnie zatem coś w ich bytności rewiduje, o ile w ogóle. Bo też i w końcu nie pragną zmieniać własnych przyzwyczajeń i obecnego porządku. Nawet jeśli się z nim nie zgadzają, nawet jeśli pełni są żalu i czują się tłamszeni nabywanym latami doświadczeniem, to tkwią już zbyt głęboko w systemie. Nieco masochistycznie pozostają więźniami własnych marzeń – niekoniecznie tych o lepszym świecie, co po prostu bardziej ludzkim, cokolwiek to oznacza, jeśli jeszcze ma jakąś wartość. Nie bez kozery bodaj najbardziej przyjazną postacią w całym tym bagnie jest recydywista o najmniej przyjemnej twarzy. On i ten cholerny kot – ostoje spokoju. I jeszcze ta kołacząca gdzieś z tyłu głowy, umilająca najczarniejsze godziny myśl, żeby następnym razem po prostu zostać w domu.

the-night-of5

Love
Don’t go away
Come back this way
Come back and stay
Forever and ever

Koniec końców tak oto młody, z pozoru niewinny chłopak dostaje prawdziwą szkołę życia. Powinna wyjść mu ona na dobre, ale kto wie, czy głupi przypadek już nie zrobił z niego kryminalisty. Może Naz już nigdy nie obudzi się z tego swoistego transu narkotykowego i tęsknoty za rajem utraconym. Może wróci do Freddy’ego lub stanie się seryjnym bywalcem skąpanych w ciemności melin i stałym pasażerem policyjnych suk. I może na którymś z posterunków znów wpadnie na Turturro – lecz już w zupełnie innych okolicznościach, w innej postaci, na innych warunkach.

Lecz równie dobrze ta dramatyczna przygoda może wyzwolić go z okowów wiecznego snu o potędze i świetlanej przyszłości wypełnionej kolorami tęczy, z garnkiem pełnym złota na końcu. Szkoda jedynie, że jego matka już nigdy nie spojrzy mu w oczy w ten sam, pełen troski i ciepła sposób. A on przypuszczalnie już nigdy nie doświadczy podobnie intensywnego, identycznie mocnego i, mimo wszystko, w jakiś sposób czystego uczucia, jak tamtej pamiętnej nocy, gdy gdzieś na nadbrzeżach miasta siedział razem z dziewczyną, której imienia już nie pamięta…

Please stay

korekta: Kornelia Farynowska

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA