DIABELSKI WYNALAZEK. Science fiction na podstawie 20 000 mil podmorskiej żeglugi?
Koniec lat 50. XX wieku, a styl filmu przypomina nieme kino z lat 20., tyle że później udźwiękowione. Oczywiście to u Karela Zemana celowe i na szczęście nie trwa przez cały czas projekcji. Pomysł na film wziął się niewątpliwie z literatury przygodowej i awanturniczej XIX wieku, kiedy ludzie marzyli o podbijaniu głębin oceanów i nieba – w sensie ziemskiej atmosfery. Dzisiaj to bardziej już ciekawostka w ramach gatunku science fiction niż produkcja, która przynosiłaby widzom żywą rozrywkę, niemniej jeśli ktoś kochał Juliusza Verne’a, Josepha Conrada czy też np. Hermana Melville’a, w niektórych momentach Diabelskiego wynalazku z pewnością poczuje nostalgię. Spotkałem się z opiniami, że film Zemana jest najlepszą lub jedną z najlepszych produkcji fantastycznych kina czeskiego. Nie podzielam tego poglądu.
Nie przeszkadza mi to jednak docenić wartości historycznej produkcji. Diabelski wynalazek jest częściowo animowanym filmem fabularnym, pełnym efektów specjalnych, którymi twórcy posługiwali się niemal co chwila. Uznać to można dzisiaj za odwagę, bo środki mieli wyłącznie analogowe. Zeman wykorzystał efekty optyczne, rysowane tła i fotomontaże niemal tak, jak dzisiaj się wykorzystuje zielone tła, tworząc szczątkowe fizycznie scenografie. Tak w Diabelskim wynalazku wszystkie bardziej skomplikowane ujęcia, w tym te szersze, są stworzone w studio – co widać, ale mimo wszystko tworzy to klimat o wiele starszej produkcji niż film z końca lat 50. Takie podejście umożliwiło również zejście z kosztów, bo wystarczyło narysować żaglowiec albo zamek, nie wspominając już o łodzi podwodnej, zamiast wykorzystywać realnie istniejące takie przedmioty i miejsca. W tamtych czasach również w ogóle nie było mowy o filmowaniu pod wodą, więc efekty animacyjne i scenograficzne wymyślane przez ekipę Zemana były jedynym wyjściem.
Fabuła również jest charakterystyczna dla tego reżysera. Historia to zapis dziennika pewnego asystenta profesora-wynalazcy, któremu udaje się stworzyć broń masowego rażenia, zdolną zmienić losy świata. Oczywiście wydaje mu się, że jego osiągnięcie zostanie wykorzystane pokojowo, ale przecież znamy ludzi. Narrator również zdawał sobie z tego sprawę. Zeman o tym wiedział, dlatego wprowadził do filmu czarny charakter przypominający niektórymi cechami kapitana Nemo. O ile jednak pamiętam, dowódca Nautilusa nie był jednak aż tak pospolitym i jednowymiarowym przestępcą. W Diabelskim wynalazku niestety zabrakło czasu ekranowego, żeby hrabiego Artigasa przedstawić dokładniej, mniej czarno-biało. Film trwa zaledwie godzinę i 19 minut. Trzeba jednak zrozumieć, że w tamtych czasach było to bardzo dużo, a to ze względu na znaczną ilość efektów specjalnych. Wyobraźcie sobie ręcznie namalować fakturę zamkowych murów, zrobić falujące morze, narysować i zanimować zwierzęta, statki, morskie dno i sam diabelski wynalazek. Nie można się było posłużyć wtedy montażem komputerowym, więc tygodnie zajmowało zrobienie sceny. Te podobieństwa do Nemo, profesora Aronnaxa i Conseila nie są przypadkowe. Diabelski wynalazek można uznać za bardzo luźną adaptację 20 000 mil podmorskiej żeglugi, chociaż w istocie to adaptacja innej powieści Verne’a pt. Straszny wynalazca. Jest to tekst późniejszy, w którym pisarz wraca do świata stworzonego kiedyś dla kapitana Nemo. Co warto podkreślić, Zeman nakręcił adaptację luźno, lecz z niewątpliwym oddaniem Verne’owi, co zapada w pamięci, chociaż nie chce się raczej do tego filmu wracać z pobudek czysto rozrywkowych. To nie zarzut, a normalny brak zainteresowania przeszłością, wyrażany przez pokolenia urodzonych w innych czasach i obytych z innego rodzaju estetyką kina science fiction. Może gdyby Zeman bardziej zadbał o warstwę dramatyczną produkcji, zmieniając muzykę na mniej slapstickową – którą odgrywał kiedyś taper w niemym kinie – dzisiaj oglądałoby się film znacznie lepiej. Ścieżka dźwiękowa scen podwodnych jest przecież o wiele bardziej wyważona, złowroga, zwłaszcza gdy pojawia się gigantyczna ośmiornica. Kadr, gdy woda przybiera kolor atramentu, chociaż widać tylko czerń, nadal robi na mnie wrażenie, albo kadr duszącego się nurka, którego ręka nie jest w stanie odkręcić zaworu, a wtedy pojawiają się motyle… Niestety potem klimat się radykalnie zmienia i znów słychać ten nieznośny klawesyn wespół z obojami i fagotami. I tak aż do końca, a gdy pojawia się kobieta w przebogato narysowanej komnacie, film z fantastyki naukowej nagle mocno skręca w stronę baśni.
Takie były jednak początki kina science fiction, żeby mogło dzisiaj realizować swoje opowieści o zagładzie dokonywanej przez sztuczną inteligencję. W porównaniu z Wyprawą w przeszłość Diabelski wynalazek jest jednak o wiele mniej liniową produkcją. Warstwa sensacyjna i dramatyczna istnieją. Plany scen się zmieniają, a postaci funkcjonują w ramach spójnej fabuły, a nie edukacyjnego założenia, że w czasie seansu widz musi poznać jak najwięcej prehistorycznych gatunków. Na widza czeka również emocjonujący finał w aeronautycznym stylu rodem z 80 dni dookoła świata. Będzie też chwila refleksji nad kondycją ludzkości, skoro broń masowego rażenia jest w stanie być czymś przez nią tak bezmyślnie pożądanym.