DEMETER: PRZEBUDZENIE ZŁA. Ratuj się kto może! [RECENZJA]
Kilkadziesiąt skrzyń na pokład. Kilka tygodni podróży. Standardowy transport z rumuńskiego wybrzeża do Londynu. Na czele około dwudziestoosobowej załogi doświadczony kapitan Eliot (Liam Cunningham). To jego ostatni rejs przed zasłużoną emeryturą. Na swojego następcę wyznaczył uczciwego, ale nadpobudliwego Wojcheka (David Dastmalchian). Na moment przed opuszczeniem portu na pokład okrętuje się jeszcze pan Clemens (Corey Hawkins). Medyk wykształcony na Cambridge, oddany nauce i wiedzy, kwestionujący nadprzyrodzoność zjawisk i istnienie demonów z zaświatów. Niebawem poznamy pasażerkę na gapę, a przecież kobieta na statku przynosi pecha. Później z jakiegoś powodu gdzieś poznikają wszystkie szczury. To też raczej niepokojący sygnał. Pierwsza ofiara z przegryzioną tętnicą zdziwi jednak wszystkich tam samo. Majestatyczny okręt Demeter mógł zostać przeklęty, a gdy tylko zapada noc, bestia rozpoczyna polowanie. Ratuj się kto może.
Demeter: Przebudzenia zła łączy XIX-wiecznego Drakulę Brama Stokera z horrorową konwencją bliską Obcemu – 8. pasażerowi „Nostromo” Ridleya Scotta. W filmie André Øvredala również mamy do czynienia z sytuacją prawdziwie beznadziejną. Rozpościerające się po horyzont morze ogranicza szansę na jakąkolwiek ucieczkę. Klaustrofobiczne przestrzenie statku często same w sobie wywoływać mogą niepokój i lęk. Groźna bywa też pogodowa aura: siarczyste ulewy, kilkunastu metrowe fale i potężny wiatr, przy odrobinie nieostrożności, mogący każdego wyrzucić za burtę. Morska przeprawa jest już wyzwaniem. Wymagającym twardego charakteru i przeświadczenia, że nie ma się nic do stracenia. Kuszącą motywacją jest na pewno premia za skuteczny i punktualny transport towarów. A każdy dzień zwłoki to mniej srebrników w sakiewce. Nikt nie ma wątpliwości, od pokładowego kucharza po kapitana, że pośpiech jest w cenie.
Film Øvredala punktuje na pewno tym, że załoganci nie są wyłącznie mięsem armatnim dla kolejnych krwawych ataków Draculi, ale każda z przyszłych ofiar wiezie ze sobą jakąś przeszłość i jakieś ambicje. Przypłynięcie do portu w wielkim Londynie dla jednych ma być egzystencjalnym restartem, dla innych momentem wytchnienia lub początkiem zupełnie nowej podróży. Reżyser wplata również, odpowiadający tematowi filmu i dynamicznie zmieniającym się czasom, światopoglądowy spór między racjonalistą Clemensem a uduchowionym Olgarenem (Stefan Kapičić). Okazać się jednak może, że w walce z Draculą tak samo nieskuteczna jest strzelba i wymachiwanie naszyjnikiem z ukrzyżowanym Chrystusem. Demeter: Przebudzenie zła dostarcza odpowiednią dawkę rzezi, ale na niejednowymiarowych, nieobojętnych postaciach.
Sceny w trakcie dnia są jedynie krótkimi przerywnikami między okrytą nocą a delikatnie oświetloną blaskiem księżyca zdecydowaną większością całego filmu. Demeter: Przebudzenie zła sprawdzi więc się raczej oglądany w kinie, a jeśli w domu, to tylko po zmroku. Wtedy kiedy do życia budzi się drapieżnik. Twórcy może mogliby być nieco bardziej pomysłowi w inscenizacji egzekucji, a Dracula w mniej powtarzalny sposób dopadać swoje ofiary. André Øvredal przy tym wie (idąc ścieżką wytyczoną przez Ridleya Scotta i Stevena Spielberga w Szczękach), że najstraszniejsza jest niewiedza i że od pełnego obrazka więcej lęku wywołuje krępujące zbliżenie na detal. Obślizgła dłoń, spiczaste uszy, ociekające krwią kły. Nasza wyobraźnia zaprowadzi nas już w odpowiednim kierunku.
Jeśli w jakimś aspekcie Demeter: Przebudzenie zła jest ponadprzeciętnym osiągnięciem, to na pewno w swojej dźwiękowej oprawie. Skrzypiący pokład, szum przemykającego po żaglach wiatru, szelest ocierających się o statek i napinanych lin czy nieregularne uderzenia fal o burtę. Wszystko to – czasem bardziej, czasem mniej wyeksponowane – znakomicie pracuje na ponury, gęsty, osaczający klimat. Nie jestem przekonany, czy Demeter: Przebudzenie zła wywoła w widzach koszmary przed krwiożerczym księciem ciemności. Może natomiast wzmocnić lęk przed wypłynięciem na otwarte morze.