„Death March” Adolfo Alixa Jr. zapowiadał się niezwykle ciekawie głównie ze względu na swoją oprawę wizualną. Na fotografiach promujących film aktorzy ucharakteryzowani na zmęczonych wojną żołnierzy poruszali się przez świat zbudowany z dekoracji przypominających dziecięcy teatrzyk. Krew, brud oraz inne demony wojny na tle namalowanych na kartonach drzew, traw oraz budynków – niezwykle ciekawa koncepcja.
Historia również brzmiała angażująco. Filipiński reżyser zdecydował się na przybliżenie historii tzw. „Marszu Śmierci”. W roku 1942 wojska filipińskie oraz amerykańskie poddały się japońskiej ofensywie, a konwencja genewska zobowiązywała Japończyków do odstawienia przegranych do obozu jenieckiego. Liczba ludzi znajdujących się w koszarach okazała się jednak kilkukrotnie większa, aniżeli przypuszczano w momencie organizacji akcji przetransportowania więźniów. Japończycy zdecydowali się ostatecznie na marsz w kierunku obozu O’Donell, oddalonego o ponad 100 km. Dla rannych oraz wyczerpanych żołnierzy droga szybko zamieniła się w kalwarię.
Pierwsze sceny „Death March” zapowiadają na wskroś oryginalne i hipnotyzujące widowisko. Wojsko podróżuje przez świat wyglądający jak z sennych majaków, stylistyka momentami przypomina nieco „Sin City” (szczególnie wtedy, gdy japońscy żołnierze wyciągają ostre jak brzytwa miecze). Klimat jest gęsty, żołnierze biją się z własnymi myślami oraz fizycznymi słabościami, widz nie wie co jest rzeczywistością, a co jedynie projekcją umęczonej wyobraźni. Każda kolejna minuta przynosi jednak coraz więcej rozczarowań. Z Czasem Adolfo Alix Jr. staje się zdecydowanie zbyt dosłowny w opowiadaniu o tragedii. Bohaterowie wypowiadają górnolotne mowy o bezsensowności przemocy, reżyser nadużywa natomiast slow-motion oraz grającej na emocjach muzyki. To, co zapowiadało się na oryginalne zderzenie człowieka z koszmarem, ostatecznie transformuje w laurkę wystawioną dla ofiar śmiertelnego marszu. Nie twierdzę, że o tego typu wydarzeniach należy zapominać, ale – z drugiej strony – pamięć nie jest tożsama z pretensjonalnym sprzeciwem wobec okrucieństwa wojny. A Alixa Jr. wszystko jest zbyt jednoznaczne, proste i jednokolorowe (mimo operowania czernią oraz bielą).
Przez nadużywanie zwolnionego tempa oraz nieustanne powtarzanie treści związanych z krytyką wojennej rzeczywistości film Filipińczyka staje się najzwyczajniej nudny oraz mało angażujący. W trakcie seansu na co drugim siedzeniu można było dostrzec osobę, która ucina sobie drzemkę lub dzielnie walczy z chęcią jej przeprowadzenia. To najlepiej świadczy o tym, że mimo dobrych chęci oraz ciekawych pomysłów coś jednak nie wyszło.
Nie sposób nie docenić jednak zdjęć, scenografii, charakteryzacji. Świat stworzony na potrzeby filmu ma w sobie coś, co przyciąga wzrok widza (w końcu to głównie zdjęcia zawarte w katalogu nakłoniły mnie do wizyty w kinie). Adolfo Alix Jr. zapomniał jednak o tym, że film to nie zlepek dobrze sfotografowanych kompozycji, ale i (a może przede wszystkim) historia przez nie opowiadana. Wielka szkoda.
https://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=ZTuNpHsulVg