DAU. NATASZA. Ucieleśniony terror
Impulsem przełamującym tę stagnację jest dla Nataszy pojawienie się francuskiego inżyniera o imieniu Luc, gościnnie pracującego w instytucie. Narodziny romantycznej relacji między bufetową i zagranicznym naukowcem to motyw brzmiący straszliwie sztampowo, ale u Chrzanowskiego nie ma ani krzty harlekinowego kiczu. Romans jest tu wprowadzany przez margines narracji i ujęty w organicznej, nieuciekającej od realistycznego banału i cielesności formie. Cała konstrukcja filmu pracuje zaś na odsłonięcie przez relację Nataszy i Luca okropnej beznadziei życia w sowieckim reżimie, którego areną staje się tu kobiece ciało. Twórcy w głęboko niepokojący sposób zestawiają upojenie z przemocą, rysując dwuwymiarowe uprzedmiotowienie Nataszy – w porządku genderowym i porządku władzy. W ten sposób w bohaterce ucieleśnia się dogłębne zniewolenie totalitarne, sięgające równocześnie ciała, jak i trzewi umysłu. Pozycja bohaterki w tym świecie jest determinowana przez jej płeć i miejsce w hierarchicznej strukturze, tworzonej przez brutalne podporządkowanie cudzej woli, którego stajemy się, jako widzowie, mimowolnymi świadkami.
Dzięki tej koncentracji na jednostkowym doświadczeniu, zbyt wszechogarniającej, by bezpośrednio powiązać ją z konkretnymi dyskursami władzy, Chrzanowskiemu udaje się w DAU. Nataszy powiedzieć coś naprawdę interesującego. Gdyby cały gigantyczny projekt DAU służył jedynie do symulacji Związku Radzieckiego i zaowocował filmami „portretującymi codzienne życie w stalinowskim instytucie”, byłby to zwyczajny przerost formy nad treścią. Jednak sprowokowany przez Rosjanina poziom zanurzenia całej ekipy w ten świat i sprowadzenie jego mechanizmów do surowych psychologicznych i cielesnych doświadczeń owocuje zrodzeniem się z tej nieprzyjemnej rekonstrukcji nieco szerszej refleksji na temat oddziaływania władzy, zniewolenia i zachowania jednostki poddanej wszechogarniającemu terrorowi inwigilacji i kontroli. Choć film nieustannie balansuje na granicy moralnego nadużycia, perspektywa Chrzanowskiego lokuje się na granicy męskiej opresji i eksploatacji cierpienia, a gra z ożywieniem sowieckich realiów niebezpiecznie ociera się o niesławny eksperyment standfordzki, twórcom udaje się stworzyć dzieło brutalnie obnażające doświadczenie przemocy, zakodowanej zarówno w historycznym kontekście epoki, jak i w głębszych warstwach euroatlantyckiej industrialnej organizacji społecznej. Innymi słowy, choć Chrzanowski, Oertel, Jürges i spółka opowiadają o najciemniejszej nocy komunistycznej Rosji, ich wypowiedzi otwierają pole do dyskusji również na temat dnia dzisiejszego i przekraczających konkretnego ducha epoki procesach społecznych.
DAU. Natasza to rzecz straszliwie intensywna, wbijająca się głęboko w świadomość i niedająca spokoju przez długie miesiące. Równocześnie oferuje więcej niż tylko szok – głównym doświadczeniem odbiorczym jest wymuszona przez obrazy refleksja nad totalitarną opresją, a kolejny seans, pozbawiony już inicjalnego oszołomienia wizją Chrzanowskiego, nie przestaje frapować i dotykać. Nawet bez odniesienia do pozostałych części DAU (osobiście ich jeszcze nie oglądałem) Natasza to złożony i ambitny projekt, a także chyba klarowna reprezentacja całego przedsięwzięcia, komunikująca jego formę, od razu naświetlającą wątpliwe etycznie obszary i klarownie wykładająca cele reżysera. Co do tych zaś, to w tym filmie Chrzanowskiemu zależy przede wszystkim na antropologicznej wiwisekcji (słowo powtarzane przez krytykę regularnie, tutaj jednak nabierające zupełnie innego znaczenia) upolitycznienia ludzkiego ciała i jego wpisania w opresyjne struktury. To, do jakich prowadzi to wniosków, jest w dużej mierze kwestią indywidualnego odbioru, warto jednak nie odrzucać na wejściu tej wizji i spróbować podążyć za szeroką perspektywą reżysera. Jeśli jako działania artystyczne ten projekt i film mają jakiś sens, to jest nim sprowokowanie do dyskusji. I DAU. Natasza przynajmniej tę jedną rzecz z pewnością robi.