DANNY BOYLE I JEGO FILMY – Życie mniej zwyczajne
Filip Jalowski
Kino Boyle’a to nieustanna żonglerka gatunkami. Jego filmy są ciężkie do zaszufladkowania, ponieważ często łączą w sobie chwyty należące do różnych stylistyk i porządków. „Życie mniej zwyczajne” doskonale wpisuje się w tę tezę. Z jednej strony prosta komedia romantyczna z udziałem Cameron Diaz oraz Ewana McGregora, który znalazł się na językach po roli Rentona. Z drugiej, dość klimatyczne kino drogi, ze wszystkimi sztandarowymi zagraniami gatunku (metaforyczna przemiana postaci, droga oraz ucieczka jako metafory ich kondycji wewnętrznej). Na dokładkę luźno potraktowany kryminał, w którym to porywacz staje się ofiarą, a porwana mózgiem operacji skierowanej przeciw jej apodyktycznemu ojcu. Boyle na tym jednak nie poprzestaje. W „Życiu mniej zwyczajnym” pojawiają się bowiem niebiańscy przybysze, którzy nie przebierając w środkach, starają się zeswatać ze sobą głównych bohaterów filmu.
Zdawać by się mogło, że z takiej filmowej plątaniny, nic dobrego wyjść nie może, a jednak – uroczy romansik z Diaz i McGregorem to kino udane, głównie ze względu na inteligencję twórcy, który dobrze rozkłada poszczególne akcenty historii. To, w połączeniu z obsadą, która doskonale odnajduje się w ekscentrycznej wizji Boyle’a oraz Hodge’a (scenarzysta) sprawia, że w trakcie oglądania „Życia mniej zwyczajnego” uśmiech praktycznie nie znika z twarzy przez cały seans. Doskonałe na wieczór w trakcie ciężkiego tygodnia. 7/10
Krzysztof Walecki
Pierwsza styczność Boyle’a z Hollywood zakończyła się klapą i raczej chłodnym przyjęciem. A przecież “Życie mniej zwyczajne” jest sympatyczną, miejscami bardzo zabawną i zaskakującą opowieścią nawiązującą do filmów Franka Capry. Oczywiście tylko tematycznie, bowiem realizacyjnie i nastrojowo są to dwa najodleglejsze bieguny kina. Pytanie, czy tego właśnie chcieli fani reżysera, a zwłaszcza wielbiciele “Trainspotting”? Raczej nie. Jego trzeci film cierpi zatem przez fakt, że powstał zaraz po kultowym arcydziele, ale jest przy tym obrazem tak różnym, że wszelkie porównania wydają się nie na miejscu.
Kryminalna historia zamienia się w komedię romantyczną z domieszką magii, bowiem głównych bohaterów, przebojową Cameron Diaz oraz uległego jej Ewana McGregora, próbuje popchnąć ku sobie para aniołów. Środki, z jakich korzystają, kojarzą się wprawdzie z kinem sensacyjnym, ale to tylko sprawia, że trudno temu filmowi się oprzeć. Jest gatunkową hybrydą (znalazł się tu nawet numer musicalowy), która daje sporo radości szukającym w kinie czegoś oryginalnego i zwariowanego. Nie jest to najlepszy film Brytyjczyka, ale ewidentnie dowodzi jego nieograniczonej energii i talentu. 7/10
Rafał Oświeciński
Zazwyczaj jest tak, że twórca, który osiąga duży sukces dzięki konkretnemu tytułowi, trzyma się kurczowo stylu, formy, który doprowadził go do tzw. popularności. Czasem jest to kiepska strategia (bo bardzo rzadko się udaje dublowanie dobrych pomysłów), czasem to dowód na odnalezienie przez twórcą swego języka, różnie bywa. Przypadek Boyle’a jest szczególny, bo “Życie mniej zwyczajne” to zarazem niemal klasyczne kino boyle’owskie (szczególnie z dzisiejszego punktu widzenia), czyli gatunkowy misz-masz, i totalnie odmienne od tego, co pokazał w “Płytkim grobie” i “Trainspotting”. Komedia romantyczna? Mamy, i to w wykonaniu pary, pomiędzy którą jest wyczuwalna odpowiednia chemia. Kino sensacyjne? A jakże, pistolet strzela, pościgi są, słychać w tym echa “Prawdziwego romansu”. Magia? Aha, anioły czuwające nad perypetiami dwójki bohaterów. A jeszcze – kino drogi, teledysk i poważne rozmowy o wydźwięku lekko melodramatycznym. Całość jest odpowiednio wyważona i absolutnie urocza niczym hollywoodzkie klasyki sprzed pół wieku. Bardzo dobry, zapomniany kom-rom z czasów, kiedy nie robiono ich taśmowo, wedle oczywistych reguł. 7/10