CZEKAJĄC NA BARBARZYŃCÓW. Depp i Pattinson na peryferiach Imperium
Samotny fort na peryferiach wielkiego, fikcyjnego Imperium. Zawiadujący placówką bezimienny Sędzia (Mark Rylance) zajmuje się na co dzień katalogowaniem przedmiotów, sporządzaniem urzędniczych pism oraz rozwiązywaniem prozaicznych sporów. Senną atmosferę granicznego fortu zakłóca przybycie pułkownika Jolla (Johnny Depp) – tajemniczego oficera, którego zadaniem jest przeprowadzenie inspekcji fortu oraz zbadanie, czy należy spodziewać się inwazji ze strony zamieszkujących pobliskie tereny „barbarzyńców”.
Film Ciro Guerry (reżysera W objęciach węża oraz Snów wędrownych ptaków) oparty został na słynnej powieści Johna Maxwella Coetzee’ego pod tym samym tytułem. Południowoafrykański noblista pomimo osiemdziesiątki na karku żywo zaangażował się w projekt, w pojedynkę przerabiając swoją prozę na filmowy scenariusz. Stąd zapewne wzięła się bijąca od Czekając na barbarzyńców literackość – klarowny (zgodny z następującymi po sobie porami roku) podział na cztery rozdziały, niewielka liczba dialogów i maksymalne skupienie na głównym bohaterze, który z każdą kolejną minutą seansu staje się coraz bardziej blady i niespokojny.
Ma zresztą ku temu bardzo dobry powód – portretowany przez Deppa oficer okazuje się bowiem faworyzującym rozwiązania siłowe psychopatą. „Najpierw zawsze otrzymuje się kłamstwa. Kłamstwa, a więc nacisk, więcej kłamstw, większy nacisk, jeszcze więcej kłamstw, jeszcze większy nacisk… i wtedy nadchodzi przełamanie. Po przełamaniu potrzeba jeszcze trochę nacisku i dopiero wtedy otrzymuje się prawdę” – w tak wyrafinowanie bezduszny sposób tłumaczy swoje metody oniemiałemu Sędziemu. Po kilku dniach intensywnych przesłuchań pułkownik Joll, spełniwszy swoją misję, opuszcza fort, pozostawiając protagoniście więzienie pełne na wpół żywych, doszczętnie wycieńczonych „barbarzyńców”. Sędzia natychmiast uwalnia zakładników, szczególną troską otaczając ślepą dziewczynę, której podwładni Jolla zwichnęli obie kostki. Bohater za punkt honoru stawia sobie odprowadzenie rannej kobiety z powrotem do rodziny – wyrusza więc na śmiertelnie niebezpieczną wyprawę w głąb okalającej fort pustyni.
To wtedy największe pole do popisu otrzymuje wybitnie utalentowany operator filmu Guerry – Chris Menges (Misja, Michael Collins). Delikatne ruchy kamery powoli odsłaniają przed nami ogrom pustyni, której rozmiar odpowiada rozmiarowi determinacji Sędziego. Ludzie zaczynają przypominać zabłąkane, zdezorientowane mrówki otoczone przez wszechogarniający piach. Jest w tych niezapomnianych kompozycjach coś z epickiej dostojności monumentalnych dzieł Davida Leana – porównania z Lawrence’em z Arabii narzucają się wręcz samoistnie. Czekając na barbarzyńców jest z całą pewnością jednym z najpiękniejszych (pod względem wizualnym) filmów ubiegłego roku. Niepowetowaną stratą jest więc fakt, że pomimo pierwszorzędnej obsady trafił do znikomej liczby kin na całym świecie, nie znajdując dystrybutora również w Polsce.
Wspaniałym zdjęciom wtóruje równie wspaniała muzyka skomponowana przez Giampiero Ambrosiego. Miejscami spokojna i melancholijna, a gdzie indziej niepokojąca i budująca napięcie dostarcza filmowi Guerry nowych interpretacyjnych kontekstów. Jej westernowy charakter zachęca do tego, aby odczytywać Czekając na barbarzyńców jako rewers klasycznych amerykańskich opowieści o ostatnim sprawiedliwym, który w pojedynkę rozprawia się z kilkunastoosobową grupą bandytów. Owszem, Sędzia koniec końców buntuje się przeciwko swoim brutalnym przełożonym – nie czeka go jednak z tego powodu ani odrobina chwały. Bohater szybko trafia do aresztu, gdzie poddawany jest torturom i upokorzeniom ze strony pułkownika Jolla oraz jego pomagiera Mandela (w tej roli zaliczający kolejny udany występ drugoplanowy Robert Pattinson). Świat Czekając na barbarzyńców to świat mroczny i bezlitosny – taki, w którym sprawiedliwość nie popłaca, a wszelkie przejawy oporu zostają stłumione w zarodku.
Na prawdziwych, tytułowych barbarzyńców nie trzeba w filmie Guerry długo czekać. Przybywają w ciemnych okularach, wypucowanych butach i pięknych, lśniących mundurach już na samym początku seansu. Czy warto stawić im czoła i skończyć jak jeden z bohaterów Franza Kafki? A może lepiej biernie zaczekać na apokalipsę, która za sprawą ostatniego, szalenie symbolicznego ujęcia wydaje się nieunikniona?