CZAROWNICA MIŁOŚCI. Powrót do przeszłości w odświeżonej, przewrotnej formie
Tekst z archiwum Film.org.pl (22.02.2017)
Wystarczy trzydzieści sekund projekcji i już staje się jasne, co będzie jej najmocniejszym punktem. Oprawa wizualna natychmiast zapiera dech w piersiach, a jednocześnie przypomina, dlaczego tak wiele złych filmów wciąż można oglądać z pasją i zaangażowaniem. Technicolor. Ta istniejąca od lat dwudziestych ubiegłego wieku technika sprawiła, że wiele filmów zyskało wręcz przesadne nasycenie barwami, co ochoczo stosowano przede wszystkim w animacjach, musicalach czy filmach kostiumowych, ale również w horrorach. Najlepsze przykłady to Gabinet figur woskowych z 1933 roku (jeden z pierwszych), Peeping Tom z 1960 roku, Ptaki Hitchcocka czy Odgłosy Dario Argento (jeden z ostatnich). Współczesne produkcje oczywiście pozwalają na znacznie większy realizm, ale komu potrzeba realizmu? Trzeba nam magii! A Czarownica miłości dostarcza jej na wszelkie możliwe sposoby.
Hollywood już u zarania dziejów wiedziało, że kobiece ciało może pomóc w sprzedaży biletów, więc w erze Technicoloru zaczęto je jeszcze śmielej eksponować. Apogeum to rok 1953 i trzy filmy, które rozsławiły imię Marilyn Monroe – Niagara, Mężczyźni wolą blondynki oraz Jak poślubić milionera. W Czarownicy miłości kobiecość także jest ważnym elementem, ale autorzy niszowych produkcji nie muszą zaprzątać sobie głowy oczekiwaniami masowego widza, mogą zmusić schematy do pracowania na rzecz ich indywidualnych wizji. W tym przypadku wizjonerką jest kobieta, reżyserka, scenarzystka, autorka zdjęć i muzyki Anna Biller, a już samo to stanowi perspektywę, jakiej przed pięćdziesięcioma laty nie znano.
W jej pomyśle tytułowa wiedźma miłości to potężna, pewna siebie istota, która cierpi na samotność nie dlatego, bo pisane jest jej poddaństwo, ale dlatego, bo szuka kompana do wspólnego podboju świata. Nie ma w tym ani krzty ideologicznej czy płciowej wojny, to po prostu inne, bardzo ciekawe podejście.
Wróćmy jeszcze do trzydziestej sekundy filmu, która mówi o nim bardzo wiele. Wabikiem jest nie tylko technicolor, ale również “prowadzenie” samochodu z tłem wyświetlanym za nim, muzyczny podkład w wykonaniu “żywych” instrumentów, tytuł przedstawiony retro czcionką i mocny makijaż głównej bohaterki. Czarownica miłości nie tylko wygląda jak z minionej epoki, jego akcja właśnie w niej się rozgrywa. Najbardziej imponująco przedstawia się jednak pokój, w którym wiedźma Elaine rezyduje. Mandale, świeczniki, mistyczne obrazy, wymyślne abażury, regał pełen kolorowych butelek, gwiaździsta zasłonka, drewniane drzwi z witrażem – nie trzeba nawet zgadywać, czym zajmuje się osoba mieszkająca w takim miejscu, każdy jego kąt emanuje magiczną mocą.
Fabuła nie zawsze dorasta do wizualnej perfekcji, śmiało można by skrócić ten dwugodzinny obraz o trzydzieści minut, ale nawet nudniejsze momenty są tak pięknie podane, że trudno się od nich oderwać. Dla zwolenników okultystycznych horrorów, a zwłaszcza dla pasjonatów produkcji typu sexploitation spod znaku Russa Meyera Czarownica miłości będzie pasjonującym powrotem do przeszłości w odświeżonej, przewrotnej formie.
Anna Biller wyraźnie zarysowała swoje przesłanie – wolność do seksualnej fantazji dla każdego. Pokazała też, jak tragicznie mogą skończyć się próby nadzorowania zachowań czy nawet myśli kobiet przez mężczyzn, ale jednocześnie zdołała wyzbyć się nachalnej indoktrynacji, pozostawiając jedynie ciekawą historię, którą można obejrzeć z poczuciem obecnego w niej przesłania lub jako zupełnie niezobowiązujący, rozrywkowy seans.
korekta: Kornelia Farynowska