search
REKLAMA
Czarno na białym

ŚMIERTELNY POCAŁUNEK

Krzysztof Walecki

26 maja 2014

REKLAMA

W połowie lat 50-tych zmierzch kina noir powoli staje się faktem – gatunek, tak popularny w poprzedniej dekadzie, był na wyczerpaniu, nie potrafiąc znaleźć wspólnego języka z nowym widzem. Obecnie uważane za arcydzieła „Noc myśliwego” Charlesa Laughtona (1955r.), „Zabójstwo” Stanley Kubricka (1956r.) oraz „Dotyk zła” Orsona Wellesa (1958r.) wtedy zostały zignorowane przez publiczność, która bardziej od zorganizowanej przestępczości, twardych gangsterów i ponętnych femme fatale bała się komunistów i bomby atomowej. Zakamuflowany strach przed jednym i drugim odnajdywała w filmach science-fiction, ukazujących cichą inwazję, bądź spektakl zniszczeń. Lęki całego amerykańskiego społeczeństwa stały się lękami jednostki, co skutecznie osłabiło pozycję kina noir, w samym założeniu introwertycznego i przyziemnego.

kmd

„Śmiertelny pocałunek” Roberta Aldricha (1955r.), nawet dziś, prawie 60 lat po premierze, może budzić w widzu opór. Z jednej strony jest smutnym przykładem filmu czarnego z końca jego epoki – większość wyznaczników tego kina wydaje się tu przerysowana, bohaterowie są figurami na granicy autoparodii, zaś intryga, pomimo licznych zwrotów akcji, sprawia wrażenie wymuszonej. Z drugiej zaś już pierwsze sceny porażają jakąś nierealnością, która szybko znika zastąpiona typowym miejskim kryminałem, aby w finale wrócić i uderzyć tak bohatera, jak i widza, ze zdwojoną siłą.

Robert-Aldrich-Kiss-me-deadly-19552

Początek jest niezwykły, jak na tego typu kino – jest noc, a młoda kobieta w płaszczu (pod którym najwyraźniej nic więcej nie ma) biegnie środkiem jezdni próbując zatrzymać jadące samochody. W końcu jej się to udaje. Kierowcą okazuje się Mike Hammer, prywatny detektyw, któremu pomysł zabrania autostopowiczki niezbyt się podoba, ale skoro już się zatrzymał, to równie dobrze może ją podwieźć. Chwilę później trafiają na policyjną blokadę ustawioną w celu złapania zbiegłej ze szpitala psychiatrycznego pacjentki. Hammer nie zdradza swojej nowej znajomej, choć Christina wydaje się być wystraszona czymś więcej niż policją. Wkrótce oboje zostają porwani przez niezidentyfikowanych mężczyzn, którzy torturują i, w konsekwencji, zabijają dziewczynę. Wsadzają jej ciało do samochodu obok nieprzytomnego Hammera i spychają auto z urwiska. Detektyw jednak cudem unika śmierci, a po wyjściu ze szpitala rozpoczyna śledztwo, mając w pamięci ostatnie słowa Christiny kierowane do niego: „Pamiętaj o mnie”.

Oniryzm prologu wynika nie tylko z fabuły, ale i realizacji. Kręcone w plenerze sceny na ulicy niepokoją swoim realizmem (sic), do którego kino noir widzów nie przyzwyczaiło; boso biegnąca dziewczyna kadrowana jest w pierwszym ujęciu od pasa w dół, co już stwarza atmosferę tajemnicy, choć nic jeszcze się nie wydarzyło; jej głośny oddech podczas napisów początkowych kojarzy się nie tyle ze zmęczeniem, ile seksualną aktywnością. To wszystko, łącznie ze świetną grą Cloris Leachman w roli Christiny, powoduje w widzu podobne uczucia jak u Hammera – to jest za dobre, żeby chcieć to porzucić. Główny bohater podejmuje się rozwikłania zagadki śmierci dziewczyny, nie tylko, aby ją pomścić, ale przede wszystkim przeczuwając, że ma do czynienia z czymś wielkim. W tym momencie „Śmiertelny pocałunek” zmienia się w zwyczajny, b-klasowy film noir, w którym prywatny detektyw napotyka na swej drodze brutalnych przestępców, seksowne dziewczyny i tropy prowadzące donikąd.

Robert-Aldrich-Kiss-me-deadly-1955-2

Sam Hammer jest postacią mocno nieprzyjemną. Osiłek zajmujący się sprawami rozwodowymi, najpierw zbiera dowody niewierności żony, a następnie świadczy usługi dla niej próbując przyłapać męża na gorącym uczynku, wykorzystując w tym celu swoją sekretarkę/kochankę, Veldę. Jedni by powiedzieli, że umie postępować z kobietami, inni, że jest seksistą. Jakby tego było mało czerpie przyjemność z zadawania bólu innym. Nic go nie różni od bandytów, których ściga, poza faktem, że stoją po przeciwnych stronach barykady. Postać tę wymyślił Mickey Spillane, czyniąc z niej bohatera kilkunastu poczytnych kryminałów, a w interpretacji Ralpha Meekera Hammer jest brutalem, rzadko kiedy sympatycznym,  zawsze stawiającym na swoim. Jego brak ogłady i wykształcenia wychodzi na wierzch w trakcie śledztwa – Aldrich wraz ze scenarzystą A.I. Bezzeridesem nieustannie stawiają Mike’a w opozycji do sztuki i nauki, której, eufemistycznie mówiąc, nie jest orędownikiem. Czy to poezja, muzyka klasyczna, czy opera, Hammer sprawia wrażenie osoby najmniej odpowiedniej, aby mierzyć się z tworami kultury, choć to właśnie one naprowadzą go na właściwy trop.

Podobnie jest z klasyczną figurą kobiety fatalnej – chciwej, niebezpiecznej, ale i głupiej. Niewiedza prowadzi do katastrofy, bo dziewczynka z pistoletem nie wie, czym jest puszka Pandory oraz co się stało z żoną Lota. Gdyby wiedziała, może nie skończyłaby jak hitlerowcy w finale „Poszukiwaczy zaginionej arki”. „Śmiertelny pocałunek” jest znany z finału, który posłużył jako źródło inspiracji dla wielu późniejszych filmów, z których arcydzieło Spielberga oraz „Pulp Fiction” Tarantino należą do najsłynniejszych. Jednak skrzyneczka z kryminału Aldricha, za którą wszyscy tak gonią, ma większe znaczenie niż walizka Marsellusa Wallace’a – nie jest McGuffinem per se, lecz staje się symbolem nowego. Czy chodzi o zmianę przynależności gatunkowej? Też – nieprzypadkowo w wielu leksykonach film o Mike’u Hammerze opisywany jest jako kino fantastyczne – ale przede wszystkim staje się sygnałem odejścia od świata, gdzie wygrywa najsilniejszy, bądź ten, kto najszybciej naciśnie na spust. Fatalizm czarnych kryminałów zostaje zastąpiony apokaliptycznymi obrazami oraz przeświadczeniem, że wraz z porażką głównego bohatera przegra również cały świat.

kiss-me-deadly

Literacki oryginał był staromodną pulpą o mafii z quasi-realistyczną intrygą, bez jakichkolwiek śladów śmiercionośnego pudełka i atomowego zagrożenia. Być może Aldrich, późniejszy reżyser przebojowej „Parszywej dwunastki” oraz opisywanego już w naszym cyklu „Co się zdarzyło Baby Jane?”, zdawał sobie sprawę, że takie historie to już przeżytek. Scenariusz Bezzeridesema dawał mu możliwość nie tylko nakręcenia zaskakującego połączenia kina noir z elementami rodem z filmu science-fiction, lecz również krytyki pierwszego z tych gatunków. Stąd też stereotypowe traktowanie bohaterów oraz śledztwa, podbite sztuczną grą Meekera i innych aktorów, miejscami słabo nagranym dźwiękiem (bez postsynchronów) i często śmiesznymi dialogami.

B-klasowość aż się wylewa z tego filmu, która ostatecznie służy przewodniej myśli – Mike Hammer jest dinozaurem, reliktem dawnej epoki, a świat, w którym żyje wydaje się tak samo zacofany jak on. Wiedzą o tym widzowie, a wraz z końcem filmu zrozumie to również sam bohater, mierząc się z czymś, czego już nie tylko nie jest w stanie pokonać, ale nawet pojąć. Klasyczny czarny kryminał przechodzi do lamusa.

REKLAMA