CZŁOWIEK Z PRZESZŁOŚCIĄ
Rok 1947 był bardzo dobry dla czarnego kryminału. Orson Welles nakręcił Damę z Szanghaju ze swoją ówczesną żoną, Ritą Hayworth, Edward Dmytryk stanął za kamerą nominowanego do pięciu Oscarów Krzyżowego ognia, Bogart i Bacall ponownie zagrali wspólnie, tym razem w Mrocznym przejściu Delmera Davesa, twórca przyszłego Rififi, Jules Dassin, zrobił Brutalną siłę z Burtem Lancasterem, zaś w Anglii powstał Niepotrzebni mogą odejść Carola Reeda, z Jamesem Masonem w roli głównej. Trudno o lepszą stawkę, zwłaszcza jeśli uzupełnia ją jeszcze jeden tytuł, być może najlepszy z nich wszystkich, Out of the Past, znany w Polsce jako Człowiek z przeszłością.
Ta dogania Jeffa Baileya, dawniej prywatnego detektywa z Nowego Jorku (znanego pod nazwiskiem Marham), obecnie właściciela stacji benzynowej w małym miasteczku. Przypadek lub przeznaczenie decyduje o tym, że zostaje wypatrzony przez starego znajomego, którego szef, hazardzista i przestępca Whit Sterling, bardzo chce spotkać się z Jeffem raz jeszcze. I ten jedzie, w drodze opowiadając swojej obecnej dziewczynie, dobrej duszy Ann, o okolicznościach swojego zniknięcia i zmiany nazwiska, podyktowanych zgubnym w skutkach romansem z niejaką Kathie Moffat. Trzy lata wcześniej detektyw miał za zadanie odnaleźć kobietę po tym, jak ta postrzeliła Whita (jej ówczesnego partnera) i ukradła mu czterdzieści tysięcy dolarów. Jeff bardzo szybko namierzył ją, a jeszcze szybciej się w niej zakochał, ale niedługo trwała ich miłosna przygoda – doszło do morderstwa, w konsekwencji czego Kathie ponownie dała nogę, zaś Bailey ukrył się na prowincji. Powrót do wielkiego miasta, do ludzi pokroju Sterlinga i Moffat i niejasnych zasad gry może skończyć się dla Jeffa tragicznie.
Film wyreżyserował pochodzący z Francji Jacques Tourneur, znany wtedy przede wszystkim ze swojej współpracy z producentem horrorów, Valem Lawtonem, która zaowocowała takimi filmami jak Ludzie-koty (1942), Wędrowałam z zombie oraz The Leopard Man (oba z 1943). Zwłaszcza ten pierwszy tytuł uważany jest również i dziś za wyjątkowe osiągnięcie kina grozy, niezwykle sugestywne, skupione bardziej na grze światła i cienia oraz niedopowiedzeniach niż bezpośrednim obrazowaniu zagrożenia. Dla studia RKO te tanie filmy przyniosły spore pieniądze oraz zaskakujący prestiż, nic więc dziwnego, że Tourneur awansował do pierwszej ligi. Człowiek z przeszłością stał się jego największym sukcesem oraz potwierdzeniem prawdziwego talentu. Warto jednak zapytać, czym obraz Francuza wybija się na tle innych kryminałów tamtego okresu, zwłaszcza jeśli nadmienić, że w 1991 roku Out of the Past zostało dodane do archiwum Biblioteki Kongresu jako dzieło znaczącej wartości kulturowej, historycznej oraz artystycznej w sztuce filmowej.
Początkowe plansze ukazują nam góry, lasy i jeziora, naturę w pełnej krasie, a zarazem w totalnym bezruchu, jakby świat ten na zawsze miał taki pozostać. Ale chwilę później krajobraz ten zostaje brutalnie zderzony z wielkomiejskim elementem, gdy z perspektywy kierowcy widzimy, jak jego samochód gwałtownie podjeżdża pod malutką stację benzynową. Nie wiemy jeszcze, kim jest ten dobrze ubrany typ ani po co przyjechał, lecz z miejsca przeczuwamy kłopoty. Nie pasuje tam, w małym miasteczku: jego lśniący samochód, długi, zapewne drogi płaszcz i język, jakim się posługuje, są zbyt krzykliwe. Czerń, w jakiej się nosi, wyróżnia go na tle całego otoczenia, jednocześnie jasno dając do zrozumienia, że daleko mu do pozytywnego bohatera. Nawet późniejsza rozmowa mężczyzny z Baileyem, choć przypominająca przyjacielską wymianę zdań, nacechowana jest wrażeniem subtelnej groźby. Tourneur już tą pierwszą sceną wykłada karty na stół, ukazując nam, czym dla niego jest noir – bezpośrednią grą, a raczej komunikacją z widzem, który bez trudu rozpoznaje znajome elementy, spełnieniem w każdym calu wymogów gatunku, zarazem niebezpieczeństwem, w jakie wikła swojego bohatera, zachętą do wejścia w ten czarny świat, gdzie czeka na niego samo zło. Reżyser Ludzi-kotów zestawia ze sobą miasto i prowincję, przeszłość i teraźniejszość, rysując grubą kreską granice między światłem a ciemnością, prawdą a kłamstwem. Nie ma tu miejsca na niedomówienia, co nie znaczy, że brak w Człowieku z przeszłością niespodzianek.
Pierwsza pojawia się pod postacią Kathie Moffat, zjawiskowo pięknej i uwodzicielskiej, którą najpierw poznajemy z opowieści Whita jako niedoszłą morderczynię oraz złodziejkę, a następnie, gdy już Jeff ją odnajduje, nie potrafimy dostrzec jej kryminalnej natury. On zresztą też. Czy wierzymy w jego uczucie do niej? Bez dwóch zdań. Czy wierzymy w jej uczucie do niego? Być może nawet chcemy, ale dziewczyna jest zbyt doskonała, aby mogła być prawdziwa. Grająca Kathie Jane Greer przez długi czas nie daje jakichkolwiek sygnałów mogących zdradzić jej prawdziwą twarz – niespodziewanie sami dajemy się nabrać na tę słodką buzię, obietnicę wspólnej przyszłości i niewinnie brzmiące imię.
Być może w swoich wspomnieniach Jeff idealizuje ją, a być może, zanim pojawił się pierwszy trup, naprawdę nie było żadnych przesłanek, aby uważać na pannę Moffat. Bez względu na to, czas wyznacza wyraźną granicę między tym, co sztuczne, a tym, co prawdziwe; w przeszłości daje Baileyowi niewdzięczną rolę głupca, który myśli, że wie lepiej, w teraźniejszości zaś świadomego już zagrożenia kozła ofiarnego. Ale i doświadczenie to za mało w starciu z kobietą fatalną, głównie dlatego, że przeszłości nie da się wymazać i zawsze, w jakiś sposób weźmie ona górę nad tym, co obecnie. Czarny kryminał nie bez powodu ukochał sobie retrospekcje, spojrzenie wstecz – jest to ważny środek do poznania pełnej historii, która stanowi również bagaż postaci, niepotrafiących uwolnić się od jej ciężaru.
Wspomniane wcześniej rozróżnienie na miasto i prowincję znajduje swoje odzwierciedlenie również w zmianie charakteru samego Jeffa, który wracając do roli detektywa ponownie wchodzi w buty człowieka silnego i wyniosłego, nie tak bezwzględnego jak swoi przeciwnicy, ale sprytniejszego od nich. Znamiennym jest, że jedyny moment, w którym daje się zaskoczyć przez cyngla, rozgrywa się na łonie natury, gdzie główny bohater jawi się jako człowiek łagodny i romantyk, zwłaszcza w scenach z delikatną Ann. Tym samym, uciekając przed przeszłością, morderstwem i ludźmi takimi jak Whit oraz Kathie, Jeff stara się również odciąć od tej ciemniejszej strony swojego charakteru. Nie jest złą osobą, ale taką, którą do złego świata ciągnie, bo świetnie się tam odnajduje. Z miejsca wie, kiedy się nim manipuluje, kiedy chce się go wrobić, a dzięki swoim oczywistym detektywistycznym umiejętnościom potrafi całą sytuację wykorzystać dla własnej przewagi.
Największym niebezpieczeństwem nie są zatem dla niego gangsterzy ani nawet Kathie, lecz uzależnienie od mroku, który noir symbolizuje. Bo jest coś pociągającego w sytuacji bez wyjścia, z której jednak się wychodzi, śmiejąc się przeciwnikowi i buchając mu dymem papierosowym w twarz. Robert Mitchum jako Bailey/Markham jest zbyt pewny siebie, abyśmy mogli się bać o niego, choć zdajemy sobie sprawę, że musi taki być. Ta konieczność przybrania maski twardziela nawet w najgorszych opałach dopełnia wizerunku straceńca, który tylko ciągłym oszukiwaniem może coś ugrać. To, czy ostatecznie bohater zwycięża czy nie, jest dyskusyjne. Jedne postaci kończą zgodnie z zasadami czarnego kryminału, ale wszystkie spotyka sprawiedliwość, na jaką zasłużyli. Małe miasteczko, w którym Jeff postanowił się ukryć, nadal pozostaje idyllicznym miejscem, niezarażonym korupcją i kłamstwem asfaltowej dżungli. Ta zaś po raz kolejny zbiera swoje krwawe żniwo, karząc wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób postanowili zasmakować jej grzesznych owoców.
Historię tę (z licznymi zmianami) powtórzył w 1984 roku Taylor Hackford, kręcąc Bez szans z Jeffem Bridgesem, Rachel Ward oraz Jamesem Woodsem, lecz obecnie pamięta się ten film przede wszystkim dzięki nominowanej do Oscara piosence Phila Collinsa, Against All Odds. Remake nie był już o przeszłości, która wraca po głównego bohatera, ani o jego dwoistej naturze; brakło też miejscami logiki, ale przede wszystkim wspaniałych dialogów, jakie można usłyszeć tylko w klasycznym filmie noir. Kiedy Greer usilnie stara się przekonać Mitchuma, że to nie ona ukradła pieniądze, pytając go, czy jej wierzy, on rzuca nonszalanckie Nie obchodzi mnie to, mała. Innym razem jego bohater zauważa, że nie idzie się na ryby z czterdziestką piątką w kieszeni, zaś gdy Greer ponownie chce go owinąć sobie wokół palca, mówiąc prowokacyjnie, że za to, co zrobiła, powinien ją zabić, Mitchum spokojnie odpowiada Mamy czas.
O czym decyduje wielkość Człowieka z przeszłością jako jednego z najlepszych czarnych kryminałów w historii kina? Wszystko jest tu oczywiste, wręcz archetypiczne, począwszy od twardego prywatnego detektywa, zabójczej femme fatale, gangsterów bez wyobraźni, dialogów, na których zbudowano Amerykę, oraz papierosów zastępujących bohaterom tlen. With, którego gra cudownie niejednoznaczny, diabelsko uśmiechnięty Kirk Douglas w swojej zaledwie drugiej roli, tłumaczy Jeffowi, że chce tylko odzyskać Kathie, i ten będzie wiedział dlaczego, gdy tylko ją zobaczy. My, jak się okazuje, również. Właśnie znajomość zasad tego świata jest podstawą naszej zabawy, a dla głównego bohatera potwierdzeniem, że wszystko jest już zapisane, postanowione i niezmienne, a on sam ma dość siły, aby jedynie odwlec nieubłagany wyrok. Fatalizm od zawsze popychał czarny kryminał naprzód, ale rzadko kiedy był dla widza równie pociągający.
korekta: Kornelia Farynowska