CONAN BARBARZYŃCA 3D. Żałosny remake

Przeciwnik nr 3 – LEGENDA POPRZEDNIKA
Arnold Schwarzenegger nie jest wybitnym aktorem. Nie musi. Ma charyzmę większą od własnych mięśni, dzięki czemu w grane przez niego postacie wierzy się bez najmniejszych wątpliwości. Kiedy w oryginalnym Conanie… twierdził, że w życiu najlepsze to „miażdżyć wrogów, widzieć ich prowadzonych przed sobą i słyszeć lament ich kobiet”, wiadomo było, że nie żartuje. Gdy podobne kwestie próbuje wygłaszać Jason Momoa, trudno nie parsknąć śmiechem. Ujmijmy to tak: gdyby ktoś kręcił kiedyś film o pacjencie szpitala psychiatrycznego, który wyobraża sobie, że jest słynnym Cymeryjczykiem, Momoa byłby obsadowym strzałem w dziesiątkę. Z wiecznie zaciśniętymi zębami, miną poirytowanego buldoga i naoliwioną klatą, pasowałby do takiej roli idealnie. Jako Conan okazuje się jednak więcej niż rozczarowujący; nie ma ani uroku nieokrzesanego barbarzyńcy, ani charyzmy, ani tym bardziej umiejętności aktorskich, przydatnych w maskowaniu wymienionych braków. Macha mieczem, cedzi przez zęby koszmarnie napisane kwestie, a nawet ciekawie pomyślane sceny (naliczyłem ich, uwaga, aż dwie) kładzie na łopatki swoją bezpłciowością.
Podobne wpisy
Wbrew pozorom, nie jestem fanem oryginalnego Conana. Tak naprawdę doceniłem go dopiero po obejrzeniu remake’u i ciągle uważam, że – w przeciwieństwie do pozostałych ról Arniego z ówczesnych lat – film Johna Milliusa mocno się zestarzał. Odnowienie historii nie było więc wcale złym pomysłem. Niestety, wyszło bardzo słabo, a winą za taki stan rzeczy można obarczyć zarówno scenarzystów, reżysera-wyrobnika, budującego całą karierę na miernych remake’ach, jak i speców od castingu, którzy wpadli na pomysł obsadzenia w tytułowej roli hawajskiego modela.
W efekcie powstała taka, w pewnym sensie, filmowa mucha – Conan jest brzydki, głośny, brzęczący i denerwujący. A kiedy udaje się go wreszcie pacnąć (czytaj: dotrwać do napisów końcowych), trudno nie wyjść z kina w stanie irytacji.
Tekst z archiwum film.org.pl.